9. Stoję pod księżycem
Szli przez zaśnieżony las. Castia niosła torbę z pieniędzmi, a Arthur trzymał niewielką walizkę. Szczęśliwie nie było wiatru, więc chłód nocy aż tak ich nie dotknął. W milczeniu podążali na północny-wschód, w stronę miasta Khison.
Początkowo biegli, lecz osiemnastolatek zbyt szybko się zmęczył. Wyglądało na to, że nikt nie deptał im po piętach, więc nie mieli powodów do aż takiego pośpiechu. Wybyli z Kaelen ledwie pół godziny po dziwnej wizji Arthura.
Namówienie chłopaka do opuszczenia domu i zostawienia rodziców nie było takie proste. Zadziałał dopiero argument, że grupa, która szukała Castii, poluje tylko na Istoty – wszelkie nadnaturalne stworzenia.
– Spokojnie, oni nie tkną twoich rodziców – powiedziała dość pewnym głosem blondynka, gdy ujrzała zatroskany wzrok towarzysza.
– Skąd ta pewność?
– Znam ich, ścigają mnie od setek lat.
– Kto to w ogóle jest?
– To Ciche Bractwo. Kult Cichego Boga, który sprzeciwia się wszystkiemu, co pochodzi z Międzyświata. Polują na Istoty już od Pierwszej Ery.
– Jakim cudem wyciągnęli ode mnie informacje przez sen?
– Nie słyszałeś nigdy o Widzących?
– Słyszałem, choć myślałem, że to zwyczajny mit, tak jak osoby wyginające łyżeczki siłą umysłu.
– Ech, ludzie ze wsi. Oczywiście, że ich zdolności są prawdziwe.
– Czyli mówisz, że kobieta, którą widziałem we śnie, to była Widząca?
– Zapewne. Wchodzenie w cudze sny to bardzo rzadka umiejętność. Większość obdarzonych mocą Widzenia potrafi jedynie przewidywać bliską przyszłość i kontaktować się z innymi wymiarami.
– Ale skoro mówisz, że ludziom nic nie grozi ze strony Bractwa, to czemu kazałaś mi też uciekać?
– Naprawdę wolno myślisz. Wykorzystaliby cię do tropienia mnie.
– Niby jak? – Arthur zmarszczył brwi. Uważał się za inteligentnego człowieka, nie lubił, gdy ktoś mu zarzucał głupotę.
– Jesteśmy w pewien sposób połączeni. Możliwe, że przez twój umysł znaleźliby ślady mojej energii.
Chłopak głęboko westchnął
– Dlaczego wszystko musiało się tak pokomplikować?
– A przypadkiem nie marzyłeś, by twoje życie stało się ekscytujące?
– Co? Skąd wiesz?
– Bo każdy o tym marzy. Wszyscy młodzi ludzie pragną uciec od codziennej rutyny i przeżyć niesamowite przygody jak bohaterowie legend.
– I mówisz, że właśnie mam ku temu okazję?
– Nie, ciebie zapewne by pominięto, nie jesteś wystarczająco intrygujący.
Osiemnastolatek nie odpowiedział na zaczepkę. Castia była irytująca i złośliwa, ale także wygadana. Miała też trzysta lat doświadczenia w dyskusjach.
–Jesteś pewna, że idą za nami?
– Może niekoniecznie podążają naszym tropem, lecz wciąż będą mnie szukać. Kto wie, czy dotarli już do twojego domu?
– Dobrze, że pomyślałaś o śladach, znalezienie drogi zajmie im więcej czasu.
Przez pierwsze kilkaset metrów nie szli po ziemi, lecz się nad nią unosili. Jedną z mocy klanu Piątego była lewitacja, więc blondynka, z niemałym trudem, przeleciała kilka centymetrów nad gruntem, trzymając Arthura na plecach. Choć zdołała to ukryć, czuła się bardzo niekomfortowo z nastolatkiem przyklejonym do jej ciała.
– Gdy cię znajdą – przerwał chwilę ciszy – zabiją cię? Tak po prostu? Przecież nawet śrubokręt wbity w serce nic ci nie zrobił.
– Żadne stworzenie nie jest do końca nieśmiertelne, wszystko można zabić. Ale oni tego nie zrobią. Będą spuszczać ze mnie krew i używać jej do mordowania innych wampirów.
– Brzmi nieprzyjemnie.
