Rozdział 24

Nadeszła zima. Nowy Jork został obficie obsypany śniegiem, co oznaczało, że jakaś lodowa bogini naprawdę się postarała. Ferie świąteczne były coraz bliżej, ale przed nimi, niestety, należało przeboleć ostatnie dni szkoły.

Harper wracała do domu, jak zwykle, z Dianą. Kiedy jednak doszły do skrzyżowania dróg, musiały się pożegnać. 

- Mamy dziś dużo lekcji - powiedziała Harper. - Raczej się nie spotkamy, musimy się uczyć. Nienawidzę matmy

Diana parsknęła. 

- Ja też. Dobra, pa. 

- Do zobaczenia. - Harper pocałowała córkę Aresa po przyjacielsku w policzek, po czym ruszyła do domu szybkim krokiem. 

Myślała o Owenie. Brat często ją wkurzał, ale myśl, że mogło mu się coś stać... Nie

Dziewczyna przeszukiwała w głowie najgorsze scenariusze, ale kiedy przekręciła drzwi kluczem i weszła do domu, zobaczyła Owena przechodzącego przez korytarz. Jego brązowe włosy były w lekkim nieładzie. Wzrok miał rozkojarzony, a w ręce trzymał paczkę chipsów. 

W pierwszej chwili Harper stanęła jak murowana. A potem krzyknęła: "Owen!" i, nie zdejmując zabłoconych butów, rzuciła się mu na szyję. Nie tylko zrobił sobie wagary, ale też jadł bez niej czipsy! 

Obie rzeczy były niedopuszczalne. 

Owen omal nie upuścił paczki. 

- Eee, no, cześć - powiedział. - Też cię kocham, ale... moje żebra. 

Harper się odsunęła. 

- Przepraszam - wymamrotała. - Gdzie ty byłeś, do cholery?! Wszyscy się o ciebie martwili! 

Owen się uśmiechnął słabo. 

- O czym ty mówisz? - spytał. 

Harper zamierzała właśnie na niego nawrzeszczeć, ale wtedy spojrzała mu w oczy. Poczuła się, jakby ktoś wyjął jej mózg z głowy, wyczyścił i włożył z powrotem. Nagle zapomniała kompletnie, czemu się martwiła. Przecież wszystko było na swoim miejscu. 

Harper zmarszczyła nos. Wysiliła umysł, usiłując coś sobie przypomnieć, ale na próżno. 

- N-nie - mruknęła i cofnęła się, po czym zrzuciła torbę. - Nic. Nieważne. 

Usiadła i zdjęła buty. Następnie zerknęła w górę. Spodziewała się, że po tym dziwnym stanie, w jakim była przed chwilą, Owen ją wyśmieje. Ale on sprawiał wrażenie zakłopotanego. Unikał jej wzroku, powłóczył nogami. Zupełnie jakby chciał jej o czymś powiedzieć, ale coś go powstrzymywało. 

"Muszę się dowiedzieć, o co chodzi", pomyślała Harper i powiesiła kurtkę na wieszaku. 

***

Kalipso wracała z Piper z zajęć klubu. 

Nauczycielka wydawała się w porządku. Nie zamieniła się w potwora, nie wyglądała podejrzanie. Czarodziejka nie pojmowała, dlaczego Leo ją przed nią ostrzegał. 

Dziewczyna bardzo się zmieszała, kiedy zobaczyła Valdeza stojącego przy wyjściu ze szkoły. Spojrzał na nią. 

- Cześć - powiedział. - I j-jak? 

- I nic - odparła Piper. - To zwykła nauczycielka, Leo. O co ci chodzi? 

Leo spuścił wzrok. 

- Ja... nie, po prostu... ona promieniowała taką inną mocą. Nie czułyście tego? No i ja się... m-m-m.. 

"Martwiłem". 

Po tak bolesnym zerwaniu, Leo nadal martwił się o Kalipso. I ona martwiła się o niego. Dlaczego nie mogli po prostu podejść i powiedzieć: "Przepraszam, poniosła mnie złość, nadal cię kocham"? Dlaczego było to takie trudne? 

Nie mieli oboje zielonego pojęcia. 

