7. To, co zniewala

Gwałtownie uniósł ręce do góry, pokonując niewidzialną przeszkodę, po czym z impetem wbił śrubokręt w pierś dziewczyny.

Castia krzyknęła, a z jej ust popłynęła strużka krwi.

Nie spodziewała się tego. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ktoś mógłby przełamać hipnozę słynnego Marionetkarza. Co prawda po latach kontrola umysłu powoli przemijała, jednak...

Na białej koszuli powiększała się plama krwi. Czerwonej, prawie jakby była człowiekiem. Jednak narzędzie wbite w jej ciało, nawet jeśli naruszyło serce, nie wystarczyło. Śmierć nie była taka prosta.

Arthur, ciężko dysząc, osunął się na podłogę. Myślał, że to koniec, lecz nie wiedział, jak bardzo się mylił. To był dopiero początek. Blondynka chwyciła śliską od krwi rączkę i mocno szarpnęła w górę. Ból był okropny, choć niejednokrotnie czuła gorszy. Krew tryskała z otwartej rany, a wampirzyca nic sobie z tego nie robiła. Uniosła się lekko nad materacem w pozycji leżącej, po czym skoczyła.

Chłopak był kompletnie nieprzygotowany, nawet nie musiała się wybić, by pomknąć ku niemu. Uratował go jedynie dobry refleks, uchylił się w ostatniej chwili, a zakrwawiona dłoń tylko musnęła jego włosy. Rzucił się ku drzwiom. Ucieczka była jedynym wyjściem.

,,Nie powinienem jej uderzyć.''

,,Nie powinienem uciekać.''

,,Nie powinienem się bać''.

Co za głupie myśli. Ktokolwiek zostawił je w głowie Arthura, nie postarał się, chłopak rzadko słuchał wewnętrznego głosu. Jednak w tamtym momencie nie miało to znaczenia. Tak wiele razy sądził, że nie obchodzi go, czy umrze, a jednak bał się. Prawdziwie się bał.

Wybiegł na korytarz, zatrzaskując drzwi za sobą. Słyszał, jak Castia uderza w nie, próbując go dorwać. Zbiegł po schodach, przeskakując co drugi stopień. Nie wiedział, czy to czas zwolnił, czy on poruszał się tak szybko. Musiał uciec, w wiosce prawdopodobnie byłby bezpieczny...

A jednak zostawiłby rodziców. Nie sądził, by dziewczyna zamierzała ich zabić, w końcu sama powiedziała, że mieli jej służyć za pożywienie. Prędzej użyłaby ich jako zakładników. Przez ułamek sekundy Arthur walczył sam ze sobą, jednak się nie zatrzymał. Martwy na nic by się nie przydał.

Wybiegł przed dom. Ziemię pokrywała cienka warstwa śniegu, a powietrze było naprawdę mroźne, lecz w szaleńczej ucieczce nie zwrócił na to uwagi. Pędził przed siebie, nawet się nie oglądając. Słyszał ją, była kilka metrów za jego plecami. Doganiała go.

Upadł prosto w większe skupisko śniegu, gdy skoczyła na jego plecy. Dziewczyna przyparła Arthura do zmarzniętej gleby, naciskając na jego szyję. Obróciła go tak, by widzieć siniejącą twarz.

Osiemnastolatek wciąż walczył, próbował poluzować jej palce. Przyszło mu na myśl, by znowu udawać martwego, mając nadzieję, że wampirzyca go puści, a jednak nie mógł tego zrobić. Adrenalina zbyt mocno pulsowała w jego żyłach, nie udałoby mu się rozluźnić mięśni.

Czuł, jakby coś rwało jego płuca. Ból palił i miażdżył od środka, jednak towarzyszył mu narastający, razem z jasnym światłem, spokój... Obraz przed oczami chłopaka zaczął się rozjaśniać, zupełnie jakby patrzył w pełną tarczę słońca, wyłaniającą się zza chmur. Nawet nie zdążył powiedzieć ostatnich słów. W książkach wszyscy bohaterowie ginęli w chwale, poświęcając się i głosząc wzniosłe przemowy, a on miał umrzeć wśród brudnego śniegu, po środku niczego. Niezauważony i niezapamiętany. To zabolało najmocniej.