Nastała cisza. Słychać było jedynie odgłos deptanego śniegu. Las wydawał się nienaturalnie spokojny, jakby wszelka fauna wymarła. Oczywiście w zimową noc Arthur nie mógł oczekiwać, że usłyszy śpiew ptaków, lecz miał wrażenie, jakby coś było nie tak. Jakby wokół panowała nieskończona pustka.
Świst strzały, wstrzymany oddech, serce podchodzące do gardła, ścisk w żołądku. Na to wszystko wystarczył ułamek sekundy. Chłopak ujrzał lecący obiekt kątem oka. Chciał krzyknąć, ostrzec Castię, lecz, mimo iż wydawało się, jakby czas zwolnił, minęła chwila tak krótka, że nie zdążyłby się nawet obrócić.
A jednak jej ten moment wystarczył, na odsunięcie się z toru lotu strzały. Grot minął się z bladym policzkiem o zaledwie kilka milimetrów. Wampirzyca warknęła cicho, chwyciła Arthura za rękę i pociągnęła między drzewa. Biegła w szaleńczym tempie i choć wciąż mogła przyśpieszyć, osiemnastolatek nie nadążał. Potykał się, powłóczył lekko nogami, a ona go nie puszczała, lawirując między bezlistnymi brzozami.
Młody Kelly nie widział, aby ktoś ich gonił, a jednak wyczuwał obecność. Wroga aura była tak silna, że nawet on, zwykły nastolatek, mógł ją poczuć. Kimkolwiek byli członkowie Cichego Bractwa, stanowili ogromne niebezpieczeństwo. A on i Castia nawet nie mieli żadnej broni.
W końcu chłopak całkowicie przestał nadążać i stracił równowagę. Padł prosto na twarz, wbijają się w niezbyt głęboki śnieg. Blondynka zatrzymała się kilkanaście metrów dalej, bo dopiero tam udało jej się wyhamować. Odwróciła się, gotowa wrócić po towarzysza, lecz zawahała się przez krótką chwilę.
Widziała postać wyłaniającą się zza drzewa. Oni ich wcale nie gonili, oni czekali. Nie tylko wiedzieli, że będą zmierzać ku Khison, ale także to, którędy pobiegnie po uniknięciu strzały. Czyżby Widząca wciąż obserwowała ich oczami Arthura? Nie, nie zdążyliby dotrzeć do Kaelen tak szybko. Cisi już wcześniej zaplanowali wszystko. Wcale nie potrzebowali kontaktu we śnie, to był tylko pretekst, by wywabić ich z bariery ochronnej prosto w pułapkę. Pozostawała jeszcze kwestia tego, skąd dowiedzieli się o ich kryjówce. Ktoś zdradził? Niewiele osób znało położenie domu Kellych
,,Jest jeszcze jedna możliwość. Prekognicja'' – pomyślała Castia. Skoro tamta kobieta umiała kontrolować cudze sny, równie dobrze mogła przewidzieć niedaleką przyszłość. Blondynka miała nadzieję, iż się myliła, ktoś z tak rzadką i potężną umiejętnością w szeregach wroga – to byłby ogromny problem.
Postać zbliżała się nieśpiesznym krokiem. Gdy podeszła bliżej, wampirzyca i Arthur, który zdążył wstać i otrzepać się ze śniegu, rozpoznali męską sylwetkę. Zdawało im się, że zamaskowany człowiek miał ostrze przyczepione do ręki.
,,Pata'' – Castia rozpoznała broń. Używano takich na Wschodzie. Wyczulone oczy dziewczyny dostrzegły drobne runy wyryte na całej długości oręża. Bez żadnych wątpliwości narzędzie zostało wzmocnione mocą run. Sytuacja wydawała się beznadziejna – osiemnastolatek potrafił jedynie sprzątać, a nawet miotły nie miał do obrony, zaś ona była sama przeciw grupie przeciwników i jeszcze musiała chronić tę pierdołę. Słyszała oddechy wrogów, kryli się nieco dalej, czekając na rozwój sytuacji. W sumie cztery osoby.
A jednak bynajmniej chciała się poddawać. Już prędzej porzuciłaby Arthura i próbowała uciec, co zamierzała zrobić, lecz zrezygnowała z tego planu. Sylvain na pewno nie pochwaliłby takiego zachowania. Pozostała tylko walka. Zacisnęła pięści i przybrała pozycję. Trenowała sztuki walki przez niemal połowę swojego długiego życia. Ponadto nadnaturalna szybkość i siła dawały jej szansę na wygrana, nawet pomimo przewagi liczebnej przeciwników.
