Rozdział 43

Harper ledwo ochłonęła po tym swoim ataku drgawek, kiedy dowiedziała się, że będą musieli zostać w obozie przynajmniej do Wielkanocy.

Taką wiadomość przekazał im Chejron, kiedy wezwał ich do swojego gabinetu.

- A-ale... - zająkała się dziewczyna.

- To był jednorazowy atak - zapewnił Chejron. - Rozmawiałem z nimfami i są pewne, że granice się wzmocniły. To jedyne bezpieczne miejsce dla waszej dwójki. Jeśli chcecie, po świętach wrócicie do domu i skończycie tę klasę.

- Chyba że oblejemy - mruknął Owen.

Chejron westchnął i spojrzał przez okno. Po czym zmarszczył brwi i zasunął roletę.

Harper zamrugała.

- Co się stało?

Centaur westchnął.

- Ach, kolejni podsłuchujący od Hermesa. To nieistotne. Możecie już wracać.

Po wizycie u Chejrona Owen udał się do Laurel i spytał, co takiego chciała mu powiedzieć.

Dziewczyna roześmiała się nerwowo. Machnęła ręką.

- Och, nic takiego. Innym razem.

Zapowiadał się cudowny miesiąc spędzony w Obozie Herosów.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, Owen i Harper udali się do swojego domku. Damien White już tam był. Miał na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem. Na ramionach miał mnóstwo blizn po walce. Jego włosy były lekko potargane, a oczy - mocno przekrwione. Ale uśmiechnął się.

- Hej - powiedział. - Trzymacie się jakoś? Podobno Chejron kazał wam zostać w obozie dłużej.

Harper opadła na pufę.

- Prawda - mruknęła. - Masz telefon, Damien?

Nawet Owen spojrzał na nią, zaskoczony. Jako nowicjusze nie byli jakimiś specjalistami od obozu, oblatanymi w tych wszystkich zasadach. Ale przecież słyszeli, że herosi nie powinni używać komórek - no, chyba, że koniecznie chcą zginąć.

Damien wytrzeszczył oczy.

- Yyy... - zaczął.

Harper zacisnęła usta.

- Wiem. Ale to wyjątkowa sytuacja. Proszę.

Damien wpatrywał się w nią w milczeniu przez jakieś pięć sekund. Przygryzał wargę, jakby się nad czymś zastanawiał.

- W porządku - wykrztusił w końcu. - Ale załatwisz mi sześciopak coli z pobliskiego sklepu.

Dziewczyna się rozpromieniła.

- Umowa stoi!

Zerknęła jeszcze na Owena. Wzruszył ramionami i rzucił jej spojrzenie mówiące: Ja niczego nie widziałem.

Damien sięgnął do szafki i wyciągnął z niej telefon. Włączył go i odblokował, po czym podał siostrze.

- Tylko nie za długo - ostrzegł. - A dług spłać jak najszybciej.

Harper potaknęła, zabrała telefon i wybiegła z pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi.

Owen podejrzewał, że ona chce zadzwonić do ojca. Sam zamierzał to zrobić, ale skoro jego siostra już się tym zajęła, był zwolniony. Zresztą, Harper potrafiła lepiej wszystko opowiadać.

Chłopak zerknął na Damiena.

- Będą tu ciekawe interesy, co? - zagadnął.

Jego brat wzruszył ramionami.

- Owszem. Szesnastka to chyba najlepszy domek w całym obozie. Nie będzie żadnych sporów, tylko sprawiedliwość.

Owen zamierzał mu potaknąć, ale wtedy grupowy spojrzał na niego z takim uśmiechem, jakby rozpruwał jego zwłoki.

Najlepszy domek w całym obozie, pomyślał chłopak. No. Super.

***

Harper głośno jęknęła.

- Proszę! - wyciągnęła portmonetkę przed siebie.

Connor Hood podniósł na nią rozbiegany wzrok.

- Mówiłem ci już. Jedna złota drachma.

- Ale ja jestem tu nowa!

- Och, no tak. No to dwie drachmy.

Dziewczynie opadły ramiona.

- A powiesz mi chociaż, gdzie można dostać te drachmy?

- Pewnie. Ale za trzy złote drachmy.

Harper cisnęła portmonetkę na ziemię. Cecil, Alice i Julia też odmówiły.

Connor uśmiechnął się do niej blado.

- Wybacz, zasady.

Upominanie o regulamin córki bogini sprawiedliwości przez beztroskiego syna patrona złodziei wydawało się Harper trochę ironiczne. Zacisnęła zęby i usiłowała myśleć.

