Rozdział XXIX
Jedno z ostatnich spotkań Wykonawców najbliższej misji, nie zapowiadało się owocnie. Głównie dlatego, że tylko Iskra była wyspana i radośnie irytująca, a pozostali członkowie ledwie stali na nogach. W tym ja, tyle że ja siedziałem w fotelu z kawą w ręku.
Kiedy do salonu wszedł Vogel, myślałem, że zobaczyłem kuśtykającego ducha. Sycząc i stękając coś pod nosem przeszedł przez cały salon do kuchni, by po kilku chwilach wyjść z niej z gorącą czekoladą w rękach.
Uniosłem brwi, kiedy westchnął z ulgą, gdy wreszcie zapadł się między poduszkami kanapy.
- Coś ty robił?
- Specjalne ćwiczenia z panną Jones - odparł, na co uniosłem brwi jeszcze wyżej. - Przyszła do mnie do laboratorium z samego rana, bym jeszcze poćwiczył jedną rzecz...
- Do laboratorium? Nie wróciłeś na noc do pokoju? - zdziwiłem się, choć nie powinienem być tym tak zaskoczony. Vogel westchnął, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, do salonu wszedł kolejny duch, a mianowicie Mefistofeles.
- Była burza, a on je kocha. Obserwował ją całą noc - odpowiedział za Niemca. Uniosłem brwi jeszcze wyżej. Kiedy oni się tak dogadali, że kończyli po sobie zdania?
Mefisto usiadł na drugim końcu kanapy, ale i tak spowodował, że Vogel naprężył wszystkie obolałe mięśnie, gotów uciekać przed drapieżnikiem. Mój kuzyn obrzucił swojego "arcywroga" sennym spojrzeniem i ziewnął donośnie, otwierając szeroko usta i pokazując wszystkie trzydzieści dwa zęby.
- Jestem zbyt śpiący by cię zabić - oświadczył. Vogel zmarszczył brwi, ale po chwili wzruszył ramionami, chyba nie mając nic przeciwko dalszemu życiu.
Uniosłem brwi... Nie no, wyżej ich unieś już nie mogłem.
Gdy do pokoju przyszli w końcu Kornelia, Iskra i Tyr, rozpoczęliśmy ponowne omawianie naszych zadań i celu.
Co ciekawe, Kornelia pozwoliła sobie usiąść na oparciu mojego fotela. Rzuciła mi jedno spojrzenie pełne wyższości i odwróciła się w stronę Tyra, który rozkładał swoje notatki na stoliku.
Nim rozpoczęliśmy, zarejestrowałem, że do salonu zagląda nie kto inny jak Dyrektor. Nie ujawnił się, więc mogłem się tylko domyślać iż przyszedł upewnić się, że mamy jakikolwiek plan.
Dzięki za wiarę, Dean. Ugh.
- Wyjeżdżacie jutro rano - zaczął Tyr, który nie wyglądał z nas najgorzej. - Niestety van jest... nie do użytku...
- Jak to? - zdziwiłem się. Miałem nadzieję, że pojedziemy tym starym dobrym blaszakiem, z którym miałem tyle dobry wspomnień. Tyr skrzywił się, jakby to wyznanie miało go kosztować fragment dumy.
- Artmate go rozbił o drzewo - wyjaśnił chłodno, a ja postanowiłem nie dopytywać się o szczegóły. - Kornelia przyjechała do nas motocyklem, więc na ten środek transportu postawimy - kontynuował jednooki.
Rzuciłem zaskoczone spojrzenie kobiecie, siedzącej tuż obok mnie, ale ona nie zaszczyciła mnie niczym poza uśmiechem.
- Jako, że nie wszyscy w tej grupie umieją prowadzić, musicie się podzielić... - Tyr przerzucił kilka kartek w swoim notesie, ale po dłuższym zagubieniu, odrzucił notes i zaczął przekopywać karki na stole. W tym czasie Vogel niechętnie wstał z fotela i kuśtykając podał Tyrowi niewielki, niebieski kawałek papieru. Potem wrócił do swojego gniazdka z wygodnych poduszek.
Kornelia parsknęła cichym śmiechem.
- Boli?
- Nienawidzę cię - orzekł chłodno Niemiec, na co rządowa agentka roześmiała się odrobinę głośniej.
- Ale wyglądałeś bosko...!
