Rozdział 55
Harper ściskała mocno ciasteczko w dłoniach, nie łamiąc go jednak. Wpatrywała się w stojącą naprzeciw matkę. Nogi dziewczyny drżały, a wzrok miała dziki.
- Jesteś nienormalna! - wrzasnęła.
Owen odchrząknął.
- Um, siostruś, może nie...
- Jak możesz?! - krzyczała Harper, ignorując go. - To conajmniej obrzydliwe!!!
Nemezis westchnęła. Stali w lesie, gdzie, pomimo upału, wiał bardzo chłodny wiatr. Zimno im jednak nie doskwierało, gdyż była to jedynie wizja - jakby ich dusze dostały się w to wyimaginowane miejsce.
Sowy huczały. Korony drzew się kołysały. Bogini zemsty stała ze swoimi dziećmi na ścieżce, ubrana w obcisłe spodnie, koszulkę i swoją ulubioną, krwistoczerwoną skórzaną kurtkę. Czarne włosy miała zaplecione z tyłu w warkocza. Jedną nogę trzymała na koszyku z ciasteczkami.
- Uspokój się - mruknęła Nemezis. - Chciałaś znać cenę. Oto ona.
- Ej, Harper - odezwał się Owen. - To w sumie nie tak źle. Dobrze, że tylko jedno. Gdyby dwa... to by było źle, no nie?
Harper odwróciła się i zwymiotowała.
- Zapłacisz cenę? - spytała Nemezis. - Jesteś przygotowana do walki. Świetnie władasz włócznią. Panujesz nad Mgłą. Brakuje ci tylko tego.
Owen położył siostrze dłoń na ramieniu. Usiłował się uśmiechnąć.
- A ten koleś, o którym mówiła mama, dał radę.
Harper zakaszlała.
- Musiał być nieźle szurnięty.
Owen zerknął na zegarek.
- Kończy się czas.
- Właśnie - potaknęła Nemezis. - Albo przełamujesz ciasteczko i ratujesz świat, albo go nie przełamujesz, umierasz i świat zostaje zniszczony. Zdecyduj się, córko.
Harper otarła twarz ręką. Odwróciła się.
- Nie nazywaj mnie tak. - Obróciła w ręce ciasteczko. - Ja...
Urwała. Zapadła cisza. Jedynie wiatr nadal mocno wiał. Harper miała rozmazany makijaż, lekko poczochrane włosy oraz zdarte kolana i dłonie. Ale się tym nie przejmowała.
Nemezis i Owen przyglądali się jej z wyczekiwaniem. W końcu chłopak odchrząknął.
- No dalej, Harper. Diana z tobą nie zerwie z tego powodu. Zrozumie.
McRae oparła się pokusie zasadzenia mu porządnego liścia. Spuściła wzrok i zacisnęła palce na ciasteczku. Ale ono nadal się nie złamało.
- Ja... tak - podniosła wzrok. - Zrobię to.
W chwili, gdy przełamała ciasteczko, Nemezis rozpłynęła się w mgłę razem ze swoim koszykiem.
Z przysmaku wypadła mała karteczka. Owen szybko ją złapał.
- To, czego potrzebujesz, znajdziesz na polu walki - odczytał. - Powodzenia w ratowaniu świata, Harper McRae. - Spojrzał na siostrę i niepewnie wyciągnął do niej rękę. - A... jeszcze się nie zaczęło?
Harper zmarszczyła brwi. Dotknęła twarzy.
- Może dopiero za chwilę - mruknęła. - Nemezis nas tu zostawiła?
Owen wzruszył ramionami. Spojrzał na miejsce, gdzie niedawno stała bogini. I wytrzeszczył oczy.
- Harper, patrz!
Podniósł czarną opaskę. Uśmiechnął się nerwowo i podał ją siostrze.
Harper nie wyglądała na zachwyconą.
- Świetnie - mruknęła. - Dzięki, bogini. Dlaczego chciałaś akurat tego? Na co ci to?
Jeśli Nemezis ją usłyszała, nie dała tego po sobie poznać.
Owen położył Harper rękę na ramieniu.
- Na razie jest dobrze, prawda? Poza tym, dzięki temu dostaniesz szansę.
