Rozdział 18

- Że co zrobili?! - krzyknęła Harper.

Wieści o wpadce Leona i Nica szybko się rozniosły. Harper usłyszała tę wiadomość od dziewczyny ze swojej klasy, Lily.

- No, chcieli ukraść dziennik - oznajmiła. - Nie wiem, po co. Jak już, mogliby poprosić mnie o pomoc. Mam parę złych ocen, których chcę się pozbyć.

- Tak się nie robi - warknęła Harper. - Po prostu... Nie.

Lily spojrzała na nią krzywo i odgarnęła za uszy swoje różowe włosy.

- Ależ ty jesteś sztywna - wycedziła.

Harper otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale wtedy podeszła Annabeth.

- No hej - powiedziała. - O, Lilly... Zaraz wrócimy, okej?

Mówiąc to, objęła Harper ramieniem i odprowadziła ją na bok. Schyliła się j szepnęła jej na ucho:

- Nie wierzę, że to zrobili.

- Ja też nie - odpowiedziała Harper cicho.

Tymczasem Leo z Nikiem stali pod ścianą. Leo nerwowo przeczesywał włosy i bawił się małym, mechanicznym urządzeniem. Do czego służyło? Jeszcze nikt nie wiedział.

- Super - mruknął Nico. - Po prostu bosko.

Co było najgorsze? Nie potrafili stwierdzić, co Owen o tym sądził. Chłopak zauważył ich, przygnębionych, więc podszedł.

- Wszystko w porządku? - spytał. - Jesteście jacyś markotni.

Leo opowiedział mu o wszystkim, na co Owen zrobił wielkie oczy. Nie zdążył jednak nijak tego skomentować. Zjawił się zastępca dyrektora z posępną miną.

- Valdez, di Angelo, idziemy - powiedział chłodno.

Chwilę później chłopcy siedzieli u dyrektorki. Pani Moon była stanowczą, surową kobietą około pięćdziesiątki. Miała hebanowe włosy (czarne z brązowym połyskiem) i zawsze związywała je w kok z tyłu głowy. Przyglądała się im swoimi brązowymi oczami zza szkiełek okularów.

- To karygodne - powiedziała pani Moon. - Nawet najgorsi huligani nigdy nie dopuścili się czegoś takiego. Naprawdę nie wiem, co z wami zrobić.

Leo poczuł, że pieką go uszy. Nico wpatrywał się w nauczycielkę tak, jakby była jego wrogiem, który na rozmowie pokojowej wygłasza przemowę.

Wtem drzwi się otworzyły. Do gabinetu wpadła jak burza Hazel Levesque.

- Pani dyrektor, to moja wina! - krzyknęła.

Nico wybałuszył oczy.

- Hazel?!

Dyrektorka spojrzała na Nica, zdumiona, że usłyszała w jego głosie jakieś emocje - zdumienie.

Hazel nie skierowała wzroku na brata. Trzymała ręce przy piersi i patrzyła na panią Moon.

- Pani dyrektor, ja bardzo przepraszam, ale to był mój pomysł z tym dziennikiem...

Nagle do pokoju, za Hazel, wbiegła nauczycielka matematyki.

- Pani Moon, proszę wybaczyć, ta uczennica naprawdę się rwała... - Spojrzała karcąco na córkę Plutona. - Hazel, chodź.

Hazel zaczęła się wykłócać. Dyrektorka podniosła rękę, po czym zmierzyła ciemnymi oczami Afroamerykankę.

- Panna Levesque, jak sądzę - mruknęła. - Twierdzisz, że jesteś w to wmieszana.

Dziewczyna ochoczo pokiwała głową.

Nico zrobił taką minę, jak wtedy, kiedy uświadomił sobie, że został przyłapany razem z Leonem na próbie kradzieży tego cholernego dziennika.

- Hazel, nie - powiedział stanowczo.

- Do Angelo, pozwól siostrze mówić - zganiła go pani Moon, po czym zwróciła się z uśmiechem do matematyczki. - Proszę nas zostawić, uczennica może mówić prawdę.

Nauczycielka matematyki wyszła z gabinetu, wpierw posyłając Leonowi, Nicowi i Hazel jadowite spojrzenie.

Dyrektorka kazała Hazel usiąść obok chłopców. Najpierw jednak spytała ich o ich wersję. Leo opowiedział, że zauważyli, jak Levesque odprowadza gdzieś nauczyciela i skoczyli do pokoju, bo chcieli poprawić Leonowi parę ocen z angielskiego i biologii.

Pani Moon cierpliwie słuchała opowieści, w przeciwieństwie do Hazel, która wierciła się na krześle i wyglądała, jakby miała ochotę im przerwać.

