Rozdział XXXIV
[Perspektywa Lükexa Vogel]
Oddychałem ciężko, połykając kolejne kieliszki szampana. Szczerze mówiąc wolałbym wodę, coś co by mnie nawodniło, ale teraz nawet nie miałem jak narzekać.
Poczułem dłoń na moim odkrytym ramieniu, przez co poderwałem się jak oparzony i zaraz wciągnąłem powietrze przez nos, przerażony starając się uspokoić pędzące myśli, by przybrać wyćwiczoną minę i postawę.
- Zastępca prezesa...
- Wybacz mi, Elektro - zaczął, nie zwracając na mnie uwagi. - Nie pomyślałem, naprawdę. Nie bez powodu tyle razy odmawiałaś naszych bankietów, przecież jako osoba tak nieśmiała... Ah, naprawdę...
- Nic się nie stało, Panie Rossi - zapewniłem go, odkładając kieliszek. Odchrząknąłem jak na damę przystało i poprawiłem okulary na nosie, czując na sobie spojrzenie mężczyzny.
- Skoro tak twierdzisz, moja droga - zgodził się w końcu Włoch. - Czy chciałabyś mi poświęcić później kilka chwil? Rozmowa w sprawie firmy, sama rozumiesz, nawet teraz muszę pracować - westchnął, jak obciążony chłop na polu. Uśmiechnąłem się nieśmiało, kiwając głową i pozwoliłem odejść mężczyźnie. Gdy nikt na mnie nie zwracał już uwagi, ponownie pozwoliłem sobie na ciężkie westchnienie.
Cichy śmiech z samych czeluści piekieł, wyrwał się z gardła Mefistofelesa. Rzuciłem mu tylko zdenerwowane spojrzenie, nie bardzo wiedząc, co może go do kurwy nędzy śmieszyć.
- Ty ich uwodzisz - uświadomił sobie, na co tylko wywróciłem oczami. Kolejny kieliszek, prawdopodobnie dziesiąty, wylądował w moich ustach, a ja ponownie przekonałem się, że szampan chujowo nawadnia.
- Oczywiście, że tak. Myślisz, że jak najłatwiej zmusić faceta do gadania?
- A co jak któryś się skapnie, że między nogami nie ma muszelki, a jest ptaszek? - zachichotał. Skrzywiłem się, wcale nie zadowolony tym spostrzeżeniem. Oczywiście, że samemu przeszło mi to przez myśl. Spojrzałem w dół sukni, zadowolony z wyboru Kornelii. Nie było widać męskich walorów, a brak biustu nie rzucał się tak w oczy...
Uniosłem spojrzenie na Mefistofelesa.
- To mój problem. Musisz tylko nade mną czuwać. Wiem jak wykonać swoją misję...
- Tak jak te kilka pięknych lat temu? - zapytał sucho, nie dając mi dokończyć. - Wtedy też wiedziałaś co robić Elektro... - zauważył, nieprzyjemnym szeptem od którego zrobiło mi się niedobrze.
Wiedziałem aż za dobrze o co mu chodzi i wiedziałem aż za dobrze, że prędko mi tego nie odpuści. Mimo wszystko - znałem go. Choć nie jednokrotnie przekonałem się już jak wiele różnił się od _Demona, którego znałem. Wiele się przecież zmieniło...
- Porozmawiamy o tym jeszcze - skwitowałem. - Nie teraz, ale...
Wysoka kobieta, której biust wylewał się z sukni zbliżyła się do mnie i Mefisto, przez co musiałem na powrót zgrywać niewinną i nieśmiałą dziewczynkę. Jej miodowe włosy były upięte w efektownego koka, pasującego do jej wieku, który musiał wahać się w górnych okolicach trzydziestki. Nie mniej, nadal wyglądała jak ladacznica u szczytu biznesu.
- Elektro... - westchnęła. - Niesamowicie miło cię tu spotkać - rozpoczęła rozmowę i od razu sięgnęła po jeden z niewielu pozostałych kieliszków szampana. To był już znak, że zamierzała tu chwilę postać. Zerknąłem na Mefisto, jednak on także postanowił nie sprawiać problemów (nareszcie) i zmienił się w dobrze opłacanego ochroniarza.
- Tak... dziękuję - odparłem głosem onieśmielonej dziewczyny. - Nie rozpoznaję cię... Z kim mam przyjemność?
