Rozdział 21

Frank wystukiwał palcem przypadkowy rytm w ławkę, kiedy matematyczka przechadzała się po klasie, sprawdzając zadania domowe. Chłopak odrobił je przy (nie)małej pomocy Annabeth, więc zbytnio się nie przejmował lekcjami. Ale trapiło go coś innego.

Kalipso. I Leo. Między nimi coś się działo. Każdy głupi by to dostrzegł. W dodatku, gdyby ci dwoje zerwali, Leo mógłby znowu zadurzyć się w Hazel... Nie. Nie, do tego dojść nie mogło.

Matematyczka podeszła do Franka i sprawdziła mu pracę domową, podpisując się na dole czerwonym długopisem.

Frank westchnął i ściągnął sznurki bluzy. Rozejrzał się po klasie. Brakowało jedynie Piper i Leona... Zaraz, wcale nie. Ktoś jeszcze był nieobecny...

No jasne, pomyślał Frank.

Wyciągnął brudnopis, napisał krótki liścik, po czym złożył go w samolot i wystrzelił do Harper.

Hazel odgarnęła włosy za ucho.

- Co robisz? - spytała.

- Napisałem do Harper. Zauważyłaś, że nie ma Owena?

Hazel wytrzeszczyła oczy.

- Faktycznie. Ale może po prostu zachorował? Czy coś?

Frank miał nadzieję, że to tylko choroba!  Myśl, że Owena zatrzymało coś innego... Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie.

Poza brakiem trzech uczniów klasa wyglądała normalnie... No, na tyle normalnie, na ile mogą wyglądać licealiści. Annabeth siedziała w pierwszej ławce, tuż przy biurku, no i co chwilę posyłała jadowite spojrzenia Kalipso, zasiadającej w pierwszej ławce przy ścianie. Kalipso dzieliła miejsce z Laurel, która nie wyglądała na bardzo zainteresowaną tematem. Percy siedział obok Annabeth, ale widać było, że rośnie między nimi napięcie. Popularne dziewczyny z klasy zajmowały środkowe ławki - tuż przed typowymi wrednymi chłopakami. No i jeszcze, w ostatniej ławce pod oknem, siedział Nico. Z jego miny Frank wyczytał, że rozważa ucieczkę przed to okno.

Harper dzieliła ławkę z Dianą, za Percy'm i Annabeth, a więc Frankowi trudno było dorzucić tam samolocik - sam siedział jako przedostatni pod ścianą, razem z Hazel. Ale się udało. Chwilę później Harper złapała liścik, napisała coś na nim i odesłała.

Hazel przechwyciła kartkę, po czym podała ją Frankowi. Frank zauważył, że liścik był złożony jakby drżącymi rękami - znak, że Harper się martwiła.

Na samolociku było napisane: Hej, czemu dzisiaj nie ma Owena? - rozciągłym pismem Franka. A na dole odpowiedź od Harper brzmiała: Nie wiem. Kiedy szliśmy, wrócił po strój na WF. Też się przejmuję.

Frank pokazał wiadomość Hazel. Półbogini wydała z siebie zduszony okrzyk.

- Mam pomysł - szepnęła. - Poczekaj do końca lekcji.

Jej ręka wystrzeliła w górę.

- Przepraszam?

Oczy matematyczki za szkiełkami okularów rozbłysły.

- Tak, Hazel?

- Mogę wyjść do toalety?

Nauczycielka popatrzyła na nią jadowicie. Kiedy już miała powiedzieć: "Przed chwilą była przerwa", ugryzła się w język.

- Migiem - oznajmiła chłodno.

Hazel wybiegła. Frank został sam. Zerknął na notatki swojej dziewczyny i westchnął. Były takie perfekcyjne, podkreślone na kolorowo i w ogóle... Ze swoich nie był zadowolony, choć Reyna zapewniała go, że ma ładniejsze pismo od niej.

Tymczasem w ławce Harper i Diany Diana zorientowała się, że nie ma książki. Zaklnęła pod nosem, po czym ściągnęła sznurki swojej czarnej bluzy z zamkiem, zarzuconej na obozowy podkoszulek.

- Super - burknęła.

- Mogę pożyczyć ci podręcznik - zaoferowała Harper, przesuwając książkę na środek ławki.

Diana uśmiechnęła się krzywo.

- Dzięki.

Zerknęła na temat i objaśnienia. Uznała, że gdyby tekst był po chińsku, zrozumiałby tyle samo albo nawet więcej.

- Nie ma za co.

- O czym pisał do ciebie Frank?

Ciemnobrązowe oczu Harper pociemniały jeszcze bardziej.

- Eee... No, pytał się, czemu nie ma Owena.

- A czemu go nie ma?

Harper otworzyła usta, żeby odpowiedzieć. Wtedy jednak w ich stronę huknęła nauczycielka.

- Cisza!

