Rozdział 31
Tak mocno, jak Piper nie lubiła dzwonków na lekcję, tak te na przerwy kochała - nienawidziła i uwielbiała z jednakową pasją. Ale dzwonki po ostatniej lekcji lubiła wyjątkowo.
Wracała do apartamentu z Frankiem i Kalipso. Czarodziejka poruszyła temat szkolnej zabawy, o której wiedzieli już wszyscy. Półbogowie jednogłośnie uznali, że będzie to doskonała okazja, by trochę odetchnąć.
- Już nie mogę się doczekać - powiedziała rozentuzjazmowana Kalipso.
Piper uśmiechnęła się półgębkiem.
- Bo myślisz o tańcu z Leonem, co? - spytała, a kiedy twarz jej przyjaciółki przybrała kolor czerwony jak kurtka Franka, Piper posłała jej ciepłe spojrzenie. - Ojej, przepraszam, że cię tak skonfundowałam! Po prostu wszyscy cieszymy się, że jesteście znowu razem.
- Dokładnie - dodał Frank, poprawiając szalik.
Kiedy Kalipso się uśmiechnęła, Piper nagle posmutniała. Cieszyła się, że jej przyjaciel jest taki szczęśliwy z byłą boginią Ogygii, oczywiście. A jednak przypominało to o pustce w jej własnym sercu - tej pustce, którą zajmował kiedyś pewien kochający chłopak.
Gdyby on tu był, pomyślała Piper, to poszłabym z nim na ten bal.
Jednakże chłopak znajdował się teraz w Hadesie, w postaci niematerialnej. A myśl, że jego była dziewczyna miałaby wybrać się na zabawę z kimkolwiek innym, była niedopuszczalna. Nie. Po prostu... nie.
Kiedy Leo i Kalipso zerwali, Piper bardzo liczyła, że do siebie wrócą. Głównie dlatego, że bała się o ich przyszłość. A gdyby sprawy potoczyły się tak jak w jej wypadku? Kończy związek - nie dlatego, że przestała kochać chłopaka, tylko dlatego, że potrzebuje przerwy. A potem, zupełnie niespodziewanie, on umiera.
Na szczęście, w przypadku jej przyjaciół wszystko dobrze się skończyło. Muszą tylko dotrwać do końcach roku! Wtedy czekają ich cudowne wakacje w obu obozach.
Piper spojrzała w górę. Jej oczy przybrały kolor szaroniebieski jak niebo. Koraliki i piórka w jej włosach były barwne jaskrawe i niemożliwe do zignorowania.
Kalipso chciała jak najszybciej zmienić temat. Wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła paczkę jagodowych gum do żucia. Zaskoczona, zamrugała.
- O kurczę! Nawet nie wiedziałam, że je tu mam. Chcecie?
Frank i Piper chętnie się poczęstowali.
Tymczasem Owen szedł do domu w towarzystwie Laurel. Zaczął wypytywać ją o Obóz Herosów - głównie dlatego, że nie potrafił wpaść na inny temat rozmowy. Co prawda, wiedział już, iż jest to bezpieczne schronienie dla półbogów. Ale chciał znać więcej szczegółów, które córka Afrodyty natychmiast mu zdradziła.
Opowiadała o niesamowitych rzeczach - wspinaczka z płonącą lawą, stajnie pegazów i obozowe ogniska. W innym wypadku Owen byłby zachwycony. Teraz jednak tylko udawał, że słucha. Jego głowę zaprzątało coś innego. I nie chodziło nawet o Harper i Dianę.
Niedawno Percy powiedział mu o szkolnej imprezie. Owen zwykle nie był fanem takich zabaw. Najczęściej omijał je szerokim łukiem, a jeśli już się zjawiał, podpierał ściany z kolegami z klasy.
Tym razem sprawy miały się inaczej. Była Laurel. Owen chciał ją zaprosić. Tylko jak to ubrać w słowa? Nigdy nie zainteresowała go żadna dziewczyna, więc nie zastanawiał się nad takimi rzeczami.
- Ty zamieszkasz w domku Nemezis - opowiadała Laurel. - Twoim grupowym jest Damien White. To dość... - szukała odpowiedniego słowa. - Dość charakterystyczny gość.
Przyglądała się Owenowi swoimi niebieskimi oczami, jakby szukała podobieństw między nim a Damienem i nie mogła ich znaleźć.
- Aha - wymamrotał Owen. - To fajnie. A jak się, yyy, wybiera grupowych?
