Rozdział X
[Perspektywa Deana Pittera]
Spacerowałem po swoim gabinecie zamyślony. Nie myślałem o Szkole jak zwykle odkąd zostałem Dyrektorem. Nie myślałem też o Hellu jak częściej, odkąd powrócił... No dobra, po części myślałem też o Hellu. Dokładniej rzecz ujmując myślałem o długowieczność. O tym jak to będzie gdy już zostaniemy długowiecznymi - ja, Zara, no i Hell. Razem z Tyrem... Będziemy praktycznie nieśmiertelni. Ale to mnie trochę niepokoiło. Przed zejściem się z Zarą, Tyr często świrował...
Nie, żebym ja nie był świrem, ale czy serum nie wyrządzi krzywdy naszej psychice? Krzywdy większej niż już wyrządziło nam życie? Już nie mówię o Zarze - jedynej normalnej w gronie przyszłych długowiecznych. Przyszłej żonie naszego kochanego Tyra.
Rozkosze - nie myślą o tym, że za dziesięć, dwadzieścia lat mogą się pokłócić, pozabijać. Myśląc tylko o tym jak to oni się kochają, i że koniecznie muszą być małżeństwem. Może nie tak, że nie wierzyłem w ich miłość, ale - Rany Boskie, kim my jesteśmy, by wiedzieć, co się będzie działo za setki lat? Przecież tyle nasz czeka! Już Tyr żyje ponad sześćset lat i na dobrą sprawę nie wie o połowie rzeczy, które przeżył. A z notatek Pierwszego wynika, że przeżył wiele... Cholera, sam Pierwszy żył od setek lat, przyjmując tutaj psychopatów. Kto wie, czy to nie on był sprawdzą całego Dnia Ustawy? Może to psychole z tego budynku rozpętały piekło i skazały kolejne lata na życie w podzielonym świecie nie tolerującym żadnych odstępstw od reguł normalności? Kto to wie? Czytanie dzienników zacząłem praktykować od niedawna...
Jakby nie patrzeć Mia wrzuciła mnie na cholernie głęboką wodę. Albo bardziej obrazowo - wyrzuciła mnie samego na środek oceanu i powiedziała jak pływać pieskiem. Jak ja mam nie utonąć?
Jak mam sterować Szkołą, jak mam odpowiadać w imieniu Szkoły i wszystkich uczniów przed Rządem i jak cholera mamy wyciągnąć serum z głowy Hella?!
- Dean - zaczęła dziwmy głosem. Ciężkim od zmartwień i przemyśleń. - Usiądź, mamy do pogadania...
- Ale więzień był winny! Oddali mi go bym wyciągnął kilka informacji, nie moja wina, że mi zmarł na stole! - zapewniłem spanikowany, z rękami brudnymi od krwi jednego z gangsterów, których przysłała tu policja. Dyrektorka spojrzała na mnie dziwnie.
- Nie będę tu gadała o fekaliach w jakich się nurzasz, tylko o poważnej sprawie - warknęła. - Siadaj i zamknij jadaczkę na kilka minut, jasne? - dodała już stanowczym tonem. Bez zbędnych pytań usiadłem posłusznie w fotelu, starając się nie ubrudzić materiału krwią.
Mia przetarła skroń, a w blasku słońca wpadającego przez szczeliny w kotarach, zalśniły jej pierwsze siwe włosy. Ze stresu? Czym ona mogła się stresować?
- Niedługo muszę wyruszyć na misję - poinformowała rzeczowo. - Bardzo poważną i trudną misję. Szczerze mówiąc, samobójczą misję...
- Mam wyznaczyć ludzi? Bliźniacy, ta nowa, mogę was osłaniać, Tyr załatwi wszystko w...
- Nie - przerwała mi z mocą, która prawi zwaliła mnie z krzesła. Patrzyłem na nią oszołomiony. Rozumiałem, że psychopaci nie bardzo lubią przyjmować pomoc, to nie było nic nowego, ale skoro wiedziała, że to misja samobójcza, pod żadnym pozorem jej chory instynkt nie powinien pozwolić jej iść bez najlepszego zespołu.
Chyba, że ta siwizna to efekt zmagania się z instynktem. Wykańczała sama siebie?
- Muszę iść sama. - Otworzyłem szerzej oczy na jej słowa.
- Mia, oszalałaś...?
- Zabawne pytanie - parsknęła, ale mnie nie było do śmiechu. - Widzisz... To moja misja. Moja sprawa, walka... Rękawica, którą czas podnieść - westchnęła bardziej zmęczona niż na początku rozmowy.
