Rozdział 47

Przepowiednia. Musisz ją mieć.

Wynoś się z mojej głowy, pomyślała Harper.

Ale tak naprawdę nie skupiała się już na rozbrzmiewającym w jej głowie głosie. Całą uwagę poświęciła Rachel Dare.

Zarówno ona, jak i Owen i pozostali półbogowie wytrzeszczali oczy, patrząc, jak dziewczynę otacza zielony dym.

Rzymianie pomoc ślą
Ofiary konieczne są
By ocalić świat od zagłady
Rolę tu mają i driady
Lecz najważniejsze zadanie
Przypada tym, co wezwanie
Od Ramnuzji przyjąć zdecydują
Choć w korytarzach ludzi mordują
A w bezpiecznej przystani
Już nikt się nie ostanie

Po tych słowach Rachel osunęła się na ziemię. Dwaj półbogowie ją podtrzymali i odprowadzili.

Na sali zapadła cisza, którą przerwał Leo Valdez.

- "Choć w korytarzach ludzi mordują" - zacytował. - Bardzo optymistycznie.

- "A w bezpiecznej przystani/ Już nikt się nie ostanie" - dodała Miranda.

- Hej - powiedział Chejron. - To nie powód do paniki. - Zmarszczył brwi, jakby dochodząc do wniosku, że to jednak jest powód do paniki. - Yyy, to znaczy... Spróbujmy to przeanalizować.

Percy sięgnął po niebieskiego żelka ze stojącej na stoliku z przekąskami miseczki.

- "Rzymianie pomoc ślą". To oczywiste. Dostaniemy wsparcie od kolegów z Obozu Jupiter.

- "Ofiary konieczne są" - mruknęła Harper. - Nemezis... mówiła mi coś o jakiejś ofierze, którą będę musiała złożyć. Nie wiem jeszcze, o co chodzi.

- "By ocalić świat od zagłady / Rolę tu mają i driady" - pociągnęła Piper. - Kolejne jasne wersy.

- A to o najważniejszym zadaniu? - spytał Will Solace.

- No właśnie - poparł go Percy. - I... kto? Ramnuzja?

Annabeth wyglądała przez okno. Jej oczy błyszczały, jakby w oddali wybrała sobie jakiś cel i chciała uparcie do niego dążyć.

- Chodzi o Nemezis. Ośrodkiem jej kultu było Remnus w Attyce, a więc nazywano ją i tym imieniem. Dwoje wybranych, by odpowiedzieć na wyzwanie, to Harper i Owen.

- No i te korytarze - wymamrotała Julia.

- Znamy w ogóle jakąś datę? Kiedy to ma się wydarzyć? - spytała Alice.

- Wiemy tylko tyle, co teraz ustaliliśmy - oznajmił Chejron. - W porządku. Póki co, nic więcej nie zrobimy. Możemy się rozejść.

Harper miała ochotę przewrócić stolik z przekąskami. Jak po czymś takim można spokojnie wrócić do swoich zajęć?! Jej ADHD, nad którym zwykle tak doskonale panowała, teraz rozsadzało ją od środka.

Ale zauważyła, że inni półbogowie też nie są zachwyceni. A jednak wstawali i kierowali się do wyjścia. Dziewczyna odetchnęła. Nie mogła dać się ponieść emocjom. Nie przed ludźmi, którzy na nią liczyli, że została wybrana i da radę powstrzymać zagładę świata.

Wyszła. Po drodze zaczepiła Piper.

- Hej - powiedziała.

Córka Afrodyty uśmiechnęła się blado. Jej oczy zrobiły się szare i puste.

- Hej - odpowiedziała.

- Co myślisz o tej przepowiedni?

Pipes westchnęła ciężko. Wyglądała na naprawdę przygnębioną. Wsunęła ręce do kieszeni.

- Beznadziejnie się to wszystko układa - stwierdziła całkiem trafnie. - Nigdy nie sądziłam, że jako heroska będę mieć łatwe życie, ale to...

Machnęła ręką dookoła. Harper potaknęła jej słabo. Nie zajmowała się karierą półbogini tak długo, jak jej towarzyszka. A już ją rozumiała.

Ile by dała, żeby wrócić do czasów, w których nie wiedziała o swoim pochodzeniu! Ile by dała, żeby martwić się jedynie kartkówkami i sprawdzianami! Teraz na jej barkach ciążyły losy świata.

Piper chyba wyczuła emocje córki Nemezis. Poklepała ją lekko po ramieniu.

- Hej, Harper - powiedziała. - Nie jesteś sama ze swoim problemem. Wspierają cię przyjaciele i dziewczyna. A w zadaniu ostatecznym pomoże ci Owen.

Harper zerknęła na brata przez ramię. Chłopak dołączył do Percy'ego i Leona. Razem próbowali podpalić wodę.

- Och, całe szczęście. To zmienia postać rzeczy.

Piper powstrzymywała uśmiech.

- Daj spokój. Nie będzie tak źle!

Pewnie, że nie będzie źle, pomyślała Harper. Będzie fatalnie.

***

- Dasz radę!

Owen był naprawdę wdzięczny Leonowi za wsparcie, ale dałby wszystko, żeby przestał mu tak wrzeszczeć koło ucha.

Syn Nemezis odparował kolejne cięcie od Percy'ego. Głos Leona go rozpraszał.

