Rozdział 10
Kiedy Diana i Laurel opowiedziały całą historię, Nico wymamrotał pod nosem kilka niezbyt pochlebnych słów po włosku. Półboginie powinny czuć się wyróżnione - chłopak używał ich tylko do sytuacji, kiedy wyskakiwał na niego Percy Jackson, wrzeszcząc: "Co to znaczy, że nie jestem w twoim typie?!".
- Świetnie - wymamrotał. - Willowi znowu odbija. Niedługo wrócą pozostali. Hazel będzie musiała użyć Mgły... znowu.
Laurel odgarnęła jasny kosmyk, który nasuwał się jej na twarz.
- Dobrze - powiedziała. - No to my mieszkamy z Dianą w hotelu, niedaleko stąd. Chciałyśmy tutaj zajrzeć tylko na chwilę, żeby się rozejrzeć.
Nico ściskał książkę tak mocno, że zbielały mu knykcie.
- I musiałyście się tak zakradać? - zapytał.
Diana rozłożyła ręce.
- No cóż, to nadawało całemu zajściu fajnego klimatu. Eee... nieważne. Chodź, di Angelo. Wyjdziemy po...
- Nie.
Heroski wymieniły krzywe spojrzenia.
- Miałeś się nie chować - upomniała go Laurel. - Will chce, żebyś korzystał z życia.
Po dłuższej namowie i tak nie udało się wyciągnąć go z pokoju. Półboginie poszły więc same. Nie musiały nawet długo czekać, bo po chwili zjawili się ich herosowaci przyjaciele: Percy, Leo, Annabeth, Piper i Kalipso. Na widok córki Afrodyty i córki Aresa wybałuszczyli oczy.
- Rany... cześć! - zawołała Piper. - Laurel, Diana, co wy tu robicie?
Dziewczyny wyjaśniły wszystko pokrótce, bo nie chciały już zagłębiać się w szczegóły, jak to robiły przy Nicu. Wskazały hotel, który było widać z tego miejsca.
- Super! - zawołał Kalipso; humor chyba jej wrócił po tym straszliwym wuefie pełnym emocji. - To znaczy... może duża ilość półbogów przyciągnie dużo potworów, ale...
- Ale w ten sposób wykonamy tę powaloną misję, laleczko - przerwała jej Diana, ostrząc miecz. - Tak.
- Jeszcze jedno - odezwała się Annabeth. - Gadałam z Harper. Umówiłyśmy się na siedemnastą w parku. Kto chce iść ze mną?
Laurel zmarszczyła brwi.
- Wolałabym rozgościć się w hotelu - rzekła. - A później... podobno są tu suuuper sklepy odzieżowe. W takim razie wybaczcie, kochani, ale muszę...
Przecisnęła się przez gromadkę swoich przyjaciół i pobiegła.
Diana westchnęła.
- Ja z tobą pójdę.
Wprawiło to wszystkich w osłupienie. Dzieci Aresa nigdy nie przepadały za półbogami od Ateny, głównie ze względu na spór między ich rodzicami. Bogini wojny sprawiedliwej i bóg krwawej walki... To nie jest dobre połączenie.
Sama Annabeth zmarszczyła brwi.
- Na pewno...
- Och, proszę - Diana machnęła ręką. - Przecież nie robię tego dla ciebie, Chase. Jestem ciekawa tych nowych herosów. Spotykamy się za dziesięć i idziemy, dobrze?
Annabeth pokiwała głową.
- Dobrze.
Zadowolona z siebie Diana ruszyła w tym samym kierunku, co Laurel. Kiedy tylko się oddaliła, Leo westchnął.
- No to idziemy - rzekł.
Rzucił przykre spojrzenie Kalipso. Czarodziejka unikała jego wzroku, ale ruszyła przed siebie obok niego.
Percy złapał Annabeth za rękę. Myślał o niej cały czas, kiedy odbywał swoją "pokutę". Nauczycielka kazała mu wkuwać matematykę - najgorsze zło na świecie. Ale Jacksonowi wszystko wylatywało z głowy. Cały czas miał przed oczami obraz tej ślicznej, szarookiej blondynki.