Connor nadal jej się przyglądał.

- Zero pomysłów, co? W takim razie, pa.

Otworzył już drzwi domku jedenastego.

- Zaczekaj! - krzyknęła za nim Harper. - Mam plan.

Blefowała, oczywiście. Póki co, nie miała żadnego planu. Dlatego kiedy Connor się odwrócił, poczuła, że uginają się pod nią kolana.

Myśl, Harper.

Poprawiła kurtkę. Co miała przy sobie, oprócz tej portmonetki? No, niewiele.

Chyba że...

Pojawiła się nadzieja - światełko w ciemnym tunelu. Pod kurtką dziewczyna miała na sobie dżinsową kurtkę - tę samą, w której kieszeń włożyła... Tak, jest nadzieja.

Harper rozpięła kurtkę i przywołała Connora gestem. Wsadził ręce do kieszeni i podszedł. Córka Nemezis wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki kilka banknotów.

Kiedy zobaczyła błysk w oku Connora, wiedziała, że się zgodzi.

- Daj zaliczkę - szepnął chłopak - i za piętnaście minut. Tutaj, pod jedenastką.

***

Kiedy Harper skończyła rozmowę z ojcem, brat chciał ją wypytać o szczegóły. Ona jednak wybiegła.

- Cola - mruknęła. - Hermes.

Owenowi nie zostało nic innego, jak znaleźć sobie jakieś zajęcie. Może powinien poćwiczyć trochę szermierkę. Pamiętał, gdzie znajdowała się arena, więc tam się udał.

A raczej: zamierzał tam się udać.

Po drodze coś go zatrzymało. Szedł sobie spokojnie, kiedy nagle usłyszał, że ktoś woła: "Hej!".

Odwrócił się i zobaczył chłopca. Nie mógł mieć więcej niż osiem lat, ale miał mięśnie lepsze od... no, od Owena. To go trochę zirytowało.

Chłopiec patrzył prosto na niego z nadludzką powagą w oczach. Syn Nemezis rzadko widywał takie spojrzenia u dzieci.

- Hej - palnął, bo nie wiedział za bardzo, co powinien powiedzieć.

- Owen McRae? - spytał chłopiec.

- Yyy, no tak, to ja.

Malec skinął głową.

- Szukałem cię. Możemy porozmawiać?

Owen przeklinał swoje ADHD. Nie zapamiętał wiele z tego, co działo się później. Chyba się zgodził i chłopiec zaprowadził go do dziewiątki - oznaczało to, że był synem Hefajstosa.

Następne, co McRae pamiętał dobrze, to jak rozglądał się po wnętrzu domku. Oprócz jego samego i małego chłopca nikogo nie było.

- Jesteśmy sami? - spytał.

Chłopczyk potaknął.

- Tak, sami. Nyssa i Leo wyszli. Właściwie... chciałem z tobą porozmawiać.

Usiadł na łóżku przy oknie i wskazał krzesło. Owen zajął miejsce. Czuł się trochę nerwowo w tym otoczeniu - dziewiątka wyglądała jak warsztat. Nic dziwnego, skoro mieszkały tu dzieci boga kowalstwa, a jednak... Chłopak czuł, że ten domek jest w jakiś sposób ważny. Że stanie się tu coś bardzo istotnego.

Nie jesteś wyrocznią, zakpił z siebie w duchu. To tylko głupie wrażenie.

- Mam na imię Harley - powiedział syn Hefajstosa. - I... no, którejś nocy nie spałem... i zobaczyłem coś na niebie. To był ogromny czerwony znak, pęknięte koło. Symbol twojej matki, Nemezis. Nie wiedziałem, komu mogę o tym powiedzieć. Ale ty jesteś dzieckiem Nemezis, a Alice powiedziała... - zmieszał się i zakrył usta. - Yyy, to znaczy, słyszałem, że razem ze swoją siostrą masz jakieś ważne zadanie do wykonania.

Owen zamrugał.

- Czerwone koło? Mmm, nie widziałem żadnego czerwonego koła na niebie.

Harley westchnął.

- No dobra. Ale... wiesz, co to może znaczyć?

Chłopak zamyślił się.

- Nie jestem Sherlockiem. Ale to chyba jakiś przekaz. Że to zadanie się zbliża.

Zrozumienie tego było banalnie proste. Jednak wnioski sprawiały, że Owen myślał tylko o tym, jakie to wszystko będzie strasznie trudne. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top