Rozdział 13
Annabeth Chase usiadła w ławce razem z Piper i odrzuciła swoje jasne włosy do tyłu. Wzięła głęboki wdech. Była strasznie zmartwiona.
Nie chodziło o naukę. Naprawdę - lubiła angielski. A nawet, gdyby za nim nie przepadała, to mieli tylko lekcję organizacyjną - tak się nazywała, ale ich nauczyciel nie wyglądał na zorganizowanego.
Córka Ateny martwiła się nieobecnością swojego chłopaka. Nie widziała go. Na początku pomyślała, że się po prostu spóźnił. Nauczyciel się nie potrudził, by sprawdzić obecność. Siedział na fotelu, popijając kawę i grzebiąc w smartfonie z podkrążonymi oczami.
- Nie przejmuj się tak, Annabeth - Piper położyła jej dłoń na nadgarstku.
Ann zacisnęła wargi. Córka Afrodyty była dla niej jak siostra. Ale Percy... był jej częścią.
"Skup się", powiedziała do siebie w duchu. "Wychodzisz z klasy, znajdujesz swojego chłopaka i tyle. Na pewno włóczy się gdzieś po korytarzach, bo nie może znaleźć odpowiedniej klasy czy coś w tym stylu. To przecież Glonomóżdżek. Zrobisz to sama i..."
- Panie profesorze - Kalipso podniosła rękę.
Nauczyciel obrzucił ją obojętnym wzrokiem.
- Y-hy?
- Mogę wyjść do toalety.
- Y-hy.
Kalipso potaknęła gorliwie i ze zmartwioną miną wyszła z klasy. Tymczasem twarz Leona Valdeza była tak pozbawiona emocji jak ściana z cegieł. Annabeth zacisnęła mocno pięści. Kiedy tylko czarodziejka opuściła salę, ona również podniosła rękę do góry.
- Panie profesorze, czy ja też mogę wyjść?
Nauczyciel machnął lekceważąco ręką w jej stronę, co chyba oznaczało zgodę, po czym wywalił nogi na stół. Większość uczniów powyciągało swoje telefony i spokojnie przeglądało portale społecznościowe. Jakiś chłopak odpalił piosenkę z przekleństwami, a profesor nadal siedział spokojnie.
Annabeth jednak szybko wybiegła i ruszyła korytarzem, pełna desperacji.
Gdzie, di immortales, może być Percy?
***
Frank siedział obok Hazel, uważnie obserwując resztę uczniów. Przez dłuższy czas nie widział Percy'ego. W końcu Kalipso wstała i oświadczyła, że musi wyjść do toalety. Annabeth ruszyła za nią, ale nie wróciły już do końca lekcji.
Parę minut przed dzwonkiem Frank poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył Owena. Zauważył, że nieznany z pochodzenia półbóg wpatruje się w Laurel (czego nie powiedział głośno), więc zdziwił się, że teraz potrafi zająć się rozmową z innymi. Frank pamiętał, jak był zakochany w Hazel i bał się, że córka Plutona nie odwzajemni tego uczucia. Z drugiej strony, Owen miał ADHD, którego Zhang nie posiadał.
- Co? - mruknął Frank.
Oczy Owena rozbłysły.
- Myślisz, że... no wiesz, trójkącik?
Frank mimowolnie się uśmiechnął. Wiedział, że mogło się coś stać. Ale Owen nie miał o tym pojęcia. No i... jeden chłopak, dwie laski, zniknięcie...
Hazel, kiedy tylko to usłyszała, odwróciła się, zgroszona. Owen oblał się rumieńcem i spuścił wzrok. Wtedy rozległ się dzwonek, który niewątpliwie uratował go przed gniewem dziewczyny. Półbogowie błyskawicznie wybiegli z klasy. Profesor nadal siedział, pochłonięty treściami ze smartfona.
Na ławce, tuż obok drzwi, siedziało troje herosów. O ile Annabeth i Kalipso wyglądały mniej więcej tak, jak na początku, o tyle włosy Percy'ego przypominały czarne błoto, a na jego ramieniu widniała ogromna rana.
Frank podszedł.
- Co się stało? - zapytał.
Percy westchnął.
- A co mogło się stać, co?
Wtedy, w najmniej odpowiednim momencie, podszedł do nich Owen ze zmarszczonymi brwiami.
- Uch, Jackson, coś ty robił?
- Przewróciłem się na schodach - wymamrotał Percy.
Było to słabe kłamstwo. Owen roześmiał się.
- Myślisz, że jestem głupi?
Piper uśmiechnęła się do niego uroczo.
- On naprawdę przewrócił się na schodach.
Owen zamrugał.
- No tak, racja. Na schodach. W ogóle, to mogę się dosiąść?