Piper odwróciła się i zobaczyła wychodzących Percy'ego i Annabeth. 

- Ojej - mruknęła. - Ja obiecałam Ann, że wrócę z nią i Percy'm inną drogą. Do zobaczenia!

Po czym szybko odbiegła. 

"Robisz to specjalnie, nienawidzę cię!", chciała wrzasnąć na nią Kalipso. 

Została sam na sam z Leonem. I mieli wrócić do domu tylko we dwójkę. 

To znaczy, właściwie mogli podejść do Piper, Percy'ego i Annabeth. Ale jakoś tego nie zrobili. Może Leo nie chciał, żeby Kalipso miała jeszcze więcej kontaktu z Jacksonem. 

Czarodziejka wzięła głęboki oddech. 

- No - powiedziała. - To idziemy. 

- Idziemy - mruknął Leo. 

Jeśli Piper McLean liczyła, że dzięki tej drodze do domu jakoś się dogadają, to musiała się naprawdę zawieść. Całą trasę pokonali w całkowitym milczeniu. 

***

W końcu nadeszły ferie.

Frank i Hazel postanowili spędzić Boże Narodzenie w Obozie Jupiter. Laurel wyjechała do greckiego obozu - choć Owen z zadowoleniem stwierdził, że od ostatniej akcji rozmawiali częściej i córka Afrodyty obiecała nie wspominać innym o wiedzy chłopaka na temat swojego pochodzenia. 

Przyjechał za to Will Solace. Obowiązki lekarza powierzył swojemu rodzeństwu, Kayli i Austinowi. W dniu, w którym cała paczka przyjaciół (czyli, nie licząc jego samego: Percy, Annabeth, Leo, Kalipso, Piper, Nico, Diana, Harper i Owen) wybrali się do parku, Will zawzięcie lepił śnieżynki. Poprawił szalik i rzucił białą kulką w swojego chłopaka. 

- Orientuj się, Nico! - krzyknął. 

Syn Hadesa uchylił się przed pociskiem. Zadowolony z siebie, wyprostował się - i natychmiast dostał w twarz kolejną śnieżynką. 

- Dzięki, Solace! - warknął, krzyżując ręce na piersi.

Jego twarz była teraz czerwona. Will zaśmiał się, objął go ramieniem i pocałował w policzek. 

Percy tymczasem podniósł kulę ze śniegu, którą przed chwilą ulepił - i położył ją na dwóch większych. Piper wyjęła z włosów koraliki i ułożyła je w szeroki uśmiech bałwana. Harper włożyła marchewkę, a Leo zarzucił mu na głowę kapelusz w hiszpańskim stylu - bo nie mieli dobrego cylindra. 

- Już jutro święta - powiedziała radośnie Annabeth i pocałowała Percy'ego w policzek. Razem z nadchodzącymi świętami relacje tej dwójki się poprawiły. 

- Czy można nazwać ten dzień wigilią Wigilii? - spytał Owen, szukając z Dianą kamieni na oczy. 

- Może - powiedziała Kalipso. 

I uśmiechnęła się do Leona. Jej uśmiech ogrzał atmosferę mocniej niż ogień, który Leo wyczarował. Może jednak do siebie wrócą? Valdez wyobraził sobie pocałunek pod jemiołą... O, tak... 

Diana znalazła odpowiednie, podobne wielkościowo kamienie i osadziła je w twarzy bałwana. Owen oparł się o śniegowego człowieka. 

- Wyszedł zarąbiście - powiedział. 

Harper westchnęła. 

- Czujecie klimat świąt? 

- Tak! - odpowiedzieli wszyscy chórem. 

- Nie - burknął Nico. 

- Bałwanowi brakuje rąk - stwierdził Percy i wsadził w środkową kulę dwa patyki. 

- No dobrze, teraz jest jeszcze bardziej zarąbisty - stwierdził Owen. - Nie ma miotły, ale chyba nikt jej z domu nie przyniesie.

Chłopak opierał się o bałwana, jakby był on jego najlepszym przyjacielem. 

- Nadal uważam, że to wszystko jest beznadziejne - powiedział Nico. 

- Nico! - zaprotestował Will. - Psujesz zabawę. 