Ten, który dzierżył patę, ruszył prosto na nich z prędkością, której nie spodziewała się po zwykłym człowieku. Jednak nie było czasu, by się nad tym rozwodzić. Czekała, stojąc pewnie na ugiętych nogach, aż znajdzie się bliżej. Bez trudu uniknęła wysokiego cięcia z lewej, cofając się lekko i przemieszczając w przeciwną stronę. Nim mężczyzna zawrócił ostrze, spróbowała uderzyć w odsłoniętą część szczęki. Zablokował jej drobną pięść wolną ręką, choć siła ciosu wytrąciła go z równowagi.
Castia nie miała zamiaru czekać na jego reakcję – wykorzystała fakt, że nie patrzył w dół. Kopnęła z całej siły w napięte kolano, mimo że ostrze paty już wracało, zbliżając się do jej brzucha. Nie zdążyła zrobić uniku na czas, przeciwnik rozciął kawałek gorsety końcówką oręża. Na odsłoniętej skórze otworzyła się niezbyt głęboka rana, a z niej pociekła krew, lecz wróg zatoczył się w tył. Gdy uderzyła jego staw, słychać było trzask. Najwidoczniej złamała mu nogę, lecz mężczyzna wciąż trzymał się w pionie, opierając cały ciężar na zdrowej kończynie. Blondynka nie zwróciła uwagi na własne obrażenia, chciała zakończyć to starcie jak najszybciej.
Arthur stał kilka metrów dalej oparty o pień brzozy. Patrzył na pojedynek jak zahipnotyzowany, czuł, jakby jego ciało było z kamienia. A co, jeśli wampirzyca przegrałaby? Co to by oznaczało dla niego? Mówiła, że Ciche Bractwo poluje jedynie na paranormalne byty i wszelkie wynaturzenia. Z tego, co wiedział, nie miał w sobie niczego niezwykłego, więc zapewne zamaskowani zabójcy nie zwróciliby na niego uwagi. Może to był dobry moment, by uciec i spróbować wrócić do domu na własną rękę? Dlaczego w ogóle dał się jej zaciągnąć w las? Po co z nią poszedł? Powinien zostać w domu z rodzicami. A jednak nie mógł się ruszyć. Stał jak słup i obserwował.
Castia skrętem bioder wzmocniła siłę kopnięcia z półobrotu. Ten ruch trenowała setki godzin, opanowała go perfekcyjnie. I uderzyłaby idealnie, gdyby nie strzała, która wbiła się prosto w jej szyję. Impet, jakiego nabrała w locie, wytrącił dziewczynę z równowagi. Odskoczyła w bok długim susem, szarpiąc wystające z bladej skóry drewno.
Zza drzew wyszli pozostali Cisi Bracia. Otoczyli ich. Dziewczyna wiedziała, że nie mają szans na ucieczkę. Żadnego planu, żadnego asa w rękawie. Nie mieli niczego.
Wśród przeciwników była jedna kobieta. Szła powoli, pewnym krokiem. Jej postawa wskazywała na absolutną pewność wygranej.
– Miałam wizję, jak biegniecie tą drogą, ale nie wiedziałam, gdzie się kryjecie. A wy wyszliście mi na przeciw. Dobra robota – odwróciła się w stronę Arthura, który był tak blady, że niemal zlewał się ze śnieżnym otoczeniem. Milczała, oczekując odpowiedzi ze strony Castii, lecz wampirzyca nie miała zamiaru dać się wciągnąć w dyskusję. – Nie odpowiesz? Trudno. – Skinęła na Cichych Braci. Mężczyźni zmierzali w stronę blondynki, otaczając ją z każdej strony. Nie było drogi ucieczki.
Gdy już mieli skrępować jej ręce, coś przecięło powietrze. Stali we mgle, mimo że jeszcze sekundę wcześniej powietrze było całkowicie czyste. Gęsty obłok uformował się w humanoidalny kształt i pomknął ku zamaskowanym przeciwnikom. Ci kompletnie nie spodziewali się ataku ze strony mgły. Wydawało się, że drobne krople wody zawieszone w powietrzu nie mogą wyrządzić żadnej krzywdy, lecz jeden z mężczyzn, popchnięty przez niemalże niematerialne zjawisko, uderzył w drzewo.
Między Cichymi, a Castią stała czarnowłosa, wysoka kobieta. Przybrała pozycję bojową, gotowa walczyć za pomocą kolczastych kastetów, które lśniły, odbijając wyłaniające się zza chmur światło księżyca.
– Wybaczcie spóźnienie. Teleport był źle skalibrowany – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top