5. Zrobię to, co chcę
O luju, stresuję się przed dodaniem tego rozdziału, ale jestem strasznie ciekawa komentarzy, nawet, jeśli będą negatywne ^^'
___________________________________
Ich dom stał na uboczu. Nie wyróżniał się niczym, wyglądał jak setka innych budynków. Białe, niedawno odnowione ściany porastał bluszcz. Duże okna pozwalały, by do środka wpadała spora ilość słońca, a szerokie drzwi sprawiały wrażenie, jakby mieszkańcy byli szczególnie otwarci na gości.
W istocie, mieszkająca tam para uwielbiała ludzi. Odkąd postanowili prowadzić zwyczajne, spokojne życie i nikomu się nie narzucać, wreszcie odnaleźli wytchnienie. Nie minęło wiele czasu od zakupu domu, a zyskali sobie sympatię sąsiadów. Przemiła staruszka – Anna – młode małżeństwo – Ryan i Charlotte – oraz rodzina z piątką dzieci. Wszyscy uwielbiali dwójkę ludzi, którzy wprowadzili się do szeregowca ledwie trzy lata wcześniej.
Dla pary ten czas był jedynie ulotną chwilą. Oglądali, jak bliźniaczki – Abby i Kenna – przyszły na świat, a potem uczyły się chodzić i mówić. Zostali zaproszeni na dwunaste urodziny Breaedena, a także uczestniczyli w przyjęciu z okazji osiągnięcia pełnoletności Joeya. Tak dobrze wtopili się w społeczeństwo.
Czarnowłosa kobieta wykrajała serca z rozwałkowanego ciasta. Robiła te ciastka już pewnie setny raz w swoim długim życiu, ale wciąż jej się nie znudziły. Nuciła przy tym piosenkę, którą niedawno zasłyszała, gdy robiła zakupy na targu. Może i technologia szła naprzód w zastraszającym tempie, lecz muzyka wciąż miała w sobie coś nostalgicznego. Sześćset lat temu w karczmach rozbrzmiewały podobne nuty, zmieniło się jedynie brzmienie instrumentów. Szczęśliwie na lepsze.
Do kuchni wszedł jej partner. Wysoki, smukły mężczyzna o bladej, pełnej przebarwień skórze i pociągłej, chudej twarzy. Szare oczy miał podkrążone, jakby nie spał od wielu dni, zaś czarne, cienkie włosy w ogóle się nie układały, gubiąc przedziałek. Wyglądał jak przeciwieństwo swojej ukochanej – ona, mimo że także blada i czarnowłosa, emanowała energią, a duże brązowe oczy wciąż błyszczały, ciekawe świata. Okrągłe policzki i drobny nos nadawały jej młodego wyglądu, choć fizycznie dorosła do dwudziestu trzech lat.
– Obudziła się. A raczej została obudzona.
– Wiem. Od razu to wyczułam. W końcu jesteśmy połączone.
– Zamierzasz działać od razu?
– Jeszcze nie. Nasz dom jest obserwowany.
Mężczyzna otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
– Niczego nie zauważyłem!
– Oczywiście, że nie. Jesteś jeszcze zbyt młody. Obserwuje nas pewna Widząca. Zdaje się, że kapłanka. Jest ślepa, ale potrafi patrzeć w snach. Jeszcze niedawno usiłowała wejrzeć do mojego umysłu, ale nie udało jej się, więc skupiła się na tobie.
– Co mam w takim razie robić?
– Poczekamy. Niedługo się znudzi. I tak nie wiesz, gdzie umieściliśmy skrzynię, więc póki co, możemy być spokojni.
Czarnowłosy westchnął. Czuł się, jakby zawiódł partnerkę. Mimo że trwali ze sobą tak długo, wciąż miał wrażenie, że był nieprzydatny, a ona w końcu się nim znudzi.
Kobieta podeszła i czule go objęła.
– Naprawdę nie musisz się tym martwić. Wszystko idzie zgodnie z planem.