- Nie - uciął pewnie nastolatek i zamoczył usta w kubku z czekoladą. Mefistofeles spojrzał to na Kornelię, to na Niemca, marszcząc brwi z niezrozumieniem.
- O czym mówicie? - zapytał sennie. Vogel rzucił mu oceniające spojrzenie, jakby zastanawiając się głęboko nad odpowiedzią. Gdy w końcu zadecydował, z resztkami czekolady pod nosem, odparł ze spokojem w głosie:
- Dla ciebie, ta informacja kosztuje pięćdziesiąt tysięcy euro.
Nie wiem co to mogło oznaczać, ale mina mojego kuzyna wskazywała, że mały Europejczyk właśnie obraził go i to bardzo dotkliwie.
Gdy w końcu zapadła cisza, Tyr odchrząknął i odczytał z karki, kolejno imiona.
- Hell prowadzi - zaczął, a ja przytaknąłem tyko głową. - Mefisto, pojedziesz za nim, a z tobą Iskra...
- Spróbuj się rozbić, a wstanę z martwych i cię dobiję - rzuciła Egipcjanka na jednym tchu, ale długowłosy albo nie usłyszał, albo zignorował jej słowa.
- Vogel pojedzie z panną Jones... Em... - Tyr zmarszczył brwi i spojrzał swym jednym okiem na Niemca. - Dlaczego się rozdzielacie?
- Musimy pojechać jeszcze w jedno miejsce - odpowiedziała za niego panna Jones, nakładając nogę na nogę. - Dołączymy tuż przed bankietem, gdy wszystko będzie gotowe.
- Co ty kombinujesz? - syknąłem, a za odpowiedź musiałem uznać lekki uśmiech na twarzy komendant.
Tyr chwilę przetwarzał tą informację, chcą się chyba spierać, ale Vogel tylko potwierdził słowa Kornelii, skinieniem głowy. Po tym geście, Tyr chyba uznał się za szczęściarza, który nie musi siedzieć w tym bagnie z nami.
- No dobrze... Zatrzymacie się w hotelu naprzeciwko Morcorpu. Będziecie już tam zameldowani, jako ochroniarze Elektry. Tam wypakujecie się, połączycie ze Szkołą przez słuchawki i przeczekacie do wieczora... Na bankiecie się dopiero zacznie...
Iskra uniosła rękę, a Tyr skinął głową, uprawniając do zabrania głosu.
- Co z Elektrą? Mamy tam wejść jako jej ochroniarze, ale Vogel też ma swoje zadanie - zauważyła, zresztą słusznie. Spojrzałem zaciekawiony na Niemca, który popijał spokojnie czekoladę, zwinięty w kłębek jak mały kociak.
- Spoko - zapewnił. - Chwilę będę na sali, kiedy wy utorujecie drogę do głównego komputera, dołączę do was i załatwię co muszę - powiedział z chłodną kalkulacją.
- Czyli będziesz się dobrze bawił na bankiecie, a my mamy wykonywać brudną robotę? - zapytała ze skargą Iskra, na co posłałem jej pobłażliwe spojrzenie.
- Iskra, ty tutaj jesteś zabójczynią, nie Vogel. To tylko nasz gość do komputerów i przepustka na bankiet. Nie uważaj tego za brudną robotę - pouczyłem ją. Ciemnoskóra spojrzała na mnie z oburzeniem, ale postanowiła już nie wypowiadać na głos swoich przemyśleń.
I Bogu dzięki.
- Teraz to zabrzmiało, jakbym ja był tutaj nic nie wart - burknął Vogel, na co razem z Mefistofelesem parsknęliśmy śmiechem.
- Vogel, jeśli udowodnisz swoją wartość, to może zmienię zdanie - powiedziałem spokojnie, zamaczając wargi w jeszcze ciepłej kawie. Niemiec z wyrzutem chciał powiedzieć coś jeszcze, ale chyba tak jak Iskra, zdecydował się ugryźć w język.
Westchnąłem ciężko i wstałem z fotela. Wszyscy spojrzeli na mnie najpierw z zaskoczeniem, ale zaraz potem czekając na moje słowa. Odchrząknąłem i spojrzałem na trójkę Wykonawców.
- Kiedy ja miałem mieć swoją pierwszą misję, nie ekscytowałem się za bardzo - przyznałem, wspominając tamte dni. - Wy zostaliście wrzuceni od razu na głęboką wodę. Iskra i Mefistofeles mają już jakieś obeznanie z zadaniami, ale po raz pierwszy będziecie pracować w zespole. Musicie współpracować i polegać na sobie, jakkolwiek się nie lubimy, jasne? - ostatnie słowa, mimo woli skierowałem do naszych skłóconych znajomych, ale równie dobrze pasowały do każdego z przebywających w salonie.