Resztką sił, tuż przed utratą świadomości wyszeptał swój ulubiony cytat, frazę, którą niegdyś wypisał na kartce i zawiesił nad biurkiem.

– Nie musisz tak... żyć. Po prostu wstań i odejdź.


Oczywiście z jego sinych ust nie wydobył się żaden dźwięk, lecz ostatnią myślą Arthura było, że jeśli życie po śmierci istnieje naprawdę, będzie miał tę satysfakcję, iż do niego należało ostatnie słowo. Osuwając się w tę jasność, która go otoczyła, spojrzał w zielono-niebieskie oczy Castii. Były pełne łez.


***


Stał po środku nicości. Nie było ani podłoża, ani żadnych ścian. Czerń ogarniała całe pole widzenia.

– Halo! – krzyknął, jednak nikt mu nie odpowiedział.

Nie chciał zostać sam. Czuł narastający smutek. Tak miało skończyć się to wszystko? Sam pośrodku niczego, aż do końca świata? Śmierć zdecydowanie była gorsza, niż mu mówiono. Już lepsze byłoby całkowite zniknięcie.

Gdzie ci wszyscy bogowie, o których słyszał? Gdzie wrota Krainy Cierni, gdzie skrzydlaty wąż, który zabierał dusze przed oblicze Nieskończoności?

A może został ukarany za swoją niewiarę? Co prawda kapłani mówili, że Nadistoty najpierw patrzyły na to, jakie życie się prowadziło, a dopiero potem wnikały w poglądy człowieka, jednak skąd mogli to wiedzieć? Czyżby czekała go wieczna męka w niekończącej się ciszy?

Zamknął oczy, ale nie zrobiło mu to różnicy. Gdyby je otworzył i tak widziałby ciemność. Pozostało mu tylko zająć się własnymi myślami.


***


Nie miał pojęcia, jak długo tak trwał, kiedy poczuł dotyk na ramieniu. Odruchowo odskoczył. Szybko obejrzał się za siebie.

Przed Arthurem stał elegancki mężczyzna. Znał podłużną, bladą twarz, lekko haczykowaty nos, jasnobieskie oczy i czarne, pofalowane włosy do ramion. Momentalnie przypomniał sobie, gdzie już go widział. To była postać, siedząca na tronie w jego snach.

Nie czuł strachu. Pośrodku nicości były tylko smutek i zaduma.

– Jesteś bogiem śmierci?

Czarnowłosy mężczyzna parsknął śmiechem. Arthur poczuł, jakby już kiedyś przeżył coś podobnego. Przypomniał sobie szczery, niewymuszony śmiech Castii. Ale to było dawno temu, niemal w innym życiu.

– A czy ty umarłeś? – zapytał nieznajomy.

– Tak sądzę.

– Mnie się wydaje, że jednak nie. Tylko straciłeś przytomność, choć było blisko. Ona w porę rozluźniła uchwyt. Wiem, że jest porywcza, arogancka, złośliwa do granic możliwości i w ogóle nie myśli o uczuciach innych, ale gdzieś w jej wnętrzu kryje się ta część, którą można pokochać.

– No, chyba bardzo głęboko –burknął osiemnastolatek. – A ty co tu robisz?

– Trwam między życiem a śmiercią.

– I nie możesz odejść?

– Jeszcze nie. Ale kiedyś ktoś mnie uwolni.

– A czy ja będę mógł wrócić do domu?

– Z pewnością. W przeciwieństwie do mnie, nie jesteś tu uwięziony.

– Czemu w ogóle się tu znalazłem? I co to za miejsce?

Czarnowłosy odpowiedział, ale osiemnastolatek go nie usłyszał. Postać mężczyzny zaczęła się rozmywać, więc zdążył ujrzeć tylko poruszającą się smugę, która chyba była ustami. I znowu ogarnęło go światło.