– Wiesz, dla kogo pracuje ta Widząca?
– Dla Bractwa.
– Możesz uznać mnie za idiotę, ale i tak spytam: skąd wiesz?
– Oczywiście, że bym tak nie pomyślała. Musisz przestać być dla siebie taki surowy. Jeszcze się wszystkiego nauczysz, cierpliwości. A wiem, bo ta kobieta jest człowiekiem. Do tego nikt nie wpływał na jej umysł.
– Co teraz będzie?
– Wkrótce zainterweniujemy. Tuż po tym, jak się tu wprowadziliśmy, przygotowałam teleport. Korzystanie z miejskiego jest niebezpieczne.
***
Rodzice wrócili ledwie kilka minut później. Arthur nerwowo przebierał nogi, siedząc przy stole. Za to Castia pozostawała nienaturalnie spokojna – jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, a przez płytki, niemal niezauważalny oddech wydawało się, że dziewczyna jest woskową figurą.
Pierwsza weszła do kuchni Helena Kelly. Położyła torbę przy ścianie i schowała ciasto do lodówki. Osiemnastolatek wyczekiwał serii pytań, jednak nic takiego nie nadeszło.
– Nie byłeś głodny? Ciocia Lisbet dała nam mnóstwo kiełbasy własnego wyrobu, więc jak chcesz, to zaraz ojciec przyniesie.
Chłopak siedział w milczeniu. Nie wiedział, co myśleć, a tym bardziej, co odpowiedzieć.
– No co tak siedzisz? Pomóż mi to powykładać – wskazała na przyniesione torby.
– Mamo, nie widzisz niczego... Dziwnego? – zapytał niepewnie.
– Co niby? – Helena Kelly uniosła lewą brew, jak to miała w zwyczaju.
– Na przykład siedzącą przy stole dziewczynę...
– To przecież Castia Piątej półkrwi. Właśnie, jak się spało, kochana?
Arthurowi opadła szczęka. Skonsternowany spojrzał na wampirzycę, która uśmiechała się do niego z cieniem złośliwości w czerwonych oczach. Młody Anteryjczyk nie wiedział, co się stało z jego matką, ale z pewnością nic dobrego.
– Mamo, jak... Skąd wiesz o niej?
– Nie rozumiem pytania. – Kobieta zamrugała kilkukrotnie, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę nie dostrzegała absurdu sytuacji.
– Mówiłam przecież, że wszystko się ułoży – wtrąciła się Castia.
– Coś ty zrobiła?
– Ja nic.
– I znowu to samo. Co znaczy ,,ja nic''?! Ktoś z twoich znajomych wyprał mózg mojej matce?
– Może. – Blondynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i z pewnością nie w przyjazny sposób.
Arthur miał wrażenie, że patrzy na kompletnie inną osobę. Ta, którą wyciągnął ze skrzyni, choć początkowo nieświadomie się na niego rzuciła, zdawała się być bardziej... ludzka? Gdy rozkoszowała się jego zmieszaniem i niemal śmiała mu się w twarz, wszystkie ówczesne odczucia, dotyczące jej osoby, odeszły w niepamięć. Był głupi, że zaufał komuś, kto nawet nie powinien istnieć. Zwłaszcza, że Castia próbowała go zabić. Czego on oczekiwał? Że zjedzą razem śniadanie, a potem się pożegnają i wszystko wróci do normy? Dlaczego tak łatwo jej zaufał? Czyżby to przez głęboko zakorzenioną chęć przeżycia czegoś niezwykłego? Nie było dla niego żadnego usprawiedliwienia, niepotrzebnie naraził swoją rodzinę i musiał to jakoś odkręcić.
– Mamo, Castia zostanie do wieczora, a potem musi wracać do siebie.
– Przecież jest u siebie – matka odwróciła się w jego stronę. Miała nieobecny wzrok, jakby nie patrzyła na twarz swojego syna, tylko punkt umieszczony za nim.