- A ty i Jones? - zapytała Iskra. - W końcu jedziecie z nami, ale...
- Będę działa z wami, bez względu na to kim jestem, albo kim jesteście wy - zapewniła. - Skoro już jestem na prawdziwej misji, to chcę się rozerwać, nim Rząd z powrotem wsadzi mnie za biurko - oświadczyła z uśmiechem, a w jej oczach dostrzegłem płomyczki ekscytacji.
No do jasnej cholery, nie wmówicie mi, że jest całkiem normalną osobą!
- No cóż, ja tam jadę jako dekoracja - wzruszyłem ramionami. - Postaram się nie angażować w zadanie, to wasz pięć minut...
- A jeśli będzie tego wymagać sytuacja? - zapytał Mefisto, przyglądając mi się zaciekawiony. Skrzywiłem się, a przez myśl przemknął mi obraz z dnia Ustawy, pięć lat temu.
- Oby sytuacja tego nie wymagała... - odparłem dość cicho. Potem spojrzałem na całą trójkę jeszcze raz. Nie wyglądali jak zespół, ale zawsze mogłem się mylić... Prawda?
Cholera, musiałem się mylić, bo inaczej byliśmy w ciemnej du...
- Sądzę, że dacie radę - odezwał się w końcu Dyrektor, wyłaniając się z cienia i podchodząc bliżej kanapy. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, niektórzy z zaskoczeniem. Tylko ja zwróciłem uwagę, że cały czas tam stał?
- Hell oficjalnie przeszedł tylko dwie misje, ale w praktyce zna się a dowodzeniu lepiej niż ktokolwiek z wam znanych morderców - zapewnił, a serduszko aż mi zatrzepotało. Nie no, oczywiście, że żartuję, ale ucieszyłem się, że powiedział coś miłego o mojej osobie, co nie zawierało podtekstu seksualnego.
- Do pomocy będziemy mieli jeszcze Alvę, bliźniaków i ciebie - dodał Vogel. - Dlaczego tak bardzo obawiacie się, że coś pójdzie nie tak? - zapytał. Dean skrzywił się, a ja już doskonale znałem tą minę.
Dean uratował mi życie, zdradził, chciał zabić, a także poświęcał się więcej niż jestem w stanie zliczyć, ale tylko raz miał taką minę. Kiedy widziałem ją za pierwszym razem, nie wiedziałem co oznacza, ale tym razem...
- Kto? - zapytałem tylko. Trzeci spojrzał na mnie niechętnie.
- Później ci wyjaśnię...
- Halo, żądamy wolnego przepływu informacji! - zawołała Iskra, poirytowana tajemnicami. Nic dziwnego, ich ilość mogła wyprowadzić z równowagi każdego. Dean obrzucił ją spojrzeniem, które mogłoby zabijać, a potem odchrząknął.
- Jest szansa, że każdy ochroniarz, z którym będziecie walczyć, będzie doskonale wyszkolony i gotowy na odpieranie waszych ataków. Jest też szansa, że wpadniecie na kogoś... Kogoś kogo nie pokonacie... - Dean westchnął, przecierając skronie. - To nie będzie taki spacerek jaki byście chcieli. Dostanie się do głównych komputerów będzie się równać z cudem, a czasu na zniszczenie wszystkich danych możecie nie mieć... Musicie przygotować się na najgorsze, zrozumiano? - upewnił się.
Przyjrzałem się mu i dodatkowo zaniepokoiłem. Dean panikował. Zanotowałem, że po tym spotkaniu koniecznie musimy pogadać.
- Nie zabrzmiało to zachęcająco - mruknął Mefisto. Tym razem to Tyr prychnął, zbierając swoje papiery.
- Nie miało tak zabrzmieć - zauważył sucho. - Myślicie dlaczego Rząd wysyła ludzi, których i tak chce się pozbyć, na samobójcze misje? - zapytał retorycznie jednooki, patrząc z zawiścią na Kornelię, jakby miała być ucieleśnieniem całego zła jakie wyrządził mu Rząd. Potem opuścił pomieszczenie.
Znaczy, chciał opuścić pomieszczenie - w drzwiach wpadł na Zecotra.