Dziewczyna ścisnęła opaskę.
- No pewnie - mruknęła. - Ty byś nawet w Tartarze doszukiwał się pozytywów, Owen.
Półbóg uśmiechnął się lekko i spojrzał na zegarek.
- Podobno mieliśmy pół godziny. Zostały dwie minuty. - Zmarszczył brwi. - A teraz już minuta.
Minuta. Ledwie zdążą policzyć do sześćdziesięciu, a zacznie się wielka wojna.
Harper westchnęła. Jej oddech się uspokoił. Gniew na matkę minął, przynajmniej tymczasowo. Czuła tylko stres i ucisk w gardle.
- Zdecydowałam się na układ z tą świrniętą boginią - powiedziała - więc mamy szanse. Ale...
Ugryzła się w język. Chciała wspomnieć o tym, co ją męczyło od dłuższego czasu - zdolności jej brata do panowania nad Mgłą. A raczej ich brak. Może gdyby podczas tej bitwy ona zajęła się magią, a on - walką wręcz, udałoby im się. A może nie i świat czekała zagłada.
Owen chyba zrozumiał, o co jej chodzi. Westchnął ciężko i przeczesał włosy ręką.
- Damy radę. Pół minuty.
Harper dostrzegła w jego oczach ogromną potrzebę zmiany tematu. Rozejrzała się.
- Dlaczego Nemezis wybrała akurat takie miejsce na wizje?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Boginie są dziwne.
- Nie! - zawołała Harper. - To znaczy... tak, zauważyłam. Ale nie sądzisz, że to może coś znaczyć?
Owen wywrócił oczami.
- No, świetnie. Kolejna zagadka. Las. Piętnaście sekund.
O nie! Czy ten czas musiał tak szybko płynąć? Harper dotknęła spinki w swoich włosach. Wiedziała, że za chwilę będzie jej potrzebowała.
- Jak myślisz? - spytała. - Co z pozostałymi?
Przez ostatni czas matka wytłumaczyła im, jak będzie wyglądał przebieg bitwy. Oni leżeli nieprzytomni w labiryncie i byli tu tylko w sennej wizji. Tymczasem ich przyjaciele musieli włóczyć się po korytarzach, usiłując przeżyć. Oznaczało to, że wielu z nich mogło teraz umierać albo już dawno umrzeć. A oni musieli stać tu bezczynnie.
Większą część czasu Nemezis spędziła na omawianiu ofiar. Tłumaczyła Harper, że musi podjąć decyzję. Ale dziewczyna była w szoku. Taka cena...
Owen wlepił wzrok w ziemię. Było jasne, o kim myślał - o Laurel. Ona mogła już nie żyć, a nawet nie powiedział jej o swoich uczuciach. Teraz, przed wielkim starciem, chłopak dochodził do wniosku, że powinien bardziej i lepiej korzystać z życia.
- Ja... oni mają więcej doświadczenia od nas - oznajmił. - Na pewno przeżyli i są w dobrym stanie.
W jego głosie brakowało pewności siebie.
- Dziesięć sekund - jęknął. - Dziewięć. Osiem. Nie będę już liczył.
Usiadł na ścieżce, wlepiając wzrok w niebo.
Harper poczuła nagły przypływ adrenaliny. Zrobiła to samo, co jej brat. Zamknęła oczy, czekając na rozpoczęcie bitwy.
Odliczyła powoli do pięciu w myślach. Kiedy skończyła, usłyszała potężny wybuch. Uniosła powieki. Szarobłękitne niebo zmieniło się w szary sufit.
Harper krzyknęła i usiadła. Nie była już w lesie, ale w jakimś starym korytarzu. Owen podnosił się obok niej, równie skołowany. Dalej natomiast siedział Jimmy Moss w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
Zaraz... Jego twarz. Dwukolorowe oczy, blada cera, ciemne włosy. Dziewczyna nie miała pojęcia, skąd, ale wiedziała, że w tym obozie i podczas drogi do niego... Wyczuwała obecność właśnie tego chłopaka. Później go nawet zobaczyła w gabinecie Chejrona.
- To ty! - zawołała.
Ściągnęła spinkę i zamieniła ją w włócznię. Poczuła, że w lewej ręce coś ściska - to chyba była ta opaska. Półbogini starała się ukryć ją za plecami.