- Zjemy żarcie, postawimy śmierdzące leśne drzewo w kącie pokoju i będziemy się cieszyć. Tak mniej więcej wygląda Boże Narodzenie. 

Owen się roześmiał. 

- Wiesz co, lubię cię. Tak, to właśnie będziemy robić. Dla mnie to fajne. 

- Nie tylko to - warknął Will. - Jeszcze będziemy... eee, prezenty? 

- Och, byłbym zapomniał. Damy sobie upominki z okazji Święta Ozdobionego Badyla.

Harper otrzepała rękawiczki o kurtkę. 

- Trzeba się cieszyć z drobnych rzeczy - rzekła. 

- Jasne - mruknął Nico. 

Owen tymczasem poklepał bałwana. 

- Ej, ludzie, mieliśmy iść na łyżwy, z tego, co pamiętam. 

- Taaak! - zawołali wszyscy (oprócz Nica) herosi, po czym ruszyli na lodowisko. 

Już chwilę później wszyscy siedzieli w wypożyczalni łyżew. Percy założył niebieskie hokejówki, a Annabeth - morskozielone figurówki. Oboje wyszli na lodowisko i zaczęli jeździć, trzymając się za ręce. 

Nico westchnął, patrząc na swoje łyżwy i hełm. 

- Co ja robię ze swoim życiem, że tu jestem? 

Will poklepał go po plecach. 

- Nie martw się, Kumplu Śmierci. Będzie fajnie. Umiesz jeździć? 

- Skąd mam wiedzieć? Nigdy nie próbowałem. I nie chciałem próbować. 

- Mogę cię nauczyć. Jak byłem mały, chodziłem z mamą. 

Nico z łatwością mógł wyobrazić sobie miniaturową wersję swojego chłopaka, zasuwającą po lodowisku z jakąś młodą, uśmiechniętą blond piosenkarką. Ale on? On do tego nie pasował. 

Kiedy chłopak zaczął zakładać łyżwy, Kalipso wchodziła już na lód. Jej nogi się rozjeżdżały. Trzymała się kurczowo barierki. 

- O rany - mruknęła. - To trudniejsze, niż myślałam. 

- Może ci pomóc? 

Kalipso się odwróciła. Leo wyciągał do niej rękę. Czując, że się rumieni, przyjęła pomoc. Razem wyszli na środek lodowiska. 

Dziewczyna poczuła, że jej nogi rozjeżdżają się jeszcze bardziej. Leo złapał ją za biodra. Kiedy patrzyła w jego piękne, brązowe oczy, widziała w nich tylko miłość. On nadal ją kochał. 

- To był zły pomysł - wydusiła Kalipso. 

- Bzdura. Tutaj się właśnie lepiej jeździ. 

- Zwariowałeś? - jęknęła czarodziejka, mocno go obejmując. 

Zaśmiał się. Bogowie, uwielbiała jego śmiech! 

- No dobrze, wytłumaczę ci wszystko. Masz figurówki. Widzisz te ząbkowate czubki? 

- Yhy.

- Musisz się nimi odpychać. Najwyżej się przewrócisz. 

- Leo! 

- No co? Trzeba się uczyć w praktyce, słonko. 

Słonko

Kalipso się zarumieniła jeszcze mocniej. 

- Gotowa? - spytał Leo. 

- Nie! 

- Czyli tak? Super! 

- Leo, nie!

Ale on nie słuchał. Uniósł jej rękę do góry, po czym zakręcił nią kilka razy. Kalipso krzyknęła. Teraz jej nogi naprawdę się rozjechały. Upadłaby na lód, ale wtedy Leo ją podtrzymał. Kiedy czarodziejka otrząsnęła się z szoku, natychmiast weszła w następny. 

Leo ją pocałował. 

Zrobił to bardzo szybko, a potem ją zostawił i odjechał na drugi koniec lodowiska. 

- VALDEZ! - krzyknęła. - Nie zostawiaj mnie, proszę! 

Czuła, że za chwilę upadnie. Leo dołączył do Owena i jeździli razem, śmiejąc się. 

Diana podjechała do Harper i Piper. 

- Ścigamy się? - zaproponowała. 

- Jasne! - zawołały Harper i Piper. 

