Rozdział 45

Jimmy westchnął głęboko.

Odkąd Liam zniknął, syn Hebe czuł się trochę samotny w swoim hotelu. Ale przynajmniej mógł się spotykać z resztą herosów po południu.

Teraz, kiedy wyjechali, został sam. Oczywiście, że mógł wybrać się z nimi. A jednak... jakieś dziwne poczucie w środku nakazywało mu zostać, więc został.

Teraz płacę za to cenę, pomyślał chłopak, wpatrując się w zeszyt do matematyki i bawiąc się długopisem.

Wyjrzał przez okno, gdzie ujrzał gwieździste niebo. Może gdyby przypomniał sobie trochę wcześniej, że mają sprawdzian, nie musiałby gnić nocą nad książkami.

Wokół panowała cisza, w której Jimmy czuł się trochę nieswojo. Jakaś część jego pragnęła, żeby ktoś przyszedł. Chciał z kimś pogadać, a jakoś źle czuł się w towarzystwie śmiertelników.

Ułożył głowę na zeszycie od matematyki. Zaczął bawić się długopisem, powtarzając w myślach przerabiany materiał.

Zły pomysł. Matematyka zawsze wydawała mu się okropnie nudna, więc w końcu zasnął.

I, oczywiście, miał sny.

Najpierw zobaczył ciemny korytarz. Później zapaliło się w nim światło. Ściany były pożółkłe i popękane.

Nagle zza rogu wyłoniła się kobieta. Wyglądała, jakby przed czymś uciekała - czymś niebezpiecznym. Ciągnęła za rękę małego chłopca. Jej prosta biała sukienka była brudna i podarta. Miała włosy w kolorze lukrecji, co przypominało Jimmy'emu Harper McRae, ale na tym podobieństwo się kończyło. Ta kobieta miała bladą skórę i szare oczy. Jej twarz pokrywało mnóstwo blizn.

- Musisz uciekać - szepnęła. - On cię tam nie dosięgnie.

Chłopiec podniósł głowę. Jimmy omal nie krzyknął, kiedy rozpoznał młodszego Liama, który właśnie ścisnął mocniej rękę tej kobiety - chyba swojej matki.

- Ale... - zaczął.

- Ciszej! - skarciła go, a potem po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. - Chodź tutaj.

Objęła go i pocałowała w głowę, po czym wstała i oboje pobiegli dalej.

Wizja się zmieniła. Teraz Jimmy znowu zobaczył Liama, ale już starszego - mógł mieć jakieś siedem albo osiem lat. Również szedł przez korytarz, ale ciemniejszy - jakby korytarz pałacu jakiegoś czarnego charakteru. Za rękę prowadziła go nie jego matka, ale dwie obce kobiety. Jedna miała uśmiech seryjnej zabójczyni, natomiast druga była bardzo wysoka, z czarnymi skrzydłami i mroczną aurą.

Ta druga uśmiechnęła się do Liama. Wyglądałaby przyjaźnie, gdyby nie to szaleństwo w oczach.

- Nie stresuj się tak, chłopcze - powiedziała mu spokojnym głosem. - Spacer dobrze ci zrobi.

Liam się rozejrzał.

- Nie chcę spacerować tutaj - mruknął.

Kobieta ze skrzydłami zacmokała z dezaprobatą.

- Nie? Ale dlaczego? Wiem, że jest tu bardzo tajemniczo, malutki. Zrozum jednak, tu jest twoje miejsce. Przyzwyczaisz się.

Sceneria znów się zmieniła. Sennym oczom syna Hebe ukazał się współczesny Liam - wysoki, szczupły, na oko jakieś osiemnaście lat, z  oczami pełnymi niepokoju. I patrzył wprost na Jimmy'ego.

- Słuchaj - powiedział - zostań tam, gdzie jesteś. Niedługo się spotkamy. Pod koniec roku szkolnego będę przy...

BUM!