Momentalnie atmosfera zgęstniała do konsystencji kleiku, który przyrządzała kiedyś moja matka.
Ponury, zabójca spoglądał na długowiecznego Francuza, a oboje mierzyli się wzrokiem, jakby planowali sobie pourywać głowy.
Albo iść do łóżka. Różnica pomiędzy horrorem, a porno jest bardzo niewielka.
- Zejdź mi z drogi, Zector - wysyczał Tyr, na co ponury spokojnie przystał i zrobił mu miejsce w drzwiach. Kiedy blondyn wyszedł z pokoju, do salonu spokojnie wkroczył wiecznie niezadowolony z życia Zecotr. Wszyscy wpatrywali się w niego z milczeniem, na co ciemnowłosy, tylko wzruszył lekko ramionami.
- Wychodzący mają pierwszeństwo - stwierdził, a mi szczerze mówiąc, takie wyjaśnienie jak najbardziej wystarczyło. - Jak macie zamiar się uzbroić przed wyjazdem, to zapraszam do naszego pokoju. Arty wyciągnął chyba wszystko co ostre oraz zabójcze...
- Lubię wszystko co ostre oraz zabójcze - zatarła ręce Iskra, której nie było trzeba dwa razy powtarzać gdzie ma iść. Mefistofeles chyba podzielał jej entuzjazm, więc jak senna mara poczłapał do wskazanego przez Zecotra pokoju.
Kornelia spojrzała to na mnie, to na Deana, ale zdecydowała w końcu chyba nie wnikać. Minęła mnie, lekko muskając swoim ramieniem, a potem idąc pewnym siebie krokiem opuściła salon. Zecotr zniknął jak cień, nim zdążyłem go o to poprosić.
Zostaliśmy tylko we dwóch, ale powaga sytuacji zabijała jakiekolwiek próby flirtu ze strony Dyrektora.
- Pamiętasz kiedy byliśmy w centrum handlowym? - zacząłem, kiedy przez dłuższy czas Dyrektor milczał. - Zector i Arty poszli do wesołego miasteczka, a my do centrum, kiedy wszyliśmy ze Szkoły na przepustce. Było całkiem miło... To czasu, kiedy nie zobaczyłem Gordona, całego w brudzie i własnej krwi - przytoczyłem sucho. Dean westchnął prawie bezgłośnie.
- Pamiętam. Wtedy cię zdradziłem...
- Miałeś dokładnie taką samą minę, jak teraz - zauważyłem. - Czyli to o czym chcesz mi powiedzieć, wiąże się ze zdradą, prawda? - domyśliłem się reszty. Dean uniósł w końcu wzrok. Był poważny, aż do przesady.
- Nie do końca. Ale czuję, że w Szkole jest kret - wyjaśnił. - Nie mam potwierdzenia, nie mam nawet odpowiednich dowodów, by na czymkolwiek opierać swoje przypuszczenia, ale... - zawahał się, przerywając.
- Mów - rzuciłem. - Jakkolwiek nie lubię, gdy się do mnie przystawiasz, ufam twoim przeczuciom - dodałem. Dean skinął głową i wziął oddech.
- To jest za proste. Gala, zaproszenie, idealna sposobność na wtargnięcie i wykasowanie wszystkiego co na nas mają... Nie chcę narzekać, ale sądzę, że cała ta impreza jest tylko po to by zwabić nas w pułapkę...
- A kret?
- Chodzi mi o Vogela - odparł. - Wiem o jego wkładzie w Morcorp, część pieniędzy, które zarobił znikała bezpowrotnie na nieznanych kontach bankowych. Wiem też, że część informacji, które są celem naszej misji były zdobyte właśnie przez niego... Boję się, że Morcorp ma na niego jakiś haczyk - wyjaśnił. Skinąłem głową, niemo przyznając rację przypuszczeniom Deana. Wszystko co powiedział mogło nam zagrozić, a sam Vogel...
Mógł okazać się najniebezpieczniejszym wojownikiem.
- Jego rodzina - powiedziałem nagle. - Jeśli jest szantażowany, na pewno ma to związek z jego rodziną - dodałem. Dyrektor pokiwał głową.
- Też tak pomyślałem. Dwie najlepsze agentki ze Szkoły są już w drodze do jego rodzinnego domu - powiedział. Zacisnąłem zęby.
- Fajnie, że mówisz mi o tym dopiero teraz... - wysyczałem. Dean zmarszczył brwi, jakby nie miał zielonego pojęcia, o co mi chodzi. Świętoszek cholerny...