***


Otworzył oczy. Znowu leżał w swoim pokoju. Zza zasłony do pomieszczenia wpadały promienie słońca, więc musiało być najpóźniej południe. Czuł się dziwnie, z jednej strony wszystko go bolało, zwłaszcza szyja i żebra, ale jednocześnie był jakby nowonarodzony.

Co się działo, że był tak poobijany? Co wczoraj ro...

Przypomniał sobie.

Gwałtownie odrzucił kołdrę i wyskoczył z łóżka, co nie było dobrym pomysłem. Momentalnie zakręciło mu się w głowie.

,,Spokojnie, tylko powoli'', mówił do siebie w myślach. Gdy uczucie oszołomienia przeszło, chwycił drewnianą lagę, która stała oparta o ścianę za szafą, i wyszedł z pokoju. Rozejrzał się uważnie, lecz nigdzie nie widział dziewczyny.

Gdzieś w głębi umysłu Arthura trwał lęk, że, gdy się obróci, zobaczy przerażającą twarz wampirzycy. W takich chwilach żałował, że niegdyś czytał całą masę powieści grozy. Idąc na palcach i wymijając skrzypiące deski, zszedł na dół. Było tak cicho, iż przez chwilę podejrzewał najgorsze, jednak ujrzał swoich rodziców.

Siedzieli na fotelach, jakby nigdy nic. Ojciec czytał gazetę, zaś matka dziergała szalik. Wciąż nie zauważył nigdzie Castii. Starsi wyglądali na zdrowych, przynajmniej fizycznie. Postanowił, że zajmie się nimi później, w tamtym momencie musiał znaleźć dziewczynę.

,,Może jest w piwnicy?'', spytał siebie w myślach. Sprawdził duże pomieszczenie dokładnie, zajrzał nawet do skrzyni, w której ją znalazł. I nic. Musiała być na zewnątrz.  

Wyszedł na zewnątrz. Cienka warstwa śniegu zmieniła się w grubą, mroźną pierzynę. Nie zważając na chłód, obszedł podwórko. Nie widział nawet jej śladów. W umyśle chłopaka kiełkowała cudowna myśl, że już więcej nie zobaczy wampirzycy, lecz przypomniał sobie o starej szopie, która stała za domem. O ile nie opuściła ich ziemi, to było ostatnie miejsce, w którym mogła się ukryć.

Z naszykowaną lagą (choć wiedział, że i tak nie ma szans w walce, nie miał zamiaru się poddawać) wpadł do małego, drewnianego budynku, otwierając drzwi kopnięciem.

Była tam. Klęczała na podłodze, podważając deski. Początkowo nie zwróciła uwagi na rudego nastolatka, który szykował się do zamachu kawałkiem drewna. Gdy podszedł bliżej, podniosła na niego wzrok.

Nie widział w tych oczach zła, które zauważył poprzedniego dnia, a jednak... Nie umiał tego opisać. Miał wrażenie, że czuła do niego żal. Przecież to ona była tą negatywną postacią, więc dlaczego tak patrzyła?

Otworzyła usta i nabrała powietrza, chcąc coś powiedzieć, lecz na chwilę zamarła. Szukała odpowiednich słów.

– Dlaczego on przemówił przez ciebie? – spytała cicho.

Arthur był kompletnie zbity z tropu. Kto miał przez niego przemawiać? Milczał, patrząc na blondynkę.

– Skąd znasz te słowa? – Odrobinę podniosła głos.

– Jakie słowa?

– Te, które próbowałeś powiedzieć! One były tylko dla naszej dwójki!

Chłopak czuł się zmieszany, lecz zachował spokój.

– Wciąż nic nie rozumiem.

– Bo jesteś tylko człowiekiem, młodym i głupim! Więc dlaczego on się wtrącił i nie pozwolił mi cię zabić? Po tylu latach milczenia?!

Odwróciła głowę, by nie widział łez, lecz nie mogła ich ukryć, wyczuł ten smutek instynktownie.