- No cóż, Valdez, patrząc na twoje oceny z danych przedmiotów... - zmrużyła oczy, studiując dziennik ich klasy. - Ta, aha. Brzmi to wiarygodnie. Ciekawi mnie jednak, czemu był w to wplątany Nico.

Syn Hadesa zacisnął usta.

- Przyjaźnimy się - wyparował.

I... No dobrze, może przez czas, który spędzili razem, podczas przygotowań do wojny z Gają, nie nazwaliby się przyjaciółmi. Nie mieli wspólnych tematów, po prostu. Ale Nico pamiętał, jak się przeraził, kiedy zobaczył ognistą eksplozję rozgrywającą niebo - eksplozję, w której zginął Leo Valdez.

No a poza tym, przyjaźń była dobrym argumentem w obecnej sytuacji.

Pani Moon uniosła brwi.

- Ach, więc, jeśli dwóch chłopców się lubi, kradną własność szkoły? Do czego prowadzą te czasy? - prawie krzyknęła, ale się opanowała. - Panno Levesque, czekam na twoją wersję opowieści.

Nico obawiał się, co jego siostra powie. Hazel spojrzała ze skruszoną miną na dyrektorkę.

- Przepraszam - powiedziała. - Ja... ja kazałam Leonowi i Nicowi tak powiedzieć w razie wypadku. To był mój pomysł, z tą kradzieżą.

- CO?! - wrzasnął Leo. - Psze pani, ona kłamie! To ja...

- Sza! - zganiła go dyrektorka. - Mów dalej, Hazel.

- Więc... Tak, chciałam poprawić oceny. Nie tylko Leona. Miałam też dwójkę z plusem z angielskiego. Może pani zobaczyć. Moje pozostałe stopnie były dobre. Więc... Leo i Nico mi pomogli. Specjalnie odciągnęłam tego nauczyciela, a wtedy oni weszli do pokoju. I... Niestety, nie zdążyli uciec. Bardzo przepraszam, pani dyrektor. Oni teraz będą się wypierać, ale to wszystko przeze mnie. Też powinnam ponieść karę.

Pani Moon zmierzyła całą trójkę wzrokiem.

- Rozumiem. Opowieść Hazel brzmi wiarygodnie. Poza tym, to faktycznie podejrzanego, że jedna z uczennic odciągnęła nauczyciela od pokoju specjalnie na rękę dwóm włamywaczom. Zgadzacie się?

Leo i Nico chcieli zaprotestować, ale Hazel szturchnęła ich pod biurkiem w kostki i zgromiła spojrzeniem.

Nie otrzymawszy odpowiedzi, pani Moon pokiwała spokojnie głową.

- Wszyscy dostaniecie karę. Oprócz uwag, zostaniecie po lekcji i pomożecie pani woźnej w sprzątaniu. Na każdej przerwie macie do mnie przyjść i robić dodatkowe zadania zamiast rozmawiać ze znajomymi. Zrozumiano?

Potaknęli. Dyrektorka uśmiechnęła się z satysfakcją. Wypuściła całą trójkę na lekcje, po czym zaczęła powoli sączyć kawę.

***

Sto razy gorsza od kary okazała się rozmowa z byłą boginią.

Leo, Nico i Hazel nie mieli zbyt dużo czasu na rozmowę z innymi, bo na każdej przerwie przychodzili do pani dyrektor. Później pomagali Pani Jędzy, która co chwilę syczała, że mają ponakrywać krzesełka w jeszcze jednej sali.

Kiedy skończyli pracę, była siedemnasta. Hazel była wyczerpana i zaciągnęła Nica do kawiarni. Leona też chciała, ale on wolał wrócić.

Pierwszy wielki błąd.

Kalipso czekała na niego na dworze. Przez sekundę cieszył się. Może między nimi już wszystko w porządku? Może znów będą szczęśliwą parą?

Ale wtedy zobaczył jej minę.

- Coś ty znowu wymyślił, Leonidas?! - krzyknęła.

- Miałaś się tak do mnie nie zwracać.

- TO NIEWAŻNE! Przez ciebie mamy kłopoty. Niedługo cię wywalą, a nawet półrocze się nie skończyło!

- Przestań być taka nerwowa, co?! - huknął Leo.

Kalipso spojrzała mu w oczy. Jej piękne, ciemnobrązowe tęczówki zalśniły łzami.

- Ja się tylko martwię! - wrzasnęła.

Chłopak parsknął.

- Wiesz, nasz związek byłby lepszy, gdybyś nie wzdychała do dawnych miłości!

Kalipso wybałuszyła oczy.

- Percy to tylko przyjaciel!

- Aha, dlatego tak rywalizujesz z Annabeth?