- Oh, nic dziwnego, że mnie nie rozpoznajesz - zaśmiała się, co dekoncentrowało pewnie nie jednego obleśnego faceta, kiedy jej piersi skakały i falowały jak wody zatoki. Jeden z tych obleśnych mężczyzn, lub Mefistofeles za moimi plecami, śledzący każdy ruch cyców kobiety.
Boże, tracę szacunek do ludzi.
- Jestem Atlas, Elektro - przedstawiła się swoim nickiem, a mi oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.
- Pierwszy haker na liście Morcorpu...?
- Pierwszy aż do wstąpienia Elektry w nasze skromne rankingi - poprawiła mnie, a mimo iż ton głosu był nadal spokojny, wyczuwałem, że mogę w niej szukać już tylko wroga. Zazdrość, co kobietko?
- No tak... Ale to ty przejęłaś dowody życia dziennikarzy Amerykańskich, udowodniłaś ich fałszywość, a na koniec szantażowałaś ISIS przed wydaniem tego na świat - przypomniałem. - Sprytne. Miałaś w garści cały półświatek terroryzmu.
- Oh, ale to nie ja wykradałam dokumenty z całego świata ignorując coś takiego jak "zabezpieczenia".
- Bawiłaś się rządem Unii jak marionetkami.
- Obrabowałaś Bank Szwajcarski, a nikt do dziś się nie zorientował w jego olbrzymich długach!
Wybuchnęliśmy śmiechem, a kątem oka zauważyłem, że Mefisto chyba nie ogarnia mojej dobrej miny do złej gry. Atlas spojrzała na mnie znad kieliszka.
- W końcu postanowiłaś pokazać nam swoje ciało, maleńka, a nie tylko umysł - zauważyła, głosem który nie wskazywał więcej rozbawienia. - Zaskoczyła nas twoja odpowiedź - przyznała.
No co ty? Mnie też, uwierz.
Westchnęłam tylko, jakbym był już zmęczony tymi uwagami. Co nie było takim naginaniem prawdy.
- Czas pokazać się szerszej publice... - odparłam z wahaniem, rozglądając się za zastępcą prezesa. - Chciałam porozmawiać z głównym prezesem...
- To chyba niemożliwe - zauważyła. - Prezesa nigdy nie ma na bankietach. Kontaktuje się z nami tylko przez czat - dodała. Skrzywiłem się, świadom, że było to do przewidzenia.
- Cóż... Trudno. Nie kryję, że chciałam z nim porozmawiać - przyznałem w zamyśleniu, czy sięgać już po komunikator do Hella. Zerknąłem na Mefistofelesa, a gdy zrozumiałem, że on także się nad tym zastanawia, wróciłem do rozmyślań jak tu się pozbyć tej kobiety...
- Mój drogi - zaczęła nagle, spoglądając na blondyna. - Mógłbyś nas na moment zostawić? Hakerskie pogaduszki...
- Raczej nie - odparł Mefisto, niesamowicie opanowanym tonem. Gdyby nie okulary, prawdopodobnie ujrzałbym jego zimne i twarde spojrzenie, niczym kamień szlachetny... niczym diament. Atlas jednak nie odstawała od niego uporem.
- Nie chciałbyś słyszeć tej rozmowy, zapewniam - zauważyła rozbawiona. Teraz już pozwoliłem sobie na zmarszczenie brwi. No bo nie mówcie mi, że nie było to podejrzane zachowanie, kiedy kobieta niespodziewanie kładzie na coś nacisk. Gdyby chciała pogadać o kolorze szminki, albo kogo należy przelecieć by sięgnąć po tajne informacje zapytałaby wprost. Nie należała raczej do wstydliwych, a przynajmniej tak przyszło mi sądzić po jej biuście, który praktycznie miałem przy twarzy.
Kiwnąłem w końcu głową na znak Mefistofelesowi, że może odejść. Blondyn przez chwilę wahał się, jakby chciał się sprzeciwić moim poleceniom, jednak odpowiedział tym samym gestem i odszedł od dwójki największych hakerów w Morcorpie.
Uśmiech i rozbawienie Atlas zniknęły bardzo szybko.
- Wiem co tu knujesz, żmijo - zaczęła. Szczerze mówiąc nawet nie odczułem zaskoczenia. Zgarnąłem tylko kolejny kieliszek ze stołu i pociągnąłem łyk.
- No, co według ciebie tu robię, dziwko? - odparłem, pytaniem na pytanie. Szczerze mówiąc nawet nie siliłem się na kobiecy głos. Patrzyłem tylko zimno, jak uśmiech Atlas rozszerza się z każdym moim bezgłośnym "pierdol się".