Normalnie, gdy widział cudzy płacz miał wrażenie, jakby coś ściskało jego serce. Chciał od razu podejść i spytać, jak może pomóc, a potem zrobić wszystko, by pocieszyć tę osobe. A jednak w tamtym momencie patrzył na Castię i czuł jedynie odrazę. Oto monstrum, które najpierw wzbudza zaufanie, a potem atakuje. Nie miała prawa płakać.

– Jeśli próbujesz wzbudzić litość, to za późno.

Odwróciła się do niego gwaltownie. Oczy, nie dość, że były lekko opuchnięte, ponownie przybrały czerwony kolor.

– Zamilcz! Nic nie wiesz, nie masz prawa tak do mnie mówić! Jak możesz w ogóle sugerować, że wzbudzam litość?!

– Ja nie mam prawa?! To ty władowałaś się do mojego domu, zraniłaś moją matkę, a potem próbowałaś mnie zabić!

– I co z tego?! Wasze życia nie są nic warte!

– A twoje jest? Jesteś tylko frustratką, zasłaniającą się wiekiem i uważającą się za panią świata!

Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami. Nie tego się spodziewała. Od lat nie słyszała negatywnych słów pod swoim adresem, a już na pewno nie od człowieka. To było jeszcze bardziej upokarzające.

A jednak tylko stała i nie reagowała. Zupełnie jakby coś w jej wnętrzu pękło, jakby...

Jakby znowu widziała Sylvaina – swojego stwórcę, niezastąpionego przyjaciela, towarzysza, przewodnika, mentora, opiekuna, a także miłość jej życia. Tego, który ją zostawił, a ona i tak nie mogła się na niego gniewać. Była w niej tylko tęsknota.

Kiedy schodziła na złą ścieżkę, nawracał ją. Tak było przez prawie dwieście pięćdziesiąt lat, a potem została sama.

– Dlaczego mówisz, jak on? Czemu używasz słów Piątego?!

Arthur był kompletnie zaskoczony. Słowa Piątego? Co miała na myśli?

– Może zamiast się wydzierać, wytłumacz, o co ci w ogóle chodzi?

Milczała. Nie wiedziała, jak mu to wyjaśnić. Miała powiedzieć, że z jego ust płynęły słowa, które słyszała tak wiele razy przez ostatnie dwa wieki?

– Nie mogę. Nie umiem. Ale powiedz mi, skąd znasz te słowa.

– Jakie słowa?!

– Te, które próbowałeś powiedzieć, gdy cię dusiłam.

Osiemnastolatek zauważył, że wampirzyca spuściła wzrok, gdy to mówiła. Czyżby czuła wstyd?

– Chodzi ci o ,,Nie musisz tak żyć, po prostu wstań i odejdź''? To cytat z książki.

Ze zdumienia otworzyła oczy jeszcze szerzej.

– Jak to? Przecież... Nikt nie ma prawa znać tej sentencji.

– Wiesz, to nie jest aż tak skomplikowane zdanie, każdy mógł je wymyślić.

– Masz rację... – powiedziała cicho po chwili.

Nastała niezręczna cisza. Atmosfera była tak gęsta, że mogliby się przez nią przekopywać łopatami.

– Dlaczego to zrobiłaś? Czemu zraniłaś moją mamę? – odezwał się pierwszy Arthur.

– Z czystej złośliwości – odpowiedziała bez cienia wahania. – Kiedy chodzisz po świecie tak długo i nawet śrubokręty wbite w serce cię nie zabiją, przestajesz przejmować się kruchym, ludzkim życiem.

– Przecież sama byłaś człowiekiem.

– Tak. Jednak bardzo bym chciała o tym zapomnieć.

– Wtedy będziesz już tylko potworem.

I znowu nie umiała odpowiedzieć. Sam Piąty też jej to mówił... Ostrzegał, że w końcu zostanie znienawidzona, lecz dla niej liczył się tylko ich związek. A potem Sylvain odszedł i została sama, pośród morza nienawiści.

– Jeszcze jedno pytanie: czy ty masz jakiś fetysz z tym podduszaniem?

Spojrzała w ciemnozielone oczy Arthura, zaskoczona. Po chwili wybuchła śmiechem, pozwalając, by całe napięcie z niej uszło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top