- Zostaje nim ten półbóg, który jako pierwszy z dzieci danego boga przybędzie do obozu - wyjaśniła Laurel. - Gdyby grupowy zginął albo po prostu opuścił już obóz, jego obowiązki przypadają najstarszemu herosowi z reszty. Możesz też ubiegać się o ten tytuł, wyzywając grupowego na pojedynek. Ale musisz mieć za sobą więcej udanych misji od niego. I... och, już na miejscu!
Przez chwilę Owen myślał, że ostatnie zdanie nadal dotyczy grupowych i nie mógł nic zrozumieć. Później jego mózg się włączył. Dotarli do jego domu.
- T-tak - wykrztusił.
Oczy Laurel błyszczały.
- Wpadłbym później - rzekła. - Ale mamy dużo lekcji, no nie? Pa!
Uśmiechnęła się i ruszyła dalej. Owen pomyślał: O, nie, nie, nie!
- Czekaj! - zawołał.
Laurel odwróciła się. Świetnie. Teraz nie było już odwrotu.
- Hmmm? O co chodzi?
Owen poczuł, że ręce mu się pocą. Zaraz zacznie z nich kapać pot jak woda z wodospadu. Wyjście było tylko jedno: palnąć jej wszystko, zanim dojdzie do niego, że to zły pomysł i zacznie się jąkać.
- Yyy, no wiesz... - zaczął, po czym wyrzucił z siebie na jednym wydechu: - Percy mi mówił, że za tydzień w naszej szkole jest impreza, taka ten, no i może chciałabyś ze mną pójść?
Laurel prześwietliła go uważnie wzrokiem. Przez chwilę milczała.
Brawo, herosie - pomyślał chłopak. - Oto jesteś w głębokiej, czarnej dupie.
- W-wiesz - wyjąkał. - Ja spytałem tak tylko...
Ale wtedy twarz półbogini rozjaśnił szeroki uśmiech. Rzuciła się mu na szyję.
- O rany, Owen! - zawołała. - Myślałam, że nigdy o to nie spytasz!
Syn Nemezis niepewnie się uśmiechnął i też ją objął.
- Hmmm, czyli tak?
Laurel się roześmiała.
- No pewnie, że tak, ty głupku!
Owen jeszcze nigdy nie czuł takiej niewyobrażalnej ulgi. Po chwili Laurel się odsunęła, ścisnęła jeszcze jego nadal spoconą rękę i puściła.
- Do zobaczenia jutro - powiedziała.
Owen patrzył jeszcze, jak odchodziła - dopóki nie zniknęła za rogiem. Wtedy odetchnął. Po czym usłyszał za sobą głos: - Ale to było słodkie!
Odwrócił się i zesztywniał. Harper stała w oknie z łobuzerskim uśmiechem. W ręce miała telefon.
- Ej! - jęknął chłopak. - Przecież komórki...
- Sytuacja wyjątkowa - odparła wesoło Harper. - Nie bój się, nie wysłałam do wszystkich. Tylko do Diany. A ona przekaże dalej.
Owen zacisnął pięści.
- Nienawidzę cię.
Harper posłała mu całuska.
- Tata cię woła. Chodź, bo spóźnisz się na obiad. A poza tym, właśnie drzesz się na środku ulicy.
- Nie na środku - wymamrotał Owen, otwierając furtkę.
***
Tej nocy Nico miał bardzo niespokojne sny. Dotyczące jego przyjaciół.
Na początku zobaczył płonącą szkołę. W pierwszej chwili pomyślał: Wow, nareszcie!
Ale później usłyszał krzyki ze środka. Rozpoznał parę głosów: Hazel, Laurel... Chciał tam pobiec, ale nie mógł się ruszyć.
Druga wizja była jeszcze straszniejsza. Zobaczył Obóz Herosów latem. Chyba scena ta miała miejsce w przyszłości, bo przy ognisku siedziała Harper McRae z Damienem White'em, studiując jakąś książkę. Oni jako jedyni zachowali poważne miny. Pozostali obozowicze biegali i się śmiali, podekscytowani. Laurel Spencer i Billie Ng wchodziły na ściankę wspinaczkową.
Nagle rozległ się ryk. Herosi zamarli. Harper wstała, a jej oczy zapłonęły. Damien wyciągnął miecz.
Nico się odwrócił, by zobaczyć, co tak przykuło uwagę półbogów. To, co ujrzał, przyprawiło go o dreszcze.
NIE, pomyślał. Niemożliwe. To nie może być...
I nagle ktoś chwycił go za ramię. Nico się obudził.
- Nie chciałam tego robić - wyznała Hazel, rozczesując długie kręcone włosy. - Ale jest naprawdę późno. Czas do szkoły.
Nico skinął jej głową. To, co zobaczył w koszmarze... Może to nie była wizja. Przecież głupi zły sen też może się przytrafić, prawda?
Chłopak wstał i zaczął się szykować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top