Rozdział 57

~ Odpowiadając na resztę twoich pytań - ciągnął bóg, nie zwracając uwagi na zdumienie Harper - to rozdzieliłem się na dwie ludzkie formy, więc rozmawiam i z tobą, i z twoim bratem. Fajne, co?

Dziewczyna wydała z siebie dźwięk przypominający zepsuty pociąg.

~ Uznaję to za potaknięcie ~ oświadczył Chaos. ~ A teraz ostatnie pytanie. Dlaczego chcę zniszczyć świat?

Wyciągnął rękę. Wejście do pokoju zostało magicznie zamurowane, uniemożliwiając Harper ucieczkę.

Jego czarne oczy zapłonęły.

~ Dlaczego chcę zemsty? ~ wzruszył ramionami. ~ No cóż, to dość proste. Nie uważasz, że ja, sam Chaos, zasługuję na coś więcej niż wystąpienie w jednym micie? I to w mniej więcej takim zdaniu: "Był sobie Chaos, czyli bałagan, no a z niego wyłoniły się pierwsze bóstwa". Gdybyś zechciała, półbogini, mógłbym opowiedzieć ci mnóstwo historii o mie, które warto by zapisać. Ale nieee. Wiesz, to wszystko przez tego idiotę Prometeusza. Tytan nie przepadał za Olimpijczykami, ale tak jak on obawiał się mojej potęgi. Zatarł pamięć o mnie. Nauczył ludzi kłamstw na mój temat. Popierasz to, jako córka bogini sprawiedliwości?

Harper chyba osiągnęła granice zdumienia. Jej mózg jakby powiedział: "Przepraszam, bardzo się staram, ale nie mogę już dalej się dziwić".

Więc zaczęła myśleć.

Percy opowiadał jej, że kiedy był w Tartarze z Annabeth, spotkał Tartara. Nie miał żadnych szans przeciw temu bogu. A ona teraz stała przed Chaosem, potężniejszym bóstwem od Tartara.

Powinna umierać ze strachu. Ale... nie umierała ze strachu.

Może dlatego, że ten koleś, pomimo swojej potęgi, wcale nie wyglądał przerażająco. No... w każdy razie nie aż tak. Może to dlatego, że napędzała ją adrenalina. Myślała o Owenie. O Dianie. Ojcu. I przyjaciołach. Myślała też o ojcu.

I, co trochę ją samą dziwiła, myślała o matce, choć nie w taki czuły sposób. Muszę pokazać tej babie w skórzanej kurtce, że poradzę sobie bez jej pomocy.

Wszyscy na nią liczyli. Nie mogła zawieźć. Miała nadzieję, że jej brat też daje sobie radę.

~ Nie odpowiesz mi? ~ Chaos uniósł brew. ~ Cóż, trudno. Chcesz usłyszeć mój plan? Wiesz, ci współcześni złoczyńcy w filmach zawsze wszystko opowiadają.

Harper się zawahała.

- Szybko. Zamierzam cię pokonać, gdybyś chciał wiedzieć.

Bóg uśmiechnął się pod nosem. Córka Nemezis w sumie go rozumiała: wielki pan nieładu, odrodzony po tysiącleciach i jedna śmiertelna dziewczyna grożąca mu śmiercią.

~ Zgrywasz bohaterkę, McRae? Jak chcesz. Zaraz przejdziemy do walki i pokażę ci, że nie jesteś dla mnie żadną przeszkodą. Teoretycznie, mógłbym cię uśmiercić już teraz. No, ale wtedy nie byłoby zabawy! ~ poprawił rzemienie zbroi. ~ A więc, przejdźmy do rzeczy. Jakieś sto lat temu zacząłem przygotowania do przebudzenia. A może to było dwieście?... Traci się rachubę czasu, kiedy tkwi się w czasoprzestrzeni, rozumiesz.

- Oczywiście - powiedziała Harper.

Chaos najwyraźniej nie wyczuł sarkazmu w jej głosie.

~ Zacząłem od tego, że pojawiłem się w postaci płomienia w Tartarze. Kosztowało mnie to wiele energii, ale było warto. Zawarłem przymierze z tymi bóstwami, takimi jak Eris czy Nyks. Potem ukazałem się jako człowiek, ale naprawdę na krótko. I spłodziłem z pewną najadą syna. Dałem go dzieciom Nyks na wychowanie. Ale...