Jackson wyszczerzył zęby.

- Dajesz, McRae. Nawet dobrze ci idzie. Ale musisz dużo ćwiczyć. W końcu chcesz poradzić sobie z tym ważnym zadaniem.

- No i - dodał Leo - jeśli chcesz zabłysnąć przed Laurel Spencer.

Laurel. Na sam dźwięk jej imienia Owen jakby wpadł w jakiś trans. Oczywiście, Percy to wykorzystał. Szybkim ruchem wytrącił mu miecz z ręki. Broń potoczyła się po ziemi.

- Rozbijesz mi zegarek - mruknął Owen. - A on musi tu być?

Skinął głową na Valdeza, który założył ręce za plecami i gwizdał.

Percy roześmiał się.

- Podczas walki spotkasz wiele przeszkód. Tutaj, na arenie, nie zrobię ci jednak beznadziejnej temperatury i ciasnej przestrzeni. Mamy tylko Leona.

Owen westchnął i podniósł miecz. Stanął, gotowy do następnej próby, ale Percy podniósł rękę.

- Odpoczynek też jest ważny.

I usiadł. Leo zdobił to samo. Syn Nemezis miał w sobie mnóstwo energii, a jednak również odczuł potrzebę przerwy.

Złożył swój miecz w zegarek i już zamierzał usiąść, kiedy Percy gwałtownie zerwał się z miejsca, dobył miecza i powalił Owena na ziemię.

- Ej! - zaprotestował McRae.

Leo odsunął się od nich delikatnie i pomacał swój pas na narzędzia.

- A właśnie, gdzie zostawiłem batonika?

- Wróg atakuje zawsze nieoczekiwanie - oznajmił Percy i usiadł, po czym zwrócił się do Leona: - Chłopie, jeśli chodzi o tego kokosowego...

Parsknął nerwowym śmiechem i wyciągnął z kieszeni zwinięty papierek.

Oczy Leona zapłonęły dziko.

- Percy Jacksonie, dla ciebie za późno nawet na modlitwę.

Kiedy zaczęli się kłócić i obrzucać przypadkowymi przedmiotami, Owen westchnął i podniósł się. Usiadł obok kolegów - choć w pewnej odległości, by nie przeszkadzać im w bójce.

Myślał o przepowiedni. Było tam parę wersów, które średnio mu się podobały. Chłopak w pierwszej kolejności martwił się o Harper i Laurel, potem o resztę przyjaciół. Przecież nie mógł nikogo stracić. A te ofiary, to mordowanie ludzi w jakiś korytarzach...

Zerknął kątem oka na Leona. Zastanawiał się, czy powinien mu opowiedzieć o tym śnie. Lepiej nie, po co stresować półboga? Ale zimne dreszcze przebiegały Owenowi po plecach, kiedy przypominał sobie ten fragment wizji: Kalipso z ostrzegawczym okrzykiem, później Leo leżący na ziemi.

McRae wstał. Zwrócił się do przyjaciół.

- Ja spadam, chłopaki.

Nie zwrócili na niego uwagi. Opuścił arenę, włócząc lekko nogami.

Nie wiedział, dlaczego. Ale coś go pokierowało prosto do stajni pegazów. Udał się tam automatycznie, odruchowo. Jakby przeznaczenie go tam posyłało.

Spodziewał się, że będzie sam, więc zdziwił się, gdy zobaczył stojącą przy jednym ze skrzydlatych koni dziewczynę.

- Laurel?

Odwróciła się i uśmiechnęła.

- To przyjazne zwierzaki - powiedziała, głaszcząc pegaza po pysku. - Naprawdę.

Wtedy Owenowi się przypomniało. Ten moment... zupełnie, jak z jego snu.

- No chodź - zachęciła Laurel, a kiedy podszedł, spytała jeszcze: - Chcesz się przejechać?

Półbóg wytrzeszczył oczy.

- Że co?

Laurel wzruszyła tylko ramionami.

- One mnie lubią. Może je przekonam. Chcesz?

- Może? - zapytał Owen.

- Na pewno - poprawiła się. - Jeśli tylko masz ochotę.

Owen zawahał się. Ale po chwili zdał sobie sprawę, że, skoro zbliża się wielka misja, może niebawem będą musieli nieustannie walczyć o życie. Powinien więc wykorzystać chwile, które może spędzić na beztroskiej zabawie, najlepiej właśnie z Laurel.

Zgodził się. Córka Afrodyty wybrała jednego pegaza i razem wyprowadzili go na zewnątrz. Heroska opowiadała Owenowi o półbogach, którzy wyjątkowo lubili jazdę na skrzydlatych koniach.

Wszyscy obozowicze starali się korzystać z wolnego czasu, jaki im pozostał. Śmiali się, rozmawiali beztrosko i ćwiczyli na arenie.

I nawet nie zdawali sobie sprawy, że gdzieś z dołu ktoś ich obserwuje.

Wróg, o jakim nawet nie śnili.

____

Rozdział pisany na szybko, a mi nie chce się sprawdzać.

Ech, kogo ja oszukuję? Nigdy nie sprawdzam rozdziałów przed publikacją.

No i ta przepowiednia... Wcale nie zaglądałam do Wikipedii... (nie patrzcie na godzinę, proszę)

No to... Do następnego rozdziału! Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top