Percy i Annabeth zauważyli scenę Leona i Kalipso: jak chłopak ją pocałował, a następnie zostawił. Nie sposób było się nie uśmiechnąć, patrząc, jak czarodziejka z trudem łapie równowagę na lodzie. 

- Pomóż jej - rzekła Annabeth. - Ja chyba pościgam się z dziewczynami. 

Percy podjechał do Kalipso. Złapał ją za rękę. 

- Hej - powiedział. - Chcesz spróbować dojechać do Leona? 

Kalipso ścisnęła mocno jego dłoń. 

- Do Leona? On jest na drugim końcu tego cholernego lodowiska! Nie dam rady! 

- No to ci pomogę - powiedział Percy, po czym wytłumaczył jej pokrótce sztukę jazdy na figurówkach. 

- Dziękuję - odpowiedziała dziewczyna. 

Wpatrywała się w niego. Przypomnieli sobie wszystkie chwile spędzone razem na Ogygii. Czas nie płynął. Byli tylko oni dwoje. Przypomnieli sobie, jak sadzili rośliny. Księżyczka, roślina Kalipso, nadal rozrastała się w mieszkaniu Percy'ego. 

Przez krótką chwilę się rozmarzyli. Objęli się mocniej. Percy się nachylił i zbliżyli się do pocałunku. 

A potem otworzyli szeroko oczy i spojrzeli na siebie, jakby pytali: "Co my, na bogów, robimy?". 

I się odsunęli. 

- N-no tak - powiedziała Kalipso. - To spróbuję.

Kosmyki jej karmelowych włosów wymykały się spod czapki. Czarne oczy w kształcie migdałów błyszczały. Skórę miała jasną i gładką, ale w tamtej chwili Percy nie widział w tym nic atrakcyjnego. Kalipso była dla niego przyjaciółką, byłą niedoszłą dziewczyną, z którą nie łączyło go już nic romantycznego. 

W tym momencie podjechała Annabeth, która skończyła ścigać się z Harper i Dianą. 

- Glonomóżdżku, jesteś beznadziejnym nauczycielem w tych sprawach, idź sobie! - powiedziała oskarżycielsko, ale z uśmiechem, po czym podała Kalipso rękę. - Nigdy nie jeździłaś na łyżwach, prawda? 

- Nigdy - potaknęła Kalipso i z Annabeth pod rękę zaczęły odpychać się powoli czubkami łyżew. 

W oczach dziewczyn nie było rywalizacji, ale szczera przyjaźń. Nareszcie. 

Tymczasem Nico di Angelo wszedł na lód i omal nie przewrócił się już na starcie. Will go podtrzymał. 

- Nienawidzę tego robić! 

Will się uśmiechnął. 

- Hej, Kumplu Śmierci, nawet nie spróbowałeś tak naprawdę. Każdy może się na początku przewrócić. Chodź dalej. 

Nico poczuł, że jeśli zrobi choćby krok, upadnie na twarz. 

- Nie - zaprotestował. - Coś czuję, że łyżwy to nie moja działka. I to dobre przeczucie, Solace. 

- To złe przeczucie. 

Will pociągnął go niemal na środek. 

- Hej! - krzyknął Nico. 

Syn Apollina obejmował mocno swojego chłopaka. 

- Albo ja, albo to. 

I wskazał na pingwinki dla młodszych dzieci, na których się opierało i jechało. Nico pomyślał, że jednak zda się na Willa. 

- No to jedziemy - zatrajkotał Solace. - Jak będziesz spadał, to na tyłek, okej? 

- Że co?! 

Will uniósł brwi i poprawił Nicowi czapkę, jakby jego chłopak był pięcioletnim brzdącem. 

- Jeśli spadniesz na głowę albo coś innego, zrobisz sobie większą krzywdę. Tego nie chcesz. 

- A skąd wiesz? 

Will go pocałował. 

- Chodź. Uczymy się. 

Nico zanotował w myślach, żeby przy najbliższej okazji przyrżnąć z całej siły głową o lód. Po czym złapał Willa pod rękę i zaczęli próbować jeździć w miarę dobrze jak na pierwszy raz syna Hadesa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top