Nie mów nikomu (prolog)

W Kaelen nigdy nie działo się nic ciekawego. Dni mijały jednostajnym rytmem, krajobraz zmieniał się tylko w zimie, a mieszkańców ubywało. Arthur już w nieco późniejszym okresie dzieciństwa zaczął swój bunt przeciwko temu miejscu. To, co wielu ludzi uznawało za malownicze widoki, jemu kojarzyło się z nieskończoną nudą. Kilkadziesiąt brzydkich domów, młyn, zagrody ze śmierdzącymi zwierzętami i wielkie pola, a to wszystko otoczone pagórkami. Co w tym pięknego? Najnudniejsza wieś na świecie.

Gdy Arthur dorastał, jego nienawiść rosła. Wiele lat marzył, aż osiągnie upragniony wiek szesnastu lat i będzie mógł wynieść się z domu. Chociażby musiał iść do szkoły wojskowej. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień, chłopak miał w głowie wiele planów. Jednak czas mijał, a one wciąż pozostawały w sferze marzeń. Rodzice byli coraz starsi, a on nie miał rodzeństwa. Matka obiecywała, że wynajmą kogoś do pomocy, jednak okazało się, że ojciec poważnie zachorował i trzeba było wydać niemałe pieniądze na lekarstwa. Oczywiście stan zdrowia wykreślił mężczyznę z podziału codziennych obowiązków. Nie było środków ani na wynajęcie pomocy, ani na opłacenie edukacji Arthura. Za to chłopak musiał zastąpić ojca w pracy na roli.

Większość znajomych wyjechała do miast. Co jakiś czas odwiedzali Kaelen i przy okazji wpadali do Arthura. Opowiadali wesołe historyjki z miejskiego życia, dawali drobne upominki i ponownie znikali na całe tygodnie. Szesnastolatek z uśmiechem kiwał głową w odpowiedzi na ich opowieści, jednak w jego wnętrzu się gotowało. Dlaczego tylko on był więźniem tego przeklętego miejsca?

Już nawet nie chodziło o sam fakt, że nie mógł zamieszkać w mieście, ale... Gdyby tylko w jego życiu wydarzyło się coś ekscytującego! Coś, co przerwałoby codzienną monotonię. Zawsze, gdy kładł się do snu miał jedno życzenie: by kolejny dzień był zaskakujący. Arthur wielokrotnie rozważał ucieczkę z domu, jednak nie miał serca zostawić schorowanego ojca i matkę, która dawała z siebie wszystko, byle podołać opiece nad gospodarstwem. Zamiast tego postanowił uczyć się na własną rękę. Gdy tylko udawało mu się zaoszczędzić trochę pieniędzy, kupował książki.

Początkowo Arthur zamierzał kontynuować naukę runoznawstwa, lecz słabo mu to szło. Samodzielna nauka run nie była dobrym pomysłem – nikt nie mógł mu powiedzieć, gdzie zrobił błąd i jakich symboli może użyć w konkretnym wiązaniu. Choć znał podstawy tej sztuki, w końcu każdy człowiek uczył się jej obowiązkowo w szkole przez całe lata, gubił się przy wiązaniach wyższego poziomu. O wiele lepiej wchodziła mu do głowy historia – miał dobrą pamięć do dat i nazwisk oraz potrafił łączyć ze sobą wydarzenia i dedukować. Po pewnym czasie biblioteczka nastolatka stała się nawet pokaźna, jak na standardy Kaelen. Z pewnością mógł się poszczycić największym zbiorem ksiąg historycznych w promieniu co najmniej pięćdziesięciu kilometrów.

Niegdyś rodzice uważali kupowanie książek za fanaberie i marnotrawstwo pieniędzy. Narzekali z każdym nowym tomem, pojawiającym się na półce. Jednak, gdy zobaczyli, że ich syn wciąż nie znudził się nauką i sumiennie realizuje własny plan, spojrzeli na jego zainteresowania z innej perspektywy. Z czasem nawet zaczęli chwalić się przed znajomymi. Arthur nigdy nie przejmował się opinią innych ludzi, nawet rodziny. Po prostu robił to, co było niezbędne, by spełnić marzenia. Nawet, jeśli nie mógł wybrać się na uczelnię, wciąż miał dość zapału, żeby samemu zdobywać wiedzę.