- Annabeth... - zaczął cicho.
- Później pogadamy - jej głos brzmiał jak tarcie styropianem o szybę.
Wyprzedziła go. Percy patrzył to na nią, to na Kalipso. Może i czasami był tępy, ale tym razem rozumiał, że obie dziewczyny się o niego spierały.
On, oczywiście, kochał Annabeth. Do czarodziejki nic nie czuł, nigdy.
Ale kiedy o tym pomyślał, zastanawiał się, ile razy jeszcze będzie oszukiwał samego siebie.
* * *
Harper weszła do domu i rzuciła na podłogę swój plecak. Owen wszedł za nią. Był z siebie dumny, ponieważ nie wkopał się dziś tak mocno jak ci dwoje nowi, Percy i Leo. W drodze powiedział, że chce od siostry specjalny order. Harper, zamiast nagrody postanowiła dać mu z liścia.
Zawsze to coś.
Pan McRae siedział przy stole, wpatrując się w tacę z ciasteczkami. Owen, nie zważając na nic, pobiegł do pokoju, rzucając zeszytami. Harper była bardziej zaniepokojona. To były najlepsze ciasteczka ojca, według przepisu babci. Częstował nimi tylko gości. Dziewczyna podeszła i usiadła.
- Hej, kochanie - przywitał ją pan McRea. - Jak było w szkole?
- Dobrze - odparła, po czym wskazała na ciasteczka. - Ktoś tu był?
Ojciec zamrugał.
- Nie.
Harper nie wierzyła mu, ale pokiwała głową.
- No to jak z tymi nowymi uczniami, córko? - pytał dalej.
- Są... - dziewczyna zastanawiała się, jakiego słowa użyć. Dziwni? Walnięcie? - Całkiem mili.
Ojciec uśmiechnął się.
- To świetnie. Zaprzyjaźniliście się z kimś?
Harper zamyśliła się.
- Hmmm... Umówiłam się na spotkanie o czwartej z jedną dziewczyną, Annabeth.
- A co z Owenem?
Dziewczyna skrzywiła się.
- Niczego nie rozwalił. Ale poznał dwóch chłopaków, którzy mogą mu w tym pomóc. Jeden to ten z gazety, Percy Jackson. A drugi... jakiś Valdez.
- Leo - podpowiedział ojciec.
- Tak. Czekaj... Skąd wiesz, jak ma na imię?
Pan McRea zmieszał się. Chwycił talerz z ciastkami i odstawił go na wyspę.
- Och... ja... mmm, sprawdzałem listę twojej klasy.
- Rzadko to robisz - stwierdziła Harper.
- Rzadko masz nowych uczniów - odparł ojciec. - No dobrze, może nie zajmujmy się tym, co? Zjedzcie z Owenem obiad. Potem pójdziesz na to spotkanie z nową koleżanką.
* * *
Czas mijał szybciej, niż można było się spodziewać. O szesnastej Harper McRea była już w parku, czekając na Annabeth. Po drodze kupiła sobie kubek gorącej czekolady. Sączyła ją spokojnie. Była to jej ulubiona czekolada.
Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła swoją nową koleżankę. Wszędzie rozpoznałaby spojrzenie szarych oczu Annabeth Chase.
Ale... zaraz - Annabeth nie była sama. Harper zobaczyła obok niej jakąś nastolatkę - niebrzydką, z orzechowobrązowmi, błyszczącymi tęczówkami i ciemnymi włosami farbowanymi na ciemnofioletowo.
- Cześć - przywitała się blondynka. - To moja znajoma, Diana. Przyjechała w odwiedziny. Nie będzie ci przeszkadzało jej towarzystwo?
McRae uśmiechnęła się.
- Skąd! - zawołała, po czym wyciągnęła rękę do nowej nastolatki. - Harper McRea.
- Diana Granger, miło poznać.
Dziewczyny mocno uścisnęły sobie dłonie. Annabeth rozpromieniła się.