Zacisnął usta i oparł się o ścianę. Stał tak spokojnie, że Harper znów poczuła pokusę zaatakowania go.

- Coś się nie powiodło, co?

Chaos westchnął.

~ Ten chłopiec miał być moim niewiarygodnie potężnym dziedzicem. I... tak. Zyskał moce, niesamowite. Ale jego matka, ta beznadziejna nimfa wszystko popsuła. Ubzdurała sobie, że nasze dziecko nie będzie moim narzędziem. Zabrała go, uciekając przez ten labirynt.

- Straszne.

~ Właśnie! Chłopiec miał przeczekać do dnia mojego przebudzenia, pełnego, jak teraz. Ale ta nimfa zabrała go do swojego źródła, gdzie stracił nieśmiertelność. Na szczęście, udało mi się uratować sytuację. Ten chłopak nadal żyje, jednak za pewną cenę: za każdy dzień na jego ręce pojawia się mała blizna. Od stu lat. Umarłby tylko wtedy, gdyby zdecydował się odrzucić zapłatę. Czyli bliznę.

Harper drgnęła. Podniosła włócznię. Każdego dnia od stu lat...

- Ty potworze! - krzyknęła. - Jak mogłeś zrobić coś takiego własnemu synowi?! To był były młody bóg! Jeśli... Nie wiem, co się stanie. Ręce mu opadną czy...

Chaos wywrócił oczami.

~ Daj spokój. Jest dzięki temu nieśmiertelny. I do tego dnia się nie rozpadł. Poza tym, zachował zdolności.

Harper usiłowała uspokoić oddech, bo nadal była w szoku.

- Jasne, w takim razie jest w porządku.

Bóg zmarszczył brwi.

~ Czy... ty używasz sarkazmu?

- Cóż za spostrzegawczość!

Chaos stanął naprzeciwko niej.

~ Ach, nieistotne. Mam dla ciebie propozycję. Przyłącz się do mnie. Oszczędzę tych, których kochasz. Twoją dziewczynę. Twoją rodzinę i przyjaciół. Przywrócimy razem sprawiedliwość na świecie, Harper McRae. I zrobimy to lepiej od twojej matki.

Czekał w milczeniu. Ale Harper uśmiechnęła się tylko.

- Musisz mi wybaczyć, panie. Nie wierzę w to, co mówię, ale Nemezis zna się na sprawiedliwości lepiej od ciebie. A o swoich bliskich mogę zadbać sama.

Wzrok boga stwardniał.

~ Dobrze. Po prostu cię zabiję.

Na te słowa dziewczyna osłupiała. Spodziewała się, że tak ogromny czarny charakter będzie dłużej ją przekonywał. Ale tu proszę.

"Nemezis?" - pomyślała z rozpaczą. - "Gdzie ta moja broń, za którą zapłaciłam okiem?"

Bogini zemsty nie kwapiła się do odpowiedzi. A Chaos natarł z pełną mocą.

***

"Uspokój się" - powtarzał sobie w głowie Owen. - "Będzie dobrze".

Kiedy dotarł do końca korytarza, jego oczom ukazał się pokój - zwyczajny, nie licząc jego, pusty. Ściany były stare i pożółkłe.

Owen podniósł w górę miecz.

- Hej? - odezwał się.

Odpowiedział mu głos: ~ Hej.

Chłopak odwrócił się. Facet w czerni stał za nim, uśmiechając się. Na swojej szacie miał teraz zbroję.

~ Owen McRae. Czekałem na ciebie. Jesteś równie beznadziejnym przeciwnikiem jak twoja siostra.

Syn Nemezis miał ochotę skrócić go o głowę. Powstrzymał się nadludzką siłą woli.

~ Wiesz co, tłumaczenie dwa razy tego samego jest okropnie nudne. Potrafię przewidzieć przyszłość na krótki dystans, wiesz? Takie drobne wydarzenia, które nie mają wpływu na losy świata. Chcesz obejrzeć filmik?