***


Arthur włożył zakładkę między kartki i odłożył pokaźne tomisko na szafkę nocną. ,,Wiek wojen'' autorstwa Vincenta Ellisa zajmowała jego wieczory już od trzech dni. Niemal tysiąc stron drobnym drukiem, a jednak treść i styl pisania były na tyle dobre, by wciągnąć niczym najlepsza powieść przygodowa. Choć szesnastolatek trochę wstydził się tej myśli, w końcu wojna jest rzeczą niezaprzeczalnie okrutną, skrycie marzył, by nadeszły podobne czasy. Tyle się wtedy działo – genialne strategie, wielkie bitwy, bohaterowie wojenni, rozwój technologii... Zawsze przed snem chłopak wymyślał przeróżne historie. Oczywiście w każdej to on był głównym bohaterem. Tej nocy, odpływając w sen wyobrażał sobie, że był szpiegiem, który miał przeniknąć w struktury wrogiej armii i przez wieloletnie działania zdobyć zaufanie ważnych person. Intrygi, knowania, tajemnica... To byłaby cudowna przygoda. A jednak wciąż tkwił w swoim łóżku w Kaelen i nie mógł nawet mieć nadziei, że kiedykolwiek będzie miał okazję przeżyć coś niesamowitego. Mimo tej świadomości ostatnią myślą z całej siły życzył sobie, by jednak nie miał racji. By jego życie było mniej nudne. I zaraz potem zasnął.

Dźwięk tłuczonego szkła narastał. Kolejne szyby pękały coraz bliżej. W końcu to zobaczył – kryształy rozsypujące się na tysiące kawałków.

Leżał w niemal całkowitych ciemnościach, wpatrując się w sufit. Nawet nie zastanawiał się, co to właściwie było, w końcu sny bywały dziwne. A jednak przeszło mu przez myśl, że nawet senne marzenia mogą mieć symboliczne znaczenie i zawierać wskazówki. Zmęczenie odeszło, więc po prostu patrzył przed siebie, nie myśląc o niczym. Księżyc oświetlał pokój Arthura lekkim blaskiem.

Nie, coś było nie tak.

Był nów.

Chłopak wstał i wyjrzał przez okno. Po środku pola jaśniała kolumna światła, zapewne widoczna z kilku kilometrów. Szesnastolatek przetarł oczy. Czyżby dalej śnił? Nie, tajemniczy obiekt wciąż się tam znajdował. Arthur ubrał cieplejsze spodnie, wygrzebał spod łóżka ulubione skarpety i w znoszonych kapciach wyszedł z pokoju. Przeszło mu przez myśl, by samemu iść sprawdzić, o co chodzi, ale nie był aż tak głupi. Postanowił obudzić rodziców.

Podszedł do drzwi ich sypialni i już miał pukać, kiedy otworzyły się nagle. Nastolatek wrzasnął, przerażony. Jego ojciec, trzymający w dłoni świecznik, także krzyknął. Do chóru wrzasków dołączyła się także matka. Po kilku sekundach Arthur uspokoił się i pojął sytuację. Zaczął się śmiać tak mocno, że aż się popłakał. Niestety rodzice zareagowali na stres w inny sposób.

– Zgłupiałeś?! Chcesz, by ojciec na zawał zszedł?! – wrzeszczała Helena Kelly.

– Coś ty znowu wymyślił?! – zawtórował jej mąż – Alden Kelly.

– Wybaczcie, to nie było celowo. Chciałem zapukać, kiedy ojciec otworzył. – Arthur wciąż lekko chichotał i ocierał łzy.

Rodzice popatrzyli po sobie.

– To nie twoja sprawka? – Matka wskazała na pole za oknem.

– Niby jak miałem zrobić coś takiego?

Nastała chwila milczenia. Do Kellych dotarło, że działo się coś niedobrego. Szesnastolatek w ciszy chwycił pierwszy lepszy, ciężki obiekt. Był to wiekowy wazon. Helena Kelly uzbroiła się w wałek i cała rodzina wyszła przed dom.


***


W milczeniu szli w stronę kolumny światła. Starali się stawiać kroki dość cicho, ale kolana głowy rodziny trzeszczały przy każdym ruchu. Arthur był zdziwiony, że nikt z sąsiadów nie wyszedł, by sprawdzić, co się dzieje. Nagle tajemniczy obiekt zniknął, a wokół nastała ciemność. Nastolatek czuł, że zaraz spanikuje, jednak jego ojciec zaświecił runiczną latarkę. Po raz kolejny Alden Kelly wykazał się przezornością i opanowaniem. Skierował ją przed siebie, by oświetlić dalszą drogę. I wtedy cała rodzina Kellych stanęła jak wryta w ziemię.

Zbliżała się do nich postać. Początkowo nie byli w stanie stwierdzić, czy w ogóle była człowiekiem. ,,A czym innym?'', pomyślał Arthur. Nigdy nie wierzył w opowieści o istotach nadprzyrodzonych, jednak w tamtym momencie jego pewność w tej kwestii została zachwiana. Postać była coraz bliżej. Mogli już zobaczyć, że był to dość wysoki mężczyzna o szerokich barkach. Jednak z jego twarzą było coś nie tak. Gdy zbliżył się jeszcze bardziej, ujrzeli metalową maskę z małymi wycięciami na oczy. Nastolatek miał ochotę czym prędzej wziąć nogi za pas, a po minach rodziców wywnioskował, że myślą o tym samym. A jednak nie mógł się ruszyć. Wpatrywał się w przybysza, jak zahipnotyzowany.