- Wysłanniczka Szkoły Morderców? Szukasz prezesa? Prawdopodobnie dokumenty, co? - parsknęła. Skrzywiłem się, ale nie przyznałem na głos tego jak niepocieszony jestem tym, że ktoś mnie odkrył.
- Coś w ten deseń. Atak na cały super-dysk - poprawiłem ją. Atlas również nie wydała się zaskoczona.
- Postawię ci kolejkę, jak wam się uda - prychnęła. Tym razem uniosłem brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Spodziewaj się sojusznika tam, gdzie byś go nie szukał, co?
- Mają na ciebie wiele? - zapytałem podejrzliwie. Przez twarz kobiety przemknął dziwny cień goryczy, który zmienił się ostatecznie w niewinny uśmiech.
- Zbyt wiele. Sama rozumiesz... Każda dama winna mieć swoje sekrety* - odparła. Śledziłem wzorkiem jej ruchy, pełne wdzięku i uwodzicielskiej aury, której nie oparłby się żaden mężczyzna, a i kilka kobiet pewnie także by się skusiło. Szukałem wzoru, tiku, czegoś co naprowadziłoby mnie na odpowiedź "czy ona kłamie?". Niczego takiego jednak nie było, ale jej oczy... jej jasne oczy...
Musiałem się zdać na własną intuicję.
- Rozumiem - skwitowałem. - Nie masz zamiaru zdradzać nikomu, mojego powodu odwiedzin, co nie? - upewniłem się, nie do końca przekonany jakiej odpowiedzi się spodziewam. Atlas obdarowała mnie łagodnym uśmiechem i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Jej kciuk dotknął mojego umalowanego policzka i pogładził go lekko.
- Hakerzy trzymają się razem. Tak samo jak osoby szantażowane - zapewniła mnie, a potem ruszyła dalej, kiwając głową w stronę Mefisto. Zatrzymała wzrok na nim trochę dłużej, jednak ostatecznie ruszyła na główną część sali bankietowej.
Blondyn z czeluści piekieł wrócił do mnie, obserwując bacznie jak Atlas znika w tłumie gości.
- Wróg, czy przyjaciel? - zapytał krótko. Parsknąłem śmiechem.
- Szkoła Morderców udowodniła już, że nie da się podzielić świata na dobro i zło - odparłem. - Tak jak i mnie nie da przydzielić się do żadnej ze stron, tak i Atlas stoi na wąskim pasie szarości, niczym porzucony pies, której jedna strona nie chce, a druga zdradziła...
- Odbija ci cieniasie - skwitował tylko. - Wracaj na sale i idź robić dobre wrażenie. Gdy włączy się alarmy, wchodzimy do akcji - przypomniał i już ruszył na galę.
Ja tylko uśmiechnąłem się lekko, zmieszany i zły. Patrząc na złoty warkocz opadający wzdłuż jego pleców przemyślałem jeszcze raz to co powiedziałem. Jego też nie dało się określić jako zło absolutne. Nawet Hella. Nawet Kornelia nie kwalifikowała się jako dobro.
Więc pytam, czy jest ktoś zły, który nie miałby w sobie choć krzty dobra? Nawet zły człowiek myśli, że to co uczynił jest dobre, a i skutki są podyktowane dobrem kogoś innego. Więc... nie istnieje ani dobro bez zła i na odwrót.
Ruszyłem za Mefistofelesem, na powrót stając się Elektrą. Jeszcze tylko chwila...
[Perspektywa Iskry Abaza]
Kolejny strzał. Krew rozlała się po białych płytkach eleganckiego korytarza. Nadgarstkiem otarłam krew z policzka i ze świszczącym oddechem, odrzuciłam marynarkę od garnituru ochroniarza, tak samo jak ciemne okulary. Włosy nadal trzymały mi się w warkoczu, za co musiałam podziękować niedługo Mefisto. Adrenalina nadal szumiała mi w uszach, przez co miałam coraz większe wrażenie, że wszystko dookoła mnie porusza się w moim kierunku. Czujność była ustawiona na maksymalne obroty.
Spojrzałam lekko nieprzytomnym wzrokiem na ciało dwóch ostatnich ochroniarzy. Oboje mieli kamizelki, a także karabinki. To już nie byli eleganci z bankietu, ci tutaj to już elita. Nie ma z takimi żartów.
Zabrałam jednemu karabin i sprawdziłam magazynek. Jeden w połowie wykorzystany, drugi nawet nie napoczęty. Z przyjemnością przyjęłam zapas, jaki znalazłam przy ciele. Schowałam pistolet prawie bez amunicji do kabury i zbliżyłam się do kolejnego ciała.