- O co się wściekasz...?
- Mogłeś mi powiedzieć o swoich przypuszczeniach wcześniej, nie uważasz? - rzuciłem z oskarżeniem w głosie. Przez chwilę na twarzy Dyrektora widziałem wahanie, ale zaraz potem...
Spojrzał na mnie z powagą godną Trzeciego Dyrektora Szkoły Morderców.
- Po co byłoby ci to do wiadomości? - zapytał z wyższością. - Unikasz mnie, chcesz się wszystkiego dowiedzieć na własną rękę, podczas gdy...
- Guzik prawda - warknąłem. - Wiem, że jako Dyrektor masz swoje tajemnice, ale kiedyś byłeś moim przyjacielem...
- Nadal nim jestem! - zapewnił, ale spotkał się z moim przeczącym spojrzeniem.
- Nie - Cofnąłem się o kilka kroków. - Teraz jesteś tylko Dyrektorem ze swoimi tajemnicami. Mówisz co chcesz, robisz co chcesz... Możesz sobie powiedzieć, że jesteś we mnie zakochany setki razy, ale ja wiem. Znam przynajmniej jedną odpowiedź...
- Hell, zrozum...
- Nie, to ty coś zrozum! - przerwałem mu. - Mów mi co się dzieje, mów mi kiedy dowiadujesz się czegoś! Nigdy ci nie zaufam, jeśli będziesz mnie uważał tylko za swojego pionka, panie Dyrektorze!
Zapadła cisza. Dean parzył na mnie, próbując przyjąć wszystko o co go oskarżyłem, kiedy ja odwróciłem wzrok, wlepiając go gdzieś w stronę okna.
- A co jeśli to nie ja tu jestem problemem, a właśnie ty? - zapytał, ciężkim od emocji głosem. Uniosłem z powrotem wzrok.
- Co?
- Oskarżasz mnie, wyżywasz się i może i masz rację, ale sam nie jesteś bez winy - zaczął, robiąc pewne kroki w moją stronę. Wymruczałem coś niezrozumiale.
- Nie ukrywam niczego przed wami, tak jak ty...
- Nie ukrywasz nic? - powtórzył ze śmiechem, pozbawionym radości. - Nic? Jesteś pewien? Przez pięć lat, hasałeś sobie po świecie, zostawiając nas od tak, jakby to nic nie znaczyło, ale to ja po twoim powrocie jestem tym złym? - zauważył. Zacisnąłem zęby, gotów zacząć tłumaczyć, że zrobiłem to dla ochrony serum, ale Dean pokręcił głową, nim zdążyłem nawet zabrać głos.
- Nie chciałem tego mówić, bo wiem, że zatajam wiele. Wiem, że nie rozmawiam z tobą o tym, więc cię o nic nie oskarżałem. Jednak jeśli ty też masz przede mną tajemnice, ukrywasz cokolwiek przed resztą Szkoły, nie masz prawa stawiać się ponad mnie. Mnie, jako Deana, nie Dyrektora.
Po tych słowach przestał się do mnie zbliżać, a po prostu odwrócił się na pięcie, by opuścić pokój, ze wściekłością w oczach, która mogłaby zabić.
Stałem na środku salonu, zupełnie nie wiedząc co ze sobą począć. Próbując opanować myśli, próbując zapanować nad złością...
Bo cholera, miał rację.
Z zaciśniętymi dłońmi, drżałem ze złości. Miał rację, a z naszej dwójki to ja byłem największym problemem.
- Heeeeeell...
Prawie podskoczyłem, naprężając wszystkie mięśnie i przygotowują się do odpierania ataku wroga, gdy przez drzwi zaglądał Artmate, jęcząc jak kot ze sraczką.
- Co jest?
- Pomożeeeesz? - zapytał, wskazując na turban na swojej głowie. Westchnąłem ciężko. No tak, największy problem zabójcy, absolwenta Szkoły Morderców - farbowanie włosów.
- Już idę - uspokoiłem go, ruszając w stronę farbowanego, wiecznego nastolatka.
#Dla Yasiuuhi. Bo mu smutno.
Lubię czytać wasze komentarze. Widać kiedy wkładacie w nie serce i to jest mega motywujące.
Im dłuższy kom = Capri ma więcej ochoty do publikacji c:
#CapricornDziękujeTymCoSięWysili
saw an makezC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top