Mężczyzna podszedł do przerażonej rodziny. Nagle cała trójka poczuła błogi spokój. Jakby ktoś sięgnął do najgłębszych zakamarków ich umysłów i zostawił tam informację, że są bezpieczni.

Wszystkie mięśnie w ciele nastolatka rozluźniły się. Nigdy jeszcze nie czuł się tak odprężony. Miał wrażenie, że zgodzi się na wszystko, co zechce z nim zrobić zamaskowany człowiek.

Przybysz odwrócił się do nich bokiem i jakby odezwał się do kogoś. Jednak umysł chłopaka był zbyt otumaniony, by zrozumieć sens tych słów, czy chociażby dostrzec ich adresata.

– Nie bójcie się – przemówił mężczyzna spokojnym, niskim głosem. Zupełnie, jakby nie zauważył, w jakim stanie znajdowała się rodzina Kellych. – Przychodzę z propozycją, która będzie dla was wielce opłacalna.

Bariera nałożona na zmysły mieszkańców Kaelen osłabła. Alden Kelly poczuł, że może znowu jasno myśleć, a przynajmniej w małym stopniu.

– Kim jesteś? – zapytał z hardą miną, ale głos mu zadrżał.

– To nie jest ważne. Jak mówiłem, przychodzę z pewną propozycją.

– Niczego nie chcemy, po prostu zostaw nas w spokoju – ojciec Arthura nie odpuszczał, mimo że widać był strach w jego oczach.

– Skoro już mnie widzieliście, będę zmuszony was zabić, jeśli nie przyjmiecie oferty.

Arthur głośno przełknął ślinę. Z gardła jego matki wydobył się dziwny dźwięk, jakby krótki pisk małego psa.

Nikt z Kellych nie odpowiedział. Nikt nie mógł wydobyć z siebie głosu. Szesnastolatek gdzieś pod warstwą przerażenia poczuł irytację – najpierw mówi, by się nie bali, a teraz grozi im śmiercią?

– Owa propozycja jest dla was wielce opłacalna. Musicie jedynie przechować w swym domu pewien przedmiot. – Przybysz ponownie nie doczekał się odpowiedzi. – Dopóki przedmiot nie zostanie naruszony, nie wpłynie w żaden sposób na wasze życie. W zamian otrzymacie sowitą zapłatę.

– Mówisz, jakbyśmy mogli odmówić. – Arhur zaskoczył samego siebie, wypowiadając te słowa na głos.

– Możecie. Ale wtedy umrzecie.

– Więc i tak jest już postanowione –kontynuował nastolatek, czując coraz większą pewność siebie. – Ta rozmowa nie ma sensu, bo i tak wiadomo, że się zgodzimy. – Zerknął ukradkiem na rodziców. Matka wpatrywała się pustym wzrokiem w grunt, a ojciec wyglądał na zmieszanego.

– Wspaniale. To naprawdę nic wielkiego. Znaczy... Ów przedmiot jest dość duży, ale nie będzie dla was problemem.

–Ile dostaniemy? – chłopak już niemal opanował drżenie głosu.

– Dużo.

– A konkretnie?

– Tysiąc koron anteryjskich.

Arthurowi opadła szczęka. Tak samo jego rodzicom. Była to suma, o której nawet nie śnili.

– Jednak są pewne zasady, których musicie dotrzymać – kontynuował zamaskowany mężczyzna. – Po pierwsze, pod żadnym pozorem nie możecie nikomu powiedzieć o skrzyni.

– Skrzyni? – upewnił się młody Kelly.

– Tak, chodzi o skrzynię. Po drugie, nie możecie wystawiać jej na światło słoneczne.

Arthur chciał spytać, dlaczego, ale się powstrzymał.

– No i po trzecie, nie możecie jej otwierać. Jeśli będziecie przestrzegać zasad, wszystko będzie w porządku.

Ojciec powoli skinął głową.

– Gdzie mamy ją ukryć? – spytał.

– Gdziekolwiek, byle w ciemnym i spokojnym miejscu.

– Piwnica się nada?

– Tak.

Nastała niezręczna cisza, którą znowu przerwał zamaskowany mężczyzna.

– Więc umowa została zawarta. Pieniądze znajdziecie w schowku za szopą.

Rodzice otworzyli usta ze zdumienia. Arthur patrzył zaskoczony to na nich, to na tajemniczego człowieka. Nawet on nie wiedział o jakiejś tajnej skrytce, a co dopiero obca osoba.

Przybysz wyciągnął rękę. Alden Kelly niechętnie ją uścisnął. I wtedy wszystko zniknęło, niczym sen. Zostali tylko członkowie rodziny Kellych i skrzynia.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top