Krzyknęłam krótko, gdy mężczyzna, który powinien być martwy złapał mnie niespodziewanie za kostkę i próbował udźwignąć karabin, by mnie podziurawić. Nim zdążył zrobić cokolwiek więcej, wystrzeliłam w jego czoło trzykrotnie. Kiedy uścisk na mojej kostce zelżał, odsunęłam się tak szybko jak tylko potrafiłam i oparłam się o ścianę.
Złapałam oddech, a adrenalina i krew przyćmiły mi obraz przed oczami.
Boże, nienawidzę tego...
Nerwowo, nabrałam trochę powietrza w rozedrgane usta i znów przetarłam twarz. Czułam krew na skórze, jak pojedyncze krople trzymały mi się na rzęsach...
- Tutaj jest! - Krzyk rozdarł ciszę w korytarzu i przedarł się przez zasłonę szumu w moich uszach. Wciągnęłam przerażona powietrze i odbiłam od ściany, prostując się na nogach. Słyszałam z której strony nadchodzą, było ich dwóch, biegli. Musieli usłyszeć strzały.
Głupi ludzie, po co przybiegliście, prosto w objęcia śmierci?
Gdy tylko ich ciemne sylwetki pojawiły się w biało czerwonym korytarzu, jeden nie zaczął nawet strzelać, gdy zasypałam ich serią z karabinka. Drugi miał trochę szczęścia i odskoczył w bok, patrząc jak jego towarzysz jest żywą tarczą na mojej prywatnej strzelnicy.
Dawno był martwy, gdy w końcu osunął się na podłogę.
Błyskawicznie schyliłam się i podniosłam drugi karabinek. Przeładowałam i puściłam się biegiem ku rozwidleniu, gdzie za rogiem skrywał się drugi z ochroniarzy.
Bo najlepszą obroną jest atak.
Wyskoczyłam jak lampart, niespodziewanie i z niesamowitą prędkością. W ułamkach sekundy złapałam mężczyznę na muszkę i oddałam trzy celne strzały w głowę. Pozostałe pięć wystrzeliłam dla bezpieczeństwa.
Gdy ponownie zapanowała cisza, byłam już pewna, że nikogo więcej nie ma w pobliżu. Oparłam się o ścianę i osunęłam na podłogę. Na ścianie pozostawiłam po sobie krwawą smugę, choć moja skóra lśniła też od śliny i potu. Znów otarłam twarz, jakby jakimś tikiem byłą chęć pozbycia się krwi. Nic jednak nie potrafiło oczyścić krwi z sumienia.
- Iskra? Gdzie jesteś? - zapytał niespodziewanie Hell, na co aż zadrżałam. Przyłożyłam dłoń do ucha i podłączyłam się do rozmowy.
- Już zaraz będę na miejscu... Utrudnienia...
- Słyszałem. Ilu?
- Za wielu... - odparłam słabo. - Chyba z sześciu. Miało nikogo tu nie być, Hell! Mieliśmy mieć problemy dopiero dalej!
- Niby tak. Ale wiesz jak to jest - parsknął chyba bardzo z tego zadowolony i już chciałam go opieprzyć za takie podejście. Zrezygnowałam jednak szybko, gdy pomyślałam, jakie to byłoby z mojej strony głupie.
Opieprzyć psychopatę za niespodziewane zrządzenie losu? Nie bądź idiotką Iskra.
Z cichym westchnieniem podniosłam się z podłogi i ruszyłam przed siebie, zabierając po drodze zapas magazynków. Nigdy nie wiadomo ile może mi się ich przydać.
Gdy dotarłam na miejsce, nie powiem, że się nie spodziewała ujrzeć takiego widoku.
Kornelia prawie w ogóle nie ubrudziła się strzelając z zupełnie daleka. I to w kolana. Nikogo nie zabijała. To Hell bawił się w kata, wysyłającego prosto przed obliczę Boga Ojca. Skakał jak poparzony, dając upust emocją i strzelając z dwóch pistoletów do martwych już ciał.
Skrzywiłam się tylko, kręcąc głową, zresztą podobnie jak Kornelia. To nie był normalny człowiek, ani nie było normalne zachowanie. Teraz, w tej chwili, Hell Aliquid myślał jak psychopata.
- Oooo Iskra, jesteś w końcu! - ucieszył się, a jak prawie podskoczyłam, gdy wymienił moje imię. Zlustrował mnie pośpiesznie wzrokiem, uśmiechając się coraz szerzej.