Zanim Owen cokolwiek z tego zrozumiał, mężczyzna machnął ręką. Na ścianie wyświetlił się obraz: jego samego rozmawiającego z Harper. Owen przysłuchiwał się w oszołomieniu, po czym odwrócił się do wroga.

- To niemożliwe. To... chore. Nie jesteś Chaosem.

Oczy boga zapłonęły dziko.

~ Chcesz się przekonać? Pokażę ci na twojej siostrze Harper. Albo na Laurel Spencer.

- Nie! - wyrwało się Owenowi.

Chaos się uśmiechnął. Półbóg zdał sobie sprawę, że przed chwilą błagał go o litość. To go rozzłościło. Musiał coś zrobić.

Głupia nadzieja, fakt. Zwykła broń niewiele mogła zdziałać. Nad Mgłą nie potrafił panować. Ale poddanie się nie wchodziło w grę.

- Twój syn - rzucił. - To ten chłopak z heterochromią, prawda?

Chaos uniósł brwi.

~ No, proszę. Twoja siostra na to nie wpadła. Tak, to on. Chłopak chce wpasować się w ludzki świat, więc zmienia sobie ciągle imiona. Aktualnie może przedstawić ci się jako Liam Cage. Niedługo mi pomoże.

Po tych słowach zamilkł. Owen przyglądał mu się. Zacisnął palce na mieczu. Laurel na niego liczyła. Harper. Nemezis. Ojciec. I wszyscy przyjaciele. Nie mógł ich zawieźć.

- I co? - spytał w końcu chłopak. - Zabijesz mnie teraz?

Bóg wyprostował się.

~ Zabiję? Nie. Dlaczego miałbym cię zabić? Jeśli chcesz wiedzieć, półbogu, to zamierzam zdradzić ci nawet więcej niż twojej siostrze. Spójrz na to.

Znowu machnął ręką i na ścianie pojawiła się kolejna wizja. Leo Valdez i Kalipso biegli korytarzem, trzymając się za ręce.

Nagle za nimi rozległ się psychopatyczny śmiech. Należał do kobiety. Wkrótce za nimi pojawiła się ciemnowłosa dama, unosząca się w powietrzu i miotająca czerwonymi jak jej jaskrawa szminka promieniami.

- Myślicie, że was nie dogonię?! Wy żałośni herosi!!!

Leo zatrzymał się.

- Dość - powiedział i nachylił się do Kalipso. - Uciekaj. Zajmę się nią.

Czarodziejka wytrzeszczyła oczy.

- Co? Leo, to jest Eris. Bogini. Ona...

- Chce po prostu wywołać popłoch - dokończył syn Hefajstosa. - Zajmę ją.

Popchnął Kalipso i krzyknął: "HEJ, ERIS!", po czym rzucił się prosto na nią.

- LEO, NIE! - wrzasnęła była tytanka.

Za późno. Zielony promień uderzył go prosto w pierś i chłopak padł na ziemię.

Kalipso podbiegła do niego, krzycząc, po czym się rozpłakała.

Eris podskoczyła z radości.

- Wygląda na to, że złamałam ci serce, Kalipso!

Posłała jej całuska i rozpłynęła się w mgle.

Kalipso zaczęła wołać swojego chłopaka po imieniu, ale on nie reagował. Łzy spływały po jej policzkach.

Wtedy wizja zniknęła. Owen wstrzymał oddech.

- To się nie może stać!

Rzucił się do wyjścia, ale bóg tupnął nogą. Wyjście zostało zamurowane.

~ Och, Owen, ale to akurat nie była wizja przyszłości. To się stało przed chwilą.

Chłopak zebrał całą siłę woli, żeby się nie rozpłakać.

"Może Leo żyje", pomyślał. Ale nie potrafił w to uwierzyć.

Chaos kucnął i objął go ramieniem, na co heros drgnął.

~ Widzisz? Śmierć jest taka okrutna. Nie zdołałem powstrzymać Eris. Przykro mi.

- Nie kłam! - Owen odsunął się od niego.

Bóg westchnął.