Usiadł na ławce obok reszty półbogów. Już po chwili pochłonęła ich zwykła rozmowa. Owen cieszył się, że ci nowi uczniowie są całkiem w porządku. A oni mogli się na chwilę odstresować, gawędząc o zwykłych, ludzkich sprawach.
Tymczasem Harper przechadzała się korytarzem, szukając Nica di Angelo. Wreszcie dostrzegła go na dolnym korytarzu, gdzie siedział samotnie na ławce, jedząc kanapkę z szynką i serem. Uśmiechnęła się pod nosem i zbliżyła do niego.
- Hej - powiedziała.
Nico drgnął jak rażony piorunem.
- H-hej.
- Masz chwilę?
- No tak, ale...
- Świetnie. - Harper usiadła obok niego, zakładając jedną nogę na drugą. - Słyszałam o akcji z Hazel. Jest twoją przyjaciółką?
Nico ugryzł kanapkę. Jego ręce drżały, jakby nie chciał z nią rozmawiać. Wymamrotał pod nosem coś, czego Harper nie zrozumiała. Zmarszczyła brwi.
- Co, proszę?
- Siostrą - powtórzył Nico głośniej. - Jest moją siostrą.
Harper opadła szczęka ze zdumienia.
- Naprawdę? Nie jesteście podobni! - zawiesiła na chwilę głos, po czym znowu dodała: - No dobrze, my z Owenem też, ale mamy takie same oczy. A wy... wcale.
Na twarzy Nica pojawiło się coś na wzór smutnego uśmiechu.
- Wiem o tym. To moja siostra przyrodnia. Mamy tylko wspólnego ojca.
- Ach. - Harper postanowiła nie pogłębiać tematu. Sama nie znała swojej matki. - Ach, rozumiem.
Nico skończył jeść swoją kanapkę. Wytarł ręce o spodnie i dźwignął się na nogi. Spojrzał na dziewczynę, ale wzrok miał nieobecny.
- Muszę iść do łazienki - wymamrotał.
Zamierzał już odejść, ale Harper zawołała: "Zaczekaj jeszcze!". Zatrzymał się i odwrócił do niej, jakby trochę poddenerwowany.
- Tak?
- Wiem, że nie chciałeś rozmawiać. Przepraszam za ten nacisk. Ale wynagrodzę ci to jakoś.
Nico zamrugał, jakby nagle wpadł mu do głowy jakiś pomysł. Harper przemawiała z pewnością siebie i nie rzucała słów na wiatr. Wymamrotał coś na wzór pożegnania i czmychnął.
***
Lekcje skończyły się o piętnastej. Diana zaproponowała Harper, że ją odprowadzi, rzucając pozostałym herosom spojrzenie mówiące: "Spróbuję dowiedzieć się o niej czegoś ciekawego". Dziewczyny wyszły więc razem. Frank, Hazel i Piper również ruszyli do domu, ale po drodze zatrzymali się w jakiejś restauracji, którą dopiero co otwarto. Annabeth postanowiła zostać w bibliotece, a Percy zaoferował, że jej potowarzyszy. Laurel poszła do hotelu, ale wstąpiła do jakiegoś sklepu odzieżowego. Owen został na świetlicy z Leonem. Nico zniknął, prawdopodobnie, by włóczyć się po okolicy.
Kalipso natomiast spakowała podręczniki do plecaka i zamierzała już wychodzić, ale zatrzymała się nagle. Zbiegła po schodach na świetlicę. Leo i Owen złączyli dwa stoliki razem i grali w tenisa stołowego. Pozostali siedzieli, rozmawiając.
Czarodziejka wzięła głęboki wdech i podeszła do znajomych chłopców, kurczowo ściskając ramię od swojego plecaka.
- Leo? - odezwała się.
Valdez wyjął z tornistra paletkę.
- Tak?
Kalipso poczuła, że pocą jej się dłonie.
- Przepraszam, że ostatnio głupio wyszło. Pójdziemy gdzieś pod wieczór, jak wrócisz?
Leo czuł się tak samo beznadziejnie, jak ona. Spojrzał, jak Owen wyciąga ze swojego plecaka piłeczkę.
- E, nie, spoko - powiedział. - Jasne. Zapytam jego - wskazał na kolegę - co poleca. Ale później.
Kalipso skinęła głową.
- W porządku. Pa.
Wyszła, ale czuła, że nadal ma coś na sumieniu. Starała się pozbyć tego uczucia, ale nie udało się. Powędrowała do apartamentu, nie zatrzymując się po drodze ani razu. Rzuciła swój plecak na łóżko. Po chwili weszła Diana.
- Cześć - przywitała ją Kalipso.