– Mamo, przecież...
– Nie trudź się, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Głos blondynki nie wyrażał żadnych emocji, był spokojny i zimny.
Drzwi wejściowe otworzyły się. Do domu wszedł Alden Kelly, obładowany kolejnymi torbami z jedzeniem i ubraniami po starszych kuzynach Arthura. Mężczyzny również nie zdziwiła obecność czerwonookiej.
,,Oboje są pod wpływem hipnozy'', pomyślał osiemnastolatek.
Ojciec wyciągnął dość estetycznie zawinięty pakunek i podał go wampirzycy.
– Proszę, to buty i płaszcz. Mam nadzieję, że ci się spodobają.
– Dziękuję. – Castia nawet nie popatrzyła na mężczyznę, tylko od razu wzięła się za odpakowywanie podarku. Z wnętrza paczki wyciągnęła czarny, krótki płaszcz ze zdobionymi, dużymi guzikami i zaokrąglonym kołnierzem. Takie akurat były modne. Pod nim znalazła zawinięte w materiał trzewiki z czarnej skóry. Arthur od razu zauważył, że obie rzeczy wyglądały na nowe i z pewnością kosztowne.
– Skąd mieliście na to pieniądze? – dociekał chłopak.
Rodzice spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Przecież potomkini Piątego musi żyć w godnych warunkach. Myślisz, że nie przygotowaliśmy się?
– Ale dlaczego w ogóle wiecie o niej?! Gdy kilka dni temu pytałem o skrzynię, nie mieliście pojęcia, skąd się wzięła! – Lewą część twarzy osiemnastolatka przeszedł skurcz. Brew podskoczyła kilkukrotnie, powieki zacisnęły się, a policzek wraz z kącikiem ust podniosły. Zdarzało mu się to, gdy odczuwał złość.
– Arthurze, nie krzycz! – Matka skrzyżowała ręce na piersi. Robiła tak zawsze, gdy chciała go ukarać.
– Otrząśnijcie się! Jesteście pod wpływem hipnozy!
Helena Kelly skinęła głową na Aldena. Ten podszedł do syna i chwycił go za kołnierz. Już miał wziąć zamach, by wybić mu z głowy próby pozbycia się gościa, lecz ktoś złapał go za rękę.
Osiemnastolatek, który zacisnął powieki, próbując ochronić oczy przed uderzeniem, w końcu je otworzył. Castia w porę powstrzymała jego ojca.
– Nie złośćcie się na niego. To nie wina Arthura, że cała ta sytuacja wykracza poza jego zdolność pojmowania.
– Tak... – szepnął mężczyzna i opuścił pięść.
– Co chcielibyście zjeść? – spytała matka wesołym tonem, jakby niczego nie zauważyła.
– Zadowolę się czymkolwiek, co przygotujesz. Mam dziś dobry humor, więc będę dla was łaskawa.
– Dziękujemy – kobieta szczerze się uśmiechnęła. – Arthurze, przeproś Castię za swoje zachowanie. Tak pięknego dnia nie powinny psuć żadne waśnie.
– Nigdy – burknął chłopak, kręcąc się w miejscu i przestępując z nogi na nogę.
– Nie ma takiej potrzeby, Heleno. Z czasem się przyzwyczai. – Blondynka wyszczerzyła się w upiornym uśmiechu. Wydłużone kły sprawiły, że chłopaka przeszedł dreszcz.
Młody Kelly zaczął niespokojnie chodzić po kuchni, a z jego ust popłynął słowotok:
– Nie myśl, że poddam się tak łatwo. Może i zahipnotyzowaliście rodziców, ale znajdę sposób, by ich obudzić, a wtedy wyniesiesz się stąd! Nawet, jeśli czosnek na ciebie nie działa, to coś musi i ja się dowiem, co!
Czerwonooka uważnie obserwowała jego ruchy. Mimo że siedziała przy stole, napięła mięśnie