- To po co mnie wezwałaś? Mam to ogłosić? - zapytałem, krzyżując ręce. Rozmowa, zaczynała kierować się w dziwną stronę, bardzo podejrzaną.
- Nie... Widzisz Dean... Ja mogę nie wrócić z tej misji. A przynajmniej nie żywa...
- Więc? - pośpieszyłem kobietę sucho. Mia co dziwne, nie zareagowała na to warknięciem, ani niczym takim. Po prostu wpatrywała się w swoje splecione dłonie na biurku.
- Więc muszę wybrać następcę. I wprowadzić go w kilka najważniejszych spraw... - wzięła głęboki oddech. - Dean, uznałam, że ty będziesz najlepszym z wyborów.
Zalała mnie fala zimna i dreszczy. Dyrektorem? Ja? Mia chce przekazać fotel i tytuł... mi?
- Mia nie możesz iść na tą misję! - poderwałem się na równe nogi. - Hell jest nie wiadomo gdzie, sprawy z Rządem są nadal w powijakach, a ty idziesz się zabić? Nie możesz mnie tak zostawić z tym wszystkim, nie mnie! Tyr się do tego lepiej nadaje, Zector, możemy sprowadzić Azraela, możemy...
- Nie - znów przerwała mi z mocą. - Ja już wybrałam - dodała dobitniej. Znów opadłem w fotel, zupełnie wypompowany, jakby ta informacja, niczym pasożyt w moim ciele, wyżarła mi wszystkie wnętrzności pozostawiając sama skórę i kości.
- Dlaczego... Ja? - zapytałem dość słabo. Mia przeczesała palcami krótkie włosy - regularnie je przycinała, mówiła, że długie tyko utrudniają walkę.
- Tyr nienawidzi Szkoły - zaczęła. - Gdyby dostał władzę, pewnie by rozwiązał placówkę i miał w dupie walających się po świecie psycholi. Zector... Jest bezduszny, co dobrze wpływa na jego pracę, ale nie byłoby pomocne w roli Dyrektora. Azraela nie ma co ściągać z Afganistanu, a poza tym pewnie zmieniłby Szkołę w jakiś cholerny klasztor. A Hell... - westchnęła co chyba miało być całym komentarzem, na temat jej syna. - Dlatego ty jesteś idealnym wyważeniem. Może i nienawidzisz więzienia w Szkole, ale zawdzięczasz jej wszystko więc pozostaniesz jej wierny. Bywasz bezduszny, ale ograniczasz się tylko do swojego placu zabaw, a tam możesz se robić co chcesz. Tutaj, jesteś ogarniętym facetem, może nie z sumieniem, ale z wyczuciem. Sprawę z Rządem najlepiej rozwiąże ktoś taki, rzeczowy, kogo nie przerażą się na wstępie... Jesteś jedynym rozsądnym wyborem - zakończyła, podnosząc na mnie oczy. Zacisnąłem usta, udając, że się nie krzywię. A tak naprawę to irytował mnie fakt, że sądzi iż zna mnie aż tak dobrze.
- Powtórzę: Co z Hellem - przypomniałem, a Mia zamiast skrzywić się jak przypuszczałem, uśmiechnęła się tylko pod nosem.
- Kochasz go skurwysynie. Zadbasz o niego. To też dobry powód dzięki któremu cię wybrałam. Jako jeden z nas, potrafisz kochać i się troszczyć. Co prawda, jeśli wejdzie w grę twoje życie to i tak niewiele zdziałasz, ale gdy jesteś w pobliżu Hella... Otoczysz go należytą troską. - Poczułem jak uszy czerwienieją mi z każdym jej słowem. Zacisnąłem usta.
- Uważasz, że jestem słaby przez to uczucie...?!
- Nie. Z przykrością stwierdzam, że jesteśmy podobni - poprawiła mnie, a ja zamarłem zaskoczony. Zauważyłem jak napinają jej się mięśnie twarzy, a potem skojarzyłem fakty. Robert Stigmatus. Ojciec Hella i mąż Dyrektorki. Kochała i pozostała silną kobietą do samego końca. To co mi powiedziała, mogłem odczytać nawet jako... komplement.
- Więc... Jeśli zginiesz... Zostanę Dyrektorem? I mam się troszczyć o Szkołę i jej uczniów... I o Hella?
- Jeszcze się wszystkiego dowiesz. Jednak bądź na to gotowy Dean. Nadchodzą niespokojne czasy...
