Rozdział 48
Dni w Obozie Herosów mijały dość szybko. Półbogowie spędzali wolny czas najlepiej, jak mogli, starając się nie myśleć o czekającej ich szarej przyszłości.
Kiedy nadeszła Wielkanoc, Harper i Owen zdecydowali się wrócić jednak do domu, choć Chejron zapewniał, że w obozie będą bezpieczniejsi. Oni po prostu nie mogli zostawić ojca samego.
Sporo półbogów także wyjechało do rodzin. Znaleźli się wśród nich Percy Jackson, Annabeth Chase, Piper McLean i Leo Valdez z Kalipso, którzy wrócili do Stacyjki.
Została więc jedynie garstka herosów, którzy obchodzili Wielkanoc w obozie.
Jimmy Moss wyglądał przez okno w swoim hotelu. Nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Z jednej strony, bardzo czekał na zjawienie się Liama. Ale z drugiej... nie było go już tak długo...
Wrócę do obozu, pomyślał.
Niemal od razu zabrał się za pakowanie. Rysunek ślicznej driady włożył w specjalną koszulkę, którą z kolei umieścił w segregatorze. Razem z resztą swoich dzieł.
Wkrótce ten dzień nadszedł. Do Obozu Herosów przyjechali Rzymianie. Po południu wszyscy urządzili zabawę polegającą na szukaniu kolorowych pisanek schowanych na całym obozowym terenie. Wysłano sporo kartek świątecznych z życzeniami.
Wkrótce jednak ten beztroski czas minął. Bohaterowie spotkali się ponownie. Laurel i Diana wróciły do swojego hotelu, podobnie jak Jimmy. Reszta ponownie zamieszkała w apartamencie. I znów musieli wrócić do szkoły.
Już pierwszego dnia po lekcjach odbywały się dodatkowe zajęcia ze śpiewu. Piper i Kalipso były trochę zmęczone po całym dniu nauki, ale szczęśliwe. Te lekcje lubiły o wiele bardziej niż zwykłe.
Po upływie czterdziestu pięciu minut ich koleżanki już wyszły. Heroski zostały więc same, na koniec. Zamierzały opuścić salę jak najszybciej, ale pani Edmunds je zatrzymała.
- Możecie zostać na chwilę? - poprosiła.
Zdziwione dziewczyny wymieniły spojrzenia, ale potaknęły. Nauczycielka kazała im przysunąć dwa krzesła bliżej biurka. Już po chwili koleżanki siedziały blisko niej, zastanawiając się, o co może chodzić pani Edmunds.
Kalipso przypomniała sobie, jak ta kobieta pierwszy raz zaproponowała im zajęcia. Czarodziejka przeżywała wtedy kryzys w związku z Leonem. Ale kiedy szły, on ją zatrzymał i... coś jej powiedział. Że pani Edmunds jest podejrzana. Później Kalipso zajmowała się mnóstwem innych spraw i po prostu zapomniała o tym ostrzeżeniu.
Choć teraz, kiedy tak przyglądała się nauczycielce... Faktycznie, otaczała ją dziwaczna aura. W dodatku, dziewczynę zaczęły nękać jakieś stare, zamglone wspomnienia... Czyżby już ją kiedyś widziała?
Pani Edmunds wzięła głęboki wdech i blado się uśmiechnęła.
- Posłuchajcie, moje kochane... Nie chcę wam zajmować wolnego czasu. Rozumiem, że trudno łączyć śmiertelniczą szkołę z tak ważnymi zadaniami.
Śmiertelniczą szkołę. Heroski wymieniły potajemnie spojrzenia. Piper ścisnęła rękaw koszuli, gdzie miała ukryty sztylet.
- Jednak - ciągnęła pani Edmunds - muszę wam pogratulować. A także oznajmić, że już jutro przyjdzie normalna nauczycielka.
Piper nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca i kopnęła krzesło do tyłu, wyciągając nóż.
- Słucham?! - krzyknęła. - Nie jest pani człowiekiem!
Stanęła w bojowej pozycji. Kalipso wytrzeszczyła na nią oczy. Coś jej podpowiadało, że nie powinny atakować. Ta kobieta nie była czarownicą.
Pani Edmunds siedziała spokojnie, nie przejmując się półboginią celującą ostrzem noża w jej serce. Roześmiała się tylko łagodnie.
- Naturalnie, że nie jestem. Rozumiem twój niepokój, Piper McLean. Ale ty - zerknęła na Kalipso - mnie nie poznajesz? Czuję się zapomniana.
Wtem do umysłu czarodziejki gwałtownie, po wysiłku i niczym grom wdarła się odpowiednia myśl, pobudzona z pamięci. Przyjemne uczucie wiedzy przeszło przez całe jej ciało, powodując delikatne uniesienie kącików ust. Kalipso wstała, ale nie z zamiarem ataku.