- Martwisz się o Annabeth?!

- Błagam, nie mów, że ty jesteś zazdrosna.

Kalipso zacisnęła wargi. Spojrzała na niego. Jej oczy w kształcie migdałów wydawały mu się dalej piękne, ale... Niedostępne? Nie wiedział, jak je nazwać.

Leo odpowiedział tym samym - wściekłym wzrokiem. Chłopak czuł, jak gotują się w nim emocje.

- Wiesz co... - wycedziła Kalipso. - Wiesz co...

Po czym oboje, pod wpływem nerwów, krzyknęli: - Z NAMI KONIEC!

Z NAMI KONIEC - te słowa rozbrzmiały w uszach ich obojga.

Kalipso zrobiła taką minę, jakby dotarło do niej, co powiedziała. Leo też był oszołomiony. Umarł dla tej dziewczyny, nie mógłby... Z nią...

- Nie - szepnęła Kalipso. - Zrywam. To znaczy, ja... N-nie w...

Zalała się łzami na dobre i pobiegła przed siebie.

Leo poczuł ból w sercu.

- Kalipso, zaczekaj! - krzyknął łamiącym się głosem, po czym dodał cicho: - Kocham cię.

Nie wiem, czy cię kocham, pomyślała, biegnąc, Kalipso.

***

Wieczorem w domu bliźniaków ojciec był jakiś zaniepokojony.

Harper spakowała podręczniki na jutrzejszy dzień do szkoły, po czym usiadła na fotelu w salonie.

- Wszystko w porządku, tato?

Mężczyzna spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem.

- Taaa... Idźcie już spać.

- Jest dopiero w pół do dziesiątej.

- Idźcie, dobrze?

Przekonywanie Owena i oderwanie go od konsoli zajęło trochę czasu. W końcu jednak siedzieli oboje, ubrani w piżamy. Ojciec pogonił ich do snu. Owen czuł się jak małe dziecko, ale posłuchał.

Zasnął bardzo szybko, a jego sny okazały się niepokojące.

Na początku czuł, że gdzieś leży. Widział czarny sufit. Dźwignął się na nogi i obejrzał swoje ciało. Miał usmolone ubranie. Z jego boku ciekła krew, ale nie czuł bólu.

Zobaczył nad sobą ogromny kształt - wielogłowego potwora. Krzyknął, ale nie mógł wiele zrobić. Kreatura na niego naskoczyła.

W momencie, kiedy miał zostać pożarty, magicznie się teleportował. Szedł teraz ulicą prowadzącą do domu. Jakaś ciemnoskóra dziewczyna, ubrana jak cheerleaderka, ciągnęła go za rękę.

Już niedaleko, mówiła.

Sen znów się zmienił. Owen stał w jakiejś szopie. Kiedy zobaczył konie, pomyślał, że to stajnia. Ale zaraz... Czy te konie miały skrzydła?

Wtedy Owen zobaczył stojącą obok pegazów nastolatkę. Zająkał się.

Laurel?

Blondynka obdarzyła go czułym uśmiechem.

To przyjazne zwierzaki. Naprawdę.

Po chwili Laurel zamieniła się w Dianę Granger, która chwyciła stojącą za sobą Harper, uzbrojoną w włócznię, za rękę.

Musimy się pospieszyć, oznajmiła. Tędy. Szybko.

Ruszyły.

W następnej wizji Owen zobaczył Kalipso, dziewczynę ze szkoły. Wpatrywała się w jakiś punkt za nim, przerażona.

TO SIĘ NIE UDA! - krzyknęła. Odczekała chwilę, po czym wrzasnęła: LEO, NIE!

Owen miał się obejrzeć, ale wtedy Kalipso zmieniła się w dorosłą, piękną kobietę i chwyciła go mocno za ramiona.

Mój chłopcze, chcę być z ciebie dumna, powiedziała.

Jej twarz była zamazana, ale Owen wyraźnie widział opadające na ramiona proste, czarne włosy i ciemne oczy.

Pamiętaj jednak, dodała kobieta. Czeka cię mnóstwo bólu.

I pocałowała go w czoło.

Sen się skończył. Owen czuł, że wszystkie jego myśli, sceny, które widział, mieszają się. Czuł się, jakby wpadał w czarną dziurę. Zobaczył jeszcze kilka wizji: zakrwawiony Leo Valdez, leżący na ziemi bezwładnie, Harper krzycząca z bólu i zakrywającą twarz dłońmi, stojący nad nim niebieskooki blondyn.

I nagle - pum! - te wszystkie sceny prysły jak bańka mydlana. Owen obudził się z krzykiem. Kiedy spojrzał na zegarek, była godzina szósta pięć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top