- Świetnie! - usiadła na ławce obok Harper. - No to jakie mamy plany? Gdzie kupiłaś tę czekoladę?
Nieznana z pochodzenia półbogini wskazała na pobliski sklep.
- O, tam. Jest pyszna.
- Hmmm. Moja przyjaciółka lubiła gorącą czekoladę, kiedyś nawet mnie poczęstowała - rzekła Chase. - Miała na imię Reyna. Eee, ta dziewczyna, nie czekolada.
Diana zaśmiała się. Harper też lekko uniosła kąciki ust.
Trzy heroski wybrały się do sklepu i już po chwili siedziały na ławce, sącząc czekoladę. Wszystkie twierdziły, że jest naprawdę fantastyczna. Harper opowiadała swoim koleżankom o najlepszych kawiarniach, o pobliskich kinach i restauracjach. Streściła też wygląd i charakter niemal każdeg ucznia.
Rozmowa mogłaby trwać w nieskończoność, ale nagle stało się coś nieoczekiwanego. Rozległ się ryk. Ręka Annabeth powędrowała do pasa. Przez chwilę Harper wydawało się, że dynda jej tam brązowy sztylet, ale po chwili obraz zamglił się.
"Chyba mam halucynacje", pomyślała.
Annabeth usiłowała przywołać na twarz uśmiech.
- Wiesz co, ja chyba skoczę do łazienki w tej restauracji. Wy idźcie obczaić tę kawiarnię.
Harper zmrużyła oczy.
- Annabeth...
Chase odwróciła się i pobiegła. Diana ujęła Harper za rękę.
- No chodź - zachęciła.
- Nie! - zaprotestowała. Cały czas mrużyła oczy i wydawało się jej, że widzi jakąś ogromną kreaturę biegającą po ulicy.
- Nie wypuścisz dziewczyny do łazienki? - warknęła Diana. - Chodźże!
Ich kłótnia ciągnęła się jeszcze długo. Harper nie chciała dać za wygraną. Widziała, jak Annabeth staje naprzeciwko jakiegoś potwora i wyciąga z pochwy brązowy nóż - ten, który widziała wcześniej. To nie mogła być halucynacja. Harper nie wymyśliłaby czegoś takiego.
- Błagam, chodź - powtórzyła Diana z naciskiem.
Coś w jej obecności było dziwne. Harper protestowała, ale czuła, że gdyby ta dziewczyna prosiła o coś innego, z pewnością by jej uległa. Co to, do cholery, za dziwne uczucie?!
- Nie jestem ślepa!
Robiły niezłe widowisko ludziom, którzy się im przyglądali, ale Harper miała to w nosie. W końcu Diana wzięła głęboki oddech, jakby zastanawiała się, czy jej przyłożyć, czy ją przytulić.
- Jesteś zmęczona. Szkoła tak działa na ludzi.
- Nie! To znaczy, tak, ale...
- Ależ jesteś uparta - mruknęła Diana. - Czego od niej chcesz?
Harper widziała, jak stwór, który przypominał trochę tego Minotaura z mitów greckich, o których kiedyś się uczyła, wali ogromną łapą w miejsce, gdzie stała Annabeth. Chase podskoczyła i rzuciła sztyletem, który wbił się w pierś bykołaka, ale drasnęła się o jego pazur. Harper patrzyła w przerażeniu, jak jej koleżanka upada, a stwór rozsypuje się w pył.
"Może rzeczywiście jestem zmęczona?", myślała.
Ale kiedy Annabeth szła ku nim, naprawdę trzymała się za ramię. Jednak w jej oczach malowała się głównie irytacja.
- Harper... - wymamrotała. - Dlaczego nie...
- Nie jestem głupia! - zawołała. - Co ci się stało? Co to, di immortales, było?
Zdziwiła się, kiedy tylko wypowiedziała to słowo. To nie było angielskie przekleństwo, tylko starogreckie. Skąd ona je znała?
Diana ponownie złapała ją za rękę.
- Wydaje ci się, Harper.
- Nieprawda! Przestańcie mnie oszukiwać! - zawołała dziewczyna.