Wizja prysła jak bańka mydlana i Jimmy się obudził. Omal nie krzyknął. Starał się uporządkować w głowie to, co zobaczył w śnie.

Nareszcie jakaś informacja o Liamie. Miał matkę... która usiłowała go przed czymś chronić. I znał te dwie kobiety, które zaprowadzały go na "spacery".

Świetnie. Ale przed czym chroniła go matka? Kim były te kobiety? I dlaczego mówiły coś o jego miejscu?

Jimmy tego nie chciał. Ale mimowolnie wrócił pamięcią do ostatniego spotkania z tajemniczym chłopakiem. Był sam, ale zarumienił się na to wspomnienie. Nadal nie wiedział, co sądzić o tym, co zrobił Liam. Czy on go...

W tym momencie długopis poturlał się po stoliku i spadł na podłogę.

Jimmy podniósł go, po czym wsadził nos w zeszyt. Jutro sprawdzian... A właściwie dzisiaj, bo jest już po północy!

Chłopak wrócił do wkuwania.

Jednak chwilę później znów się rozproszył. Zerknął na rysunek, który stał oparty o ścianę. Przedstawiał on młodą dziewczynę o dużych oczach, lekko kręconych krótkich włosach i elfiej urodzie. Rysunek Jimmy zdobił sam. Od jakiegoś czasu lubił rysować i postanowił to wykorzystać.

Półbóg pogodził się już ze śmiercią tej nimfy. Myślał, że jej malunek, na którym uśmiechała się, zagarniając włosy za ucho - jak zwykle, kiedy się denerwowała - poprawi mu humor. Przypomni mu, że ona nadal żyje w jego sercu.

Teraz, siedząc w samotności, wpatrując się w tę śliczną blondwłosą driadę, Jimmy czuł pustkę.

Znowu westchnął. Odłożył matematykę na bok i przysunął do siebie rysunek. Przypatrywał się szczegółom - lekko garbaty nos dziewczyny, jej łańcuszek z zawieszką w kształcie liścia na szyi. Narysował ją w jej ulubionej zielonej sukience.

Dotknął twarzy nimfy.

- Powiedz mi, kochanie - wymamrotał - czy ja powinienem kochać kogokolwiek po tym, jak odeszłaś?

Czuł się dziwnie, gadając z rysunkiem. Ale nie przerywał.

- Wiem, co byś powiedziała. "Na mnie świat się nie kończy. Chcę, żebyś żył pełnią życia i był szczęśliwy". Ta. Ale wiesz, że za tobą tęsknię? Bardzo.

Rysunek był inspirowany zdjęciem nimfy, które po jej śmierci dała Jimmy'emu jej przyjaciółka. Jeden z jasnych loków driady zasłonił jej kawałek oka. Wyglądała tak pięknie.

- Powinienem jakoś się pozbierać - mówił dalej Jimmy. - A całowanie się z jakimiś creep'ami na ulicy, delikatnie mówiąc, nie jest synonimem do "pozbierać się". A może jest? - roześmiał się nerwowo. - Liam Cage to dość ciekawy przypadek. Jest bardzo tajemniczy. Ale... chyba go lubię. Muszę się jeszcze zastanowić.

Odłożył rysunek, po czym spakował książki. I tak się niczego nie nauczy, nie potrafi jasno myśleć w nocy. Matematykę mają dopiero na czwartej lekcji. Pouczy się rano plus trochę na przerwach.

Jimmy położył się do łóżka. Właściwie, to miał dwa posłania - jedno było puste, odkąd jego towarzysz zniknął. Ale jakoś heros nigdy nie odważył się tam zasnąć.

Wpatrywał się jeszcze chwilę w sufit, po czym odpłynął do Krainy Morfeusza.

___

No więc trochę krócej niż zwykle. I nie ma niczego w mediach, no bo nie ma żadnego bohatera z canonu, który miałby fanarty.

(Wiem, powtarzam się).

Ave!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top