Córka Aresa zamrugała, jakby dopiero teraz zauważyła czarodziejkę.
- O, cześć - mruknęła.
Kalipso usiadła na swoim łóżku.
- I co, dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
Diana wzruszyła ramionami.
- Niewiele. Jej ojciec jest prawnikiem. Wychowuje ją i Owena sam.
Kalipso skinęła głową.
- Rozumiem. A co z jej charakterem? Może on wskaże jakiegoś boskiego rodzica.
Diana usiadła na łóżku Hazel. Zrzuciła z ramion plecak i kurtkę. Zaczęła bawić się rękojeścią swojego miecza.
- Dobra jest. Całkiem inteligentna. Gdybyśmy nie zasłonili jej oczu Mgłą, może by nawet wszystko zrozumiała. No a poza tym taka pewna siebie. Może córka Ateny, Aresa albo coś z tych. A specjalnych mocy u niej nie widziałam.
Kalipso ponownie pokiwała głową. Chciała coś powiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły i w progu stanęli Frank, Hazel i Piper. Diana westchnęła i założyła z powrotem kurtkę i plecak.
- No - powiedziała. - To ja lecę.
Bezceremonialnie ruszyła w kierunku drzwi. Frank odsunął się, kiedy przechodziła. Zatrzasnęła za sobą drzwi i do końca dnia już nikt poza Laurel jej nie widział.
Hazel, Piper i Frank zdjęli swoje plecaki i usiedli na łóżku Leona, naprzeciwko Kalipso.
- I co mówiła? - zapytała córka Plutona.
Czarodziejka krótko streściła jej swoją zamianę zdań z Dianą. Hazel nie wyglądała na zachwyconą. Spuściła wzrok, a wtedy Frank złapał ją za rękę.
- Na pewno jeszcze się dowiemy - powiedział. - Nie bez powodu bogowie wysyłali nas na tak długo do śmiertelniczego liceum, prawda?
Hazel westchnęła i pocałowała go w policzek. Piper się rozpromieniła.
- No, to świetnie - oznajmiła, zdejmując bluzę. - Zajmijmy się czymś ciekawym, na odstresowanie. Do wakacji zabierzemy Harper i Owena do obozu.
***
Percy nudził się w tej bibliotece, ale wtedy Annabeth znalazła jakąś książkę o mitologii greckiej. Usiedli przy stoliku i wspólnie oglądali rysunki bogów olimpijskich. Niektóre wyobrażenia ludzi były tak zabawne, że syn Posejdona śmiał się głośno.
Ale jego dziewczyna nadal zdawała się zachowywać jakiś dystans. Co bardzo go bolało.
Wreszcie zamknął książkę i spojrzał jej w oczy.
- Annabeth, ty jesteś zazdrosna.
Zamrugała i opuściła wzrok.
- C-co? Nie, nie jestem!
Percy spojrzał jej w oczy jeszcze głębiej. Annabeth zacisnęła usta.
- No dobrze, może trochę jestem.
Jackson westchnął.
- Ann, przecież wiesz, że nic mnie już z Kalipso nie łączy.
Usiłował złapać ją za rękę, ale ją cofnęła. Coś ścisnęło go w żołądku i chyba można było to dostrzec, bo Annabeth nagle zaczęła wyglądać na zmieszaną. Chwyciła dłoń swojego chłopaka, ale zrobiła to delikatnie, jakby był ważnym okazem z muzeum.
- Percy, przepraszam. Ale... mmm, daj mi trochę czasu. Muszę to sobie wszystko poukładać w głowie, dobrze?
Zacisnął wargi i pokiwał głową.
- Tak. Oczywiście.
Annabeth westchnęła. Odłożyła książkę o mitologii na półkę.
- Wracajmy już - zaproponowała.
"Annabeth Chase z własnej woli wychodzi z biblioteki"?, pomyślał Percy. "To znak, że jest naprawdę zmartwiona".
Ale wyszli ze szkoły i powędrowali do apartamentu. Nie odzywali się do siebie. To znaczy, chcieli, ale wyczuli między sobą jakieś napięcie. Percy pragnął złapać ją za rękę, ale tego nie zrobił.
W końcu dołączyła do nich Laurel, która akurat wracała z zakupów. Niosła dwie papierowe torby. Zauważyła ich z daleka i podbiegła.
- Hej! - zawołała wesoło.
Po czym zaczęła trajkotać o tym, jak było w sklepie, ignorując niechęć Percy'ego i Annabeth. Wreszcie rozdzielili się, ponieważ Laurel udała się do hotelu z Dianą. Syn Posejdona i córka Ateny poszli do apartamentu.
Chcieli zburzyć ten mur między nimi. Ale jeszcze nie wiedzieli, jak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top