- Karabinki! Zabrałaś od trupów! Mądrze! - zaśmiał się. Kornelia patrzyła to na mnie to na obłęd w oczach faceta, który jeszcze chwilę temu był w miarę normalny. Ona także czuła się zagrożona, co się dziwić...
- Na kogo jeszcze czekam? - zapytałam rzeczowo, na co Hell uśmiechnął się tylko szerzej i nie patrząc gdzie celuje wystrzelił w stronę panelu kontrolującego przejście dalej. Oddał dziesięć strzałów, zanim przeładował pistolet i odwrócił się w stronę wolno rozsuwających się drzwi.
- Czekaliśmy na ciebie. Został nam jeszcze jeden korytarz do oczyszczenia i wzywamy chłopaków - odparł i odrzucił zużyty magazynek w bok. Śmieć uderzył w ciało martwego mężczyzny, patrzącego jednym, pustym okiem. W drugim ziała wielka dziura, bo pocisku wystrzelonego z bliska. No tak. Czego mogłam się spodziewać?
Hell siłował się z drzwiami, więc zbliżyłam się do Kornelii, oddając jeden z magazynów do pistoletu. Kobieta spojrzała na mnie z uprzejmym uśmiechem, co nie było do końca adekwatne do okoliczności.
- Jak z panem świrem?
- Dyrektor przed wyjazdem ostrzegał mnie, że może mu odbić - przyznała, przyciszonym głosem. - Ale... Nie sądziłam, że będzie to tak szybko. Miał być monitorowany, ale... Widzisz co się z nim dzieje...
Obie spojrzałyśmy na faceta, który darł się jak ostatni dureń na drzwi, które opierały się jego staraniach. Zacisnęłam usta, nawet nie potrafiąc nazwać stanu w jakim musiał znajdować się Hell.
Jak bardzo zagubionym w odmętach swojej świadomości trzeba być, by zapominać o swoim człowieczeństwu i podchodzić do rzeczy przerażających z dziecinnym uśmiechem?
Westchnęłam i pokręciłam głową, by dać Kornelii znać, że... Nie wiem co z tym monitoringiem, jednego z najgroźniejszych psychopatów na świecie. Zbliżyłam się tylko do drzwi i pomogłam Hellowi z rozsunięciem dwóch skrzydeł na boki.
- Hej, wariacie - zaczęłam sucho, gdy rozciągałam ramiona po rozsunięciu skrzydeł na tyle, by dało się przejść do kolejnego, identycznego korytarza. - Misja, pamiętasz?
Hell mrugał lekko zagubiony, oślepiany przez okrutnie jasne światło jarzeniówek. Pot spływał mu po zmarszczonym czole i ginął w zmarszczkach utworzonych przez zbyt częste zmartwienia i przemyślenia.
- Misja... Tak, misja... - odetchnął, spuszczając głowę między nogi, a dłonie opierając na kolanach. - Kurewska adrenalina... - mruknął już do siebie, prostując się i patrząc przed siebie z chłodną powagą.
Kurna, sama nie umiałam zdecydować, którego Hella wolę. Crazy!Hell, a może Serious!Hell?
- Do rzeczy - zaproponowała Kornelia, stając po lewej s mężczyzny, wpatrując się w niego z dziwnym błyskiem ciekawości.
- Tak... - mruknął tylko. - Mamy kawał drogi do kolejnego piętra, jednak już na miejscu będą czekały prawdziwi żołnierze Morcorp... Musimy oczyścić drogę dla Mefisofelesa i Vogela, który będzie zajmował się czyszczeniem komputerów...
- Dobra, to oznacza, że mamy niezły kawał drogi - mruknęłam, mocniej ściskając karabin. Kto wie ile przeszkód będzie po drodze...
Westchnęłam tylko i ruszyłam przed siebie... Bo co innego mi pozostało?
#Uhum mamy rozdział (ignorujcie opóźnienie)
No to tak, kolejny fan wysłał mi zdjęcie swojego nowego nabytku (możesz się ujawnić w komentarzu):
Kolejne info:
Jedna z czytelniczek (ta od bluzy) ostatnio napisała do mnie z propozycją. Wypowiadajcie się śmiało:
Ah no i tak.
AAAAA veronicaa_hale OPUBLIKOWAŁA OPO NA KTÓRE CZEKAŁAM! WBIJAJCIE TAM, BO NIE MA MOTYWACJI! DO ATAKUUU!
https://my.w.tt/UiNb/poAcDE2FVI
#Capricorn
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top