- "Obfitująca w hymny" - wypaliła. - "Bogata w pieśni". To ty. Jak mogłam zapomnieć?
Piper opuściła sztylet. Przez jej twarz przebiegło zmieszanie.
- Ż-że co?
Nauczycielka nie wstała, ale wręcz się uniosła, błyszcząc tak mocnym światłem, że Kalipso i Piper musiały przymrużyć oczy. Po chwili rzekoma pani Edmunds im się ukazała. Nie była już jednak tą kobietą w eleganckich czarnych spodniach, koszuli i swetrze. Jej złote włosy, zwykle upięte z tyłu w koka, najpierw się rozplątały, a następnie ułożyły w koński ogon. Jej cera się wygładziła, czarne oczy wydawały się większe i bardziej zdumiewające. "Nauczycielkę" otulał teraz biały himation. Na stopach miała sandały z rzemykami, a na ramionach, uszach i szyi - mnóstwo biżuterii. Jej uśmiech był niesamowicie gubiący.
Teraz sztylet wypadł Piper z ręki i potoczył się po podłodze. Dziewczyna otworzyła usta ze zdumienia. Nic nie powiedziała.
Bogini - tak, teraz Kalipso była pewna, że to nieśmiertelna istota z Olimpu - odwróciła się do córki Afrodyty i zacmokała.
- Och, myślałam, że heroska z Wielkiej Siódemki, w dodatku obdarzona czaromową, będzie trochę bardziej elokwentna.
Piper zamrugała, jakby budząc się z głębokiego transu. Podniosła sztylet i zacisnęła pięści. Jej oczy rozbłysły.
- Elokwentna? - spytała, celując ponownie sztylet w serce bogini. - Mogę pokazać, jaka jestem elokwetna. Powiedz tylko, pani, kim jesteś i dlaczego udawałaś naszą nauczycielkę?
Kalipso zmrużyła oczy. Teraz, kiedy zdała sobie sprawę z tożsamości owej bogini, ogarnął ją gniew.
- Polihymnia - powiedziała. - Muza poezji sakralnej, hymicznej i pantomimy. Przez ten cały czas... zwracałam się do ciebie per "proszę pani". A ty...
Polihymnia machnęła jedynie ręką.
- Kalipso, proszę, nie drąż tematu. Zwracasz się tak też do czterdziestoletnich śmiertelniczek, choć jesteś byłą boginią liczącą pięć tysięcy lat z hakiem.
Czarodziejce wyjątkowo zabrakło dobrych argumentów. Odetchnęła i spojrzała muzie w oczy.
- Dobrze. Więc mówisz, że...
- Że chcesz nam pogratulować - dokończyła Piper, wsuwając sztylet do rękawa. - Masz na myśli, pani... że inni bogowie cię tu przysłali? Żebyś nas obserwowała?
- Dokładnie! - Polihymnia się uśmiechnęła. - My, Olimpijczycy, rzadko przychodzimy na takie kontrole. A jednak, jak zauważyłyście, cała ta misja jest nietypowa. Nigdy nie posłano tak dużej grupy herosów w jedno miejsce. Szykuje się wielka bitwa. Z tego, co zaobserwowałam, nieźle sobie radzicie. Przekażę wieści na Olimp.
Kalipso przekrzywiła lekko głowę.
- Hmmm. W porządku. Możemy już iść?
Polihymnia potaknęła.
- Bawcie się dobrze - oznajmiła, a potem się pochyliła i szepnęła: - Należę do orszaku Apollina, byłego pana wyroczni. Mogę was zapewnić, że niedługo skończy się to, co dobre.
Po tym wesołym wyznaniu rozpłynęła się we mgle.
- Hej! - krzyknęła Piper, ale niewiele mogła zrobić. Spojrzała tylko na Kalipso. - Co miała na myśli? Dostaniemy wreszcie jakąś datę, żebyśmy mogli się przygotować?
Czarodziejka wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stała muza. Myśli dziewczyny szalały. Po pierwsze, wielka wojna się zbliża. Po drugie, Leo rozpoznał tę olimpijską aurę przed nią. Miała ochotę go wycałować, gdyby tylko był w pobliżu. Po trzecie, dość oczywiste... czasy starej nauczycielki się skończyły. Kalipso posmutniała. Edmunds... To tylko przezwisko. Była bogini chciałaby wrócić do czasów, kiedy nie miała pojęcia, że jej lekcje prowadzi Polihymnia. Była taką wspaniałą nauczycielką.
Kalipso westchnęła.
- Może chodźmy stąd. Opowiemy o wszystkim reszcie przyjaciół.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top