O co mogło jej chodzić z tymi niespokojnymi czasami? Dlaczego to, że byłem do niej podobny uznałem wtedy za komplement? Nie mam bladego pojęcia, ale teraz, gdy to wszystko na co kazała zwracać uwagę i mnie ostrzegała... Pojawiało się i nieustannie sprowadzało kolejne ofiary.
Tak. Podrzucone ciało Mii pod naszą bramę było tylko początkiem wojny jaką rozpętała przed śmiercią Dyrektorka, ja to czułem. Rząd musiał być regularnie uspokajany przez Tyra, ale teraz gdy jednooki ma swoje problemy nie dawał się zmusić do kolejnych wyjazdów. Powinienem wcześniej się zająć sprawą Zectora i Zary, to był jeden z moich licznych błędów nowicjusza i nadal ich sobie nie wybaczyłem. Powinienem też wzmocnić ochronę dookoła Hella i wprowadzić wyraźny zakaz opuszczania Szkoły. Julie będzie musiała zrezygnować na jakiś czas z chodzenia do szkoły wraz z normalnymi uczniami.
A ja... Powinienem się skupić na zastaniu długowiecznym, oraz na planowaniu odwetu za Mię.
Owszem - pamiętałem, że kazała się nie mieszać, ale nie mogliśmy pozostać zupełnie obojętni tym bardziej po tym wszystkim co się wydarzyło. A propos ostatnich wydarzeń...
Zaprzestałem swojego spacerku i skier wałem się do drzwi gabinetu, opuszczając go szybko. Prędkim krokiem, w akompaniamencie echa moich kroków, niosącego się po wszystkich korytarzach, opuszczałem mury Szkoły, by dostać się do mojego małego królestwa.
Mówiono na nie "plac zabaw", ale wolałem mówić wprost - torturownia. To tam wszyscy, którzy wiedzieli co nieco, ale nie byli skorzy do gadania, otwierali się przede mną i moimi ostrymi narzędziami. Byłem świetny w przesłuchiwaniu, a dokładniej w niesamowitym wyciąganiu informacji. Często bardzo dosłownie brałem do siebie słowa "wyciąganie informacji".
Po kilku minutach spaceru, już schodziłem schodami pod ziemię. Przyjemny chłód, tak poszukiwany w upalne lato, uderzył w moją skórę, przez którą przebiegł dreszcz, zaraz znikając. Zabrałem swój fartuch, śmierdzący wybielaczem i wziąłem kolejną parę rękawiczek. Z westchnieniem spojrzałem na kobietę przez lustro weneckie. Była lekko otumaniona, ale usiłowała się wyrwać. Nie wiedziała, że to niemożliwe. Widziałem w jej oczach szaleństwo, rządzę mordu... Bardzo prymitywne. Nie była do końca psychopatką, ale na pewno nie była normalna. Była dzika, pierwotna, prawdopodobna zwerbowana, albo po praniu mózgu. Czegoś takiego nie zawsze da się odwrócić.
Zabiła jednego z uczniów Szkoły. Pół roku temu, niedługo po tym jak Mia zadecydowała o swojej ostatniej misji. Zamordowała chłopca, który oprawiał zwierzynę w lesie. Chłopak miał z czternaście lat i przyszedł do nas sam. Powiedział, że nigdy nie wierzył, by Szkoła została zniszczona. Był synem kłusownika, obcokrajowca. Opowiadał jak po śmierci matki chłopca, jego ojciec oszalał. Chłopiec w końcu spanikował i niewiele myśląc zabił ojca - jak każdy szanujący się morderca. Uciekł do nas, ze strachu przed konsekwencjami. Osobiście go pilnowałem. A suka, która teraz leżała na moim stole, wbiła mu w plecy nóż i patrzyła jak powoli umiera. Ekipa znalazła ją przed kilkoma dniami, postanowiłem ją przegłodzić, choć kusiło mnie aż zbyt bardzo by zakończyć jej marny żywot.
Jednak myśl o satysfakcji z jaką będę mógł ją torturować wydawała się na tyle zachęcająca, że mogłem poczekać.
Wszedłem w końcu do środka i od razu uśmiechnąłem się do dzikuski. Ona tylko obnażyła zęby, jakby była wilkiem.
- Ty...
- Nazywam się Dean, razem spędzimy niezapomniane chwile - zapewniłem ją z uśmiechem. - Musimy sobie wiele rzeczy poopowiadać - przypomniałem. Kobieta wydawała się nie wzruszona i nadal pokazywała mi wszystkie, nienaturalnie ostre zęby.
- Nic ci nie powiem - warknęła, jak rasowy wilczur. Skrzywiłem się, gdyż za często padały te słowa w tej sali. Sięgnąłem po skalpel - tak na dobry początek.