Diana umilkła. Spuściła głowę, ale kątem oka patrzyła na nauczycielkę. W jej oczach płonął ogień.

Matematyczka dostrzegła to.

- Diano Granger, masz ochotę podejść do tablicy?

Nie, pomyślała Diana. Proszę. Litości.

Czuła się bezradna i dobita. Harper ścisnęła jej rękę, żeby dodać jej otuchy. A potem jednoosobowe Igrzyska Śmierci się zaczęły. Takie, w których jest jedna osoba i ma przeżyć okropne tortury.

Diana odsunęła krzesło i podeszła do tablicy. Musiała zwrócić się do kogoś o pomoc. Może ktoś z klasy mógłby jej podpowiadać? Pisać odpowiedzi dużymi literami na kartkach i ukradkiem je pokazywać?

Ale nie. Matematyczka stanęła tak, że zasłoniła Annabeth, a Leona nie było.

Bosko.

Może i ktoś inny znalazłby odpowiedź w książce i jej podszepnął, ale nauczycielka zwróciła się do klasy i kazała im zamknąć książki.

Jeszcze bardziej bosko.

Matematyczka zadała pierwsze pytanie. No, Diana naprawdę więcej by zrozumiała po chińsku. Trudne pojęcia jej się plątały. O co właściwie tej babce chodziło?

Spojrzała na Franka Zhanga. Ten rozłożył bezradnie ręce. Usiłowała szukać pomocy u Harper. Ta wzruszyła ramionami. Kalipso i Laurel też nie wiedzieli dużo.

Po dziesięciu minutach prawdziwej męki Diana dostała trzy z minusem. Była z tego nawet dumna. Usiadła obok Harper.

- W drugim zadaniu - szepnęła Harper - ten x równał się...

- Harper! - krzyknęła nauczycielka. - Też chcesz odpowiadać?!

Dziewczyna umilkła.

Reszta lekcji minęła tak, jak zwykle - czyli źle. Nauczycielka wpajała do pustych głów uczniów trochę wiedzy, ale głowy i tak opróżniły się, kiedy zadzwonił dzwonek. Matematyczka nie zdołała zapanować nad chaosem.

Hazel stała na korytarzu, mimo, że miała wyjść tylko na chwilę. Zakrywała policzek rękawem bluzy.

Frank rzucił się ku niej.

- Wszystko w porządku? - spytał.

- Tak, to tylko mały atak. - Hazel smutno się uśmiechnęła.

Podeszła Harper.

- Coś mnie ominęło?

Diana chciała się dowiedzieć, gdzie była Hazel. Ale postanowiła odprowadzić gdzieś Harper, żeby nie miała podejrzeń. Nie zadziałało.

Czarnowłosa podeszła bliżej do Hazel.

- Wszystko okej?

- Jasne - pisnęła Hazel.

- Co z twoim policzkiem?

- Muszę do łazienki.

- Hej!

Diana westchnęła i uśmiechnęła się do Harper.

- Eee, Hazel zawsze była... no, taka skryta.

- Tak samo jak wy wszyscy.

- W szkolnym automacie jest gorąca czekolada.

To podziałało na Harper. Jej oczy rozbłysły.

- Okej, chodźmy.

Diana zaśmiała się, po czym obie dziewczyny ruszyły do korytarzem.

Chwilę później siedziały na ławce, popijając pyszny napój z papierowych kubeczków, białych w brązowe paski.

Harper zaliczyła usta w czekoladzie. A potem jej oczy rozbłysły. Wyjrzała przez okno.

- Owena nadal nie ma. Trochę się martwię.

- Ale nie ma o co - uspokoiła ją Diana. - Przecież ten knypek się zawsze gdzieś zaplącze i w ogóle. Żeby tylko Laurel się o niego nie martwiła.

Zaniepokojenie zniknęło z twarzy Harper. Dziewczyna zaśmiała się krótko.

- No tak - powiedziała. - Myślisz, że coś im wyjdzie?

Diana wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. A ty? Miałaś kiedyś chłopaka?

Harper była zaskoczona tym pytaniem. Nie ukrywała tego. Ścisnęła mocnej kubeczek czekolady - ale bez przesady, żeby go nie zgnieść.

- Jeszcze nigdy się nie zakochałam w chłopaku - wyznała. - Ja się z tym bardzo nie spieszę. A ty?

Diana zamyśliła się.

- Mam tak samo - odparła.

Nie powiedziała jej jednak wszystkiego. Jeśli chodzi o sprawy miłosne, nie miała chłopaka z dość prostego powodu: nie czuła potrzeby go mieć. No i, przez ostatni rok, rozważała dołączenie do Łowczyń Artemidy.

A jednak... im dłużej była na tej misji, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie powinna zrezygnować z miłości. Jakby jakiś element tej podróży zatrzymywał ją od tego.

Pytanie tylko, który.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top