~ Nie bierz mnie od razu za wroga, McRae. Chcesz zapobiec śmierciom przyjaciół? Dołącz do mnie. Twoja siostra postąpiła głupio, odmawiając. Ale jeśli ty się zgodzisz, przekonamy i ją. Oszczędzę was, waszego ojca, tę dziewczynę Laurel i kogo tam chcecie. Może nawet przywrócimy do życia Leona Valdeza.

Owen wiedział, że powinien odmówić. Ale pokusa była silna. Mógł ocalić przyjaciół, a w zasadzie o to mu chodziło.

~ Obiecałem, że powiem ci więcej ~ ciągnął bóg. ~ Jesteśmy w miejscu, gdzie musi zostać złożona ofiara z herosa. Jeśli będziesz to ty, umrzesz i nie ochronisz nikogo. Przyłącz się do mnie. Wtedy unikniemy przeznaczenia i nikt już nie umrze.

Owen miał ochotę odpowiedzieć: "Okej".

Ale przypomniał sobie słowa Harper z tej wizji. "Nemezis zna się na sprawiedliwości lepiej".

Racja. A częścią sprawiedliwości są herosi, którzy podejmują heroiczne decyzje. Poza tym, liczy na niego jego ukochana. Ona na pewno wolałaby, by ocalił dla niej świat, a nie go zniszczył i zabił miliony niewinnych ludzi, by oni mogli sobie żyć razem.

Owen zwinął miecz w zegarek. Nie był mu potrzebny. Musiał pokonać tego boga bałaganu w inny sposób.

Przez umysł chłopaka przemknęły wszystkie porady, jakie dostawał.

Na pewno ci się uda. Po prostu się nie poddawaj.

Więcej pewności siebie.

Rozluźnij umysł.

To ma płynąć naturalnie.

Nagle Owen ujrzał tę scenę oczami swojego wroga. Był potężnym bogiem, gotowym pstryknięciem palca pokonać nawet Gaję. Teraz musiał zmanipulować tylko tego bladego chudego chłopaka.

Owen zmienił rzeczywistość. Chaos myślał, że półbóg się zgodził. Zobaczył, jak kiwa głową i mówi: "W porządku. Jeśli mogę ocalić przyjaciół... zrobię to".

Prawdziwy Owen przemknął do końca pokoju. Już rozumiał. Czuł się pełen mocy. Widział przezroczystą wizję z głowy Chaosu przed sobą. Utrzymywała się.

~ Ha! - krzyknął uradowany bóg. ~ Wiedziałem, że masz więcej oleju w głowie niż twoja siostra.

Owenowi spłynęła po skroni kropelka potu. Ale nie przestawał się uśmiechać. Wymyślił całkiem niezłą teorię.

On i Harper byli w dwóch pokojach, w których trzeba było złożyć ofiarę z herosów. Chaos planował tam ich po prostu zabić, gdyby odrzucili jego propozycję. Ale może chodziło o coś więcej.

Według Afrodyty miało zginąć dwoje bohaterów. Nemezis mówiła ciągle o ofiarach. Może, jeśli ktoś dobrowolnie zechce tu zginąć, natychmiast umrze. A to osłabi moc Chaosu.

Był to, oczywiście, blef. Ale sama Hazel Levesque mówiła mu, że blef często może być dobry.

Owen pomyślał o całym swoim życiu. Wychowywał się z Harper i ojcem. Miał szkolnych kumpli, ale przyjaciół znalazł dopiero w półbogach. Czym się interesował? Cóż, ostatnio szermierką, ale poza tym nie miał za dużo hobby. No, chyba, że mangi i anime można uznać za hobby.

Chłopak westchnął.

Dokończ to, Harper - pomyślał. - Wierzę w ciebie, siostruś.

~ No! ~ zawołał tymczasem Chaos. ~ Skoro już jesteśmy razem w drużynie, możemy...

- Nemezis - powiedział Owen. -  Przyjmij moją ofiarę.

Bóg zamrugał, jakby wyrwany z wizji.

- Co?

W ostatniej chwili Owen zacisnął pięści.

- Kocham cię, Laurel - powiedział, co było beznadziejne, bo przecież nie mogła go usłyszeć.

Miał na twarzy uśmiech, kiedy całym pokojem wstrząsnęła eksplozja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top