Diana i Annabeth wzięły głębokie wdechy, kiedy Harper zaczęła iść przed siebie. Po prostu mózg jej się przegrzewał, a koleżanki robiły ją w konia.
Kiedy zniknęła za zakrętem, próbowała jakoś wytłumaczyć sobie to, co się stało. I wtedy rozległ się ten głos:
- Cześć!
Harper odwróciła się i zobaczyła dziewczynę stojącą w drzwiach jej ulubionego sklepu. Wyglądała zwyczajnie w pudroworóżowych dżinsach, oryginalnej, białej koszulce i podziurawionej, dżinsowej kurtce. Jej uśmiech był tak gubiący, że potrafiłaby chyba omamić każdego faceta.
Ale dlaczego witała się z Harper? Nie znała jej. Nigdy jej nie tu nie widziała. I coś w niej było... podejrzanego.
Nieznajoma dziewczyna zmrużyła oczy i machnęła ręką w stronę, z której przyszła Harper, gdzie obecnie były Annabeth i Diana.
- Och, o to ci chodzi. Widziałaś tego stwora? Dzieją się dziwne rzeczy, prawda? Mnie też oszukują przyjaciółki. Chodź, wejdź. Pogadamy. Mam na imię Tammi.
* * *
Owen McRea szedł sobie spokojnie ulicą. Jakieś dziesięć minut temu ojciec wysłał go po zakupy. Pięć minut ociągania się i pięć minut zakładania butów - i już chłopak ruszał w drogę.
Był bardzo z siebie zadowolony. Nie tylko nie wypadł aż tak źle. Inni wypadli gorzej. Poprosił wcześniej siostrę, by kupiła mu order, ale teraz tylko piekielnie bolał go policzek. W każdym razie przed wyjściem do domu zdobył numery telefonu do tych nowych kolegów, Percyego i Leona. Powiedział, że będą mogli się umówić, ale oni skrzywili się. Oznajmili mu, że dobrze, dadzą mu numery, ale jeśli chodzi o ustalanie godzin spotkań, wolą to robić osobiście, w szkole. Owen tego nie rozumiał, ale nie miał za wiele do gadania.
Chyba zapatrzył się w reklamówkę, bo kogoś szturchnął. Zwykle w takich sytuacjach uciekał z łobuzerskim uśmiechem, ale kiedy podniósł wzrok i zobaczył, kogo potrącił, odebrało mu mowę.
Ona była piękna. Miała piękne włosy w kolorze pszenicy (choć Owen średnio wiedział, jak wygląda pszenica), piękne oczy barwą przypominające bezchmurne niebo i ten uśmiech...
"O, bogowie" - pomyślał Owen.
I natychmiast ugryzł się w język. Od kiedy myśli bogowie, liczba mnoga?
- Przepra - wymamrotał.
- Czekaj - dziewczyna złapała go za rękę. - To ty jesteś Owen McRea?
- T-tak - odparł zdziwiony faktem, że ta nastolatka zna jego nazwisko.
Blondynka rozpromieniła się.
- Świetnie! Ja jestem Laurel. Jeszcze się poznamy.
Pobiegła przed siebie. Owen odwrócił się jak w transie. Poczuł mocne bicie serca, kiedy Laurel odwróciła się i mu pomachała.
* * *
Percy wszedł do pokoju, gdzie siedział Nico pochłonięty lekturą.
- Cześć - powiedział syn Posejdona.
Di Angelo mruknął coś na wzór powitania, nie podnosząc wzroku znad książki. Pozostali umówili się z nowymi uczniami, nie tylko półbogami i korzystali w pełni z dnia. Ale Percy'ego wciąż bolała głowa od tego sporu Annabeth i Kalipso.
Rzucił się na swoje łóżko. Nico odłożył książkę.
- Chodzi o WF? - zapytał.
- Mam wrażenie, że one będą się kłócić nie tylko na WF-ie - rzekł Jackson.
Wtedy wiecznie pesymistyczny syn Hadesa powiedział:
- Eee tam, Percy. Będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top