- Wiesz, teraz tylko upewniłaś mnie, że coś wiesz... Od ciebie zależy jak szybko mi wszystko wyśpiewasz - zauważyłem, odwracając się z powrotem do kobiety. Patrzyła na mnie z pogardą.
- Możesz pomarzyć...!
- Marzenia są po to by je spełniać - wysyczałem, przykładając zimny metal do jej policzka. Kobieta znów była gotowa się rzucić, ale paski spełniały swoją rolę w stu procentach. - No dalej... Możemy to wszystko oszczędzić...
- Nigdy! Nie zdradzę ni... - przejechałem ostrzem od jej kości policzkowej aż po kącik ust, nie pozwalając jej dokończyć. Nie miałem ochoty słuchać jej słów, jeszcze po tym wszystkim. Zamordowała ucznia.
- Zdradzisz mi więcej niż myślisz, powiem ci czemu - odsunąłem skalpel i pochyliłem się bardzo blisko, nad kobietą. Krew powoli zaczęła się sączyć i wypływać ze świeżej rany.
- No? - warknęła pośpiesznie, ale pośpiech w tej sali nie istniał. Jeszcze zdąży się o tym dowiedzieć.
- Bo jesteś moją suką, kochana - szepnąłem powoli i bardzo delikatnie. - Moją suką, która już w krótce będzie mi lizać stopy, bylebym przestał. Znam każdy ludzki, słaby punkt, znam każdą słabość. Już nie długo znajdę twój słaby punkt, a wtedy... - uśmiechnąłem się szyderczo i polizałem całą długość rany, zlizując sączącą się krew. Kobieta zaczęła się jeszcze bardziej wyrwać, a ja roześmiałem się tylko.
- Tyle, że ja nie jestem człowiekiem - sapnęła kobieta, gdy przestałem się śmiać. To nie poruszyło by mnie tak bardzo, gdyby nie jej ton. Ton, bez emocji, pewny siebie, dziki... Przypominał mi Iskrę choć ona była psychopatką, nieprzewidywalną i zmienną jak chorągiewka na wietrze. A ta kobieta... Była sztuczna.
- Jak ci na imię? - zapytałem, odkładając skalpel. Patrzyła na mnie uważnie.
- Emily.
- Kto cię zwerbował?
- Myślisz, że ci powiem? - parsknęła, a jej ton mi się nie spodobał. Wziąłem do rąk obcęgi. Wróciłem do niej i złapałem obcęgami jej prawy kciuk. Powoli zacząłem go wyginać w nienaturalną stronę. Kobieta - Emily - miała niewzruszoną minę. Lekko ściągając mięśnie twarzy, nadal wyginałem jej kciuk, aż usłyszałem cicho chrupnięcie. Za ciche, jak na złamanie kości. Chyba, że była już niedawno w tym samym miejscu złamana. Emily nawet nie zadrżała gdy pozostawiłem złamany kciuk, wygięty w nienaturalny sposób, ani nie oponowała, gdy obcęgi zakleszczyły się na kolejnym palcu, wskazującym. Nic, tylko siedziała.
Poirytowany, złamałem palec mocniej niż poprzednio. Zacząłem go wykręcać, zgodnie ze wskazówkami zegara. Niedługo usłyszałem chrupnięcie, ale znów cichsze, niż powinno być. Nie zaprzestałem jednak kręcenia palca, wokół własnej osi. W jej dłoni, coś chrupało, a mięśnie dostawały odruchowych skurczy, ręka była jednak zbyt ściśle spięta, by jakkolwiek te spazmy mi przeszkadzały. Z każdym kolejnym okręceniem, Emily krzywiła się nieznacznie, aż w końcu kolor skóry na jej ręce przybrał odcień niezdrowej czerwieni. Wykręciłem jej palec z ciała, a ona tylko krótko krzyknęła, gdy zerwałem skórę i przerwałem mięśnie - kości już dawno były od siebie oderwane.
Krótki krzyk. Tylko tyle, podczas gdy ja, wyrwałem jej palca - nie odciąłem, nie przypaliłem. Ja go jej wykręciłem kilka razy o 360 stopni!
- Torturowano cię. Długo. Psychicznie i fizycznie - dedukowałem. - Kości były już wielokrotnie łamane, nie czujesz już nawet tego. Ból trwa tylko chwilę, a potem zlewa się z całym bólem poznanym przez twoje ciało i ginie w odmętach mózgu... Niewiele osób potrafi przeprowadzić takie tortury...
- Nic ci nie powiem - zaparła się, powtarzając swoją mantrę. Uśmiechnąłem się cierpko.
- Emily, suko, ty nie musisz mi nic mówić. W końcu dowiem się czegoś badając cię, bardzo, bardzo dokładnie... - zauważyłem, obracając w dłoniach, jej krwawiący palec. Był jeszcze ciepły.
- Niewiele tego będzie - prychnęła, a zaraz potem i ja prychnąłem. Może i po praniu mózgu, ale nadal miała niewyparzony język i wykazywała się niesamowitą głupotą i butnością jak na kogoś, kto leżał na stole kata.
- Jestem zdesperowany. Z chęcią dowiem się czegokolwiek - mruknąłem w końcu i odłożyłem jej palec. - Przynajmniej nie jesteś mi potrzebna żywa - dodałem już ciszej, do siebie.
Chwilę się zastanowiłem i w końcu wybrałem idealny sposób zakończenia jej życia. Sięgnąłem, po dość rzadko używaną tutaj wiertarkę. Nie doceniałem tak prostej, a zarazem bolesnej śmierci.
- Nie musisz mi już nic mówić... Dam ci nawet spokój - stwierdziłem, nieśpiesznie odwracając się z powrotem do Emily. - Wieczny spokój - dodałem, uśmiechając się szerzej. Emily patrzyła na mnie jak na idiotę z tą wiertarką, co uznałem za kolejny przykład, że było z nią coś nie tak. Myślała zupełnie... jak Hell. Nie patrzyła na to, w jak beznadziejnej sytuacji była, tylko oceniała wszystko, komentowała, rzucała uwagi... Tak, była zupełnie jak Hell.
Tym bardziej będę mógł się wyżyć. Za to, jak mnie odepchnął, za to, że nie bierze mnie na poważnie, za to, że nie respektuje mojej władzy. Hell, ulegniesz mi, a tutaj tylko przetestuję jedną z możliwości.
Przyłożyłem ostry koniec wiertarki do jej kolana, do miejsca, gdzie przebiegał nerw. Nim Emily rzuciła mi jakąś uwagę, włączyłem wiertarkę i pchnąłem ją z całej siły wewnątrz kolana kobiety. Tym razem, krzyk był dłuższy, gdyż trzymałej wiertarkę w jej ciele tak długo, aż nie przewierciłem się na drugą stronę jej kolana. Potem wyjąłem ostrze, maksymalnie boleśnie. Emily szybko się opanowała, ale ja miałem jeszcze kilka asów w rękawie - drugie kolano, dłonie, łokcie...
Głowa...
Gdy przewierciłem się przez drugie kolano, dłonie i łokcie, byłem przekonany, że Emily już umarła. Jednak jej oczy nadal patrzyły na mnie beznamiętnie, a mnie szczerze przyznam, zaczynało to powoli wkurwiać.
Przyłożyłem wiertarkę do jej czoła, już nad punktem między brwiami.
- Ostatnie słowa?
- Piekło zostanie zdobyte - wyszeptała bezgłośnie. Zmarłem. Najzwyczajniej w świecie, nie wiedziałem, co się dzieje. "Piekło zostanie zdobyte"? Co to do cholery mogło znaczyć?! Czy Hell był ZNÓW w niebezpieczeństwie?
Emily wykorzystała mój szok i zrobiła kolejną najmniej spodziewaną rzecz. Ruszyła głową gwałtownie i z mocą, a moja ręka automatycznie naprężyła się i ustabilizowała. Kobieta nadziała sama siebie na wiertarkę, którą trzymałem przy jej czole.
Jednak nie obchodziło mnie, co zrobiła Emily, to było do przewidzenia.
Bardziej przejmowałem się jej słowami. Bo jeśli nie był to tylko jej sposób na odwrócenie mojej uwagi, to mieliśmy poważny problem.
Na razie jednak... O tym problemie wiedziałem tylko ja. I niech te słowa pozostaną w tajemnicy między mną, a truchłem Emily.
#Hej, hej, hej, trochę późno jak na publikowanie rozdziału, ale jakoś mi tak stykła ładna liczba słów, to pomyślałam - heh, czemu nie, mi pasuje.
No, pisane pod natchnieniem, wracamy do starego dobrego klimatu SM. Podoba ci się? Mi czegoś brakuje, ale już nie umiem stwierdzić czego... No cóż.
Miłego i do zobaczeni!
#Capricorn
P.S. Dooostałam się do liceum plastycznego w Warszawie (156 osób na 52 miejsca), kto się cieszy ze mną?
:3 🎉🎉🎉🎨🎨🎨
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top