Owen zamrugał.
- Chwila. Co się dzieje?
Czarnowłosy chłopak jedynie się podniósł.
- Na mnie czas - skierował się w głąb korytarza.
- Czekaj! - Jimmy gwałtownie wstał..
Owen zmrużył oczy.
- Jimmy, ty znasz tego creepa?
Chłopak z dwukolorowymi tęczówkami się zatrzymał i odwrócił. Wzrok miał zimny.
- Nie jestem creepem.
Powiedział to z lekką irytacją, jakby często spotykał się z tym zarzutem..
Jimmy miał minę, jakby kartki rozsypały mu się na środku szkolnego korytarza i usiłował je zbierać.
Owen dotknął swojego zegarka. Już po chwili trzymał w ręce miecz. Wymierzył ostrze w chłopaka.
- To kim jesteś? - spytał. - Niby jak...
Nagle Harper krzyknęła. Upuściła włócznię i objęła rękami twarz. Zgięła się w pół.
- Harper! - zawołał Owen.
Opuścił miecz. Chciał jej pomóc - ale nie wiedział, jak.
Nastolatek z czarnymi włosami westchnął. Marszczył nos, przyglądając się półbogini. Wlepił wzrok w Owena.
- To jest nieuniknione, McRae. Ale postaram się jakoś wam pomóc.
- Pomóc? Niby jak? - spytał Owen.
- Trzymać się na uboczu. Jak zwykle. Wierz mi, to pomoże. Nie próbuj się ze mną skontaktować. Nie próbuj mnie odnaleźć.
Po tych słowach rozpłynął się w mgłę.
Owen objął Harper ramieniem, po czym spojrzał na Jimmy'ego.
- No dobra. Znasz tego typa?
Syn Hebe nie potrafił wydusić z siebie słowa.
- J-ja nie...
W tym momencie ściany zawaliły się, tworząc dwa pokręcone i bardzo głębokie korytarze.
- O, cholera - wydusiła Harper, prostując się. Trzymała rękę na lewym oku... zakładając, że to lewe oko nadal tam było.
Rozległ się głos:
~ Harper McRea! Owenie McRae! Jak się spało, dzieciaki? Gotowi przyjąć wyzwanie ode mnie? Chodźcie na solo, co? Każde jednym korytarzem. Nie bierzcie ze sobą kumpli, jeśli cenicie sobie ich życie.
Zimny dreszcz przebiegł Owenowi po plecach. A więc już. Czas wejść prosto do paszczy lwa.
Żałował jedynie, że nie zdołał pożegnać się z bliskimi. Jego tato. Percy i Leo, z którymi najbardziej się zakumplował. Laurel, której nie zdążył wyznać miłości. Owen wątpił, że jeśli krzyknie: Proszę o jeszcze chwilę, muszę pocałować jedną dziewczynę!, facet w czarnej szacie go puści.
Harper spuściła głowę i założyła czarną, skórzaną opaskę. A więc już oddała to lewe oko. Na twarzy miała grymas bólu. Podniosła włócznię.
- Okej - mruknęła. - Idę na lewo.
- No to ja na prawo - Owen ścisnął rękojeść miecza.
- Zaczekajcie! - krzyknął Jimmy.
Odwrócili się do niego. Półbóg westchnął.
- Ten chłopak... on stał po naszej stronie. Jestem pewien.
- Teraz to nieważne - mruknęła Harper. - Uważaj na siebie, Jimmy. Wszyscy uważajcie. I ty też, Owen. - Uśmiechnęła się do niego lekko. - Daj z siebie wszystko. Chcę cię jeszcze zobaczyć, rozumiesz?
I, zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, zanurkowała w lewy korytarz.
Jej brat usiłował uspokoić bicie serca. Spojrzał na Jimmy'ego.
- Pa - powiedział. - Przekaż Laurel, że... - zawahał się na chwilę. - Że jej nie zawiodę.
Jimmy roześmiał się nerwowo.
- Jasne. Nie ma sprawy. Wszyscy w ciebie wierzymy, chłopie.
Owen uniósł lekko kącik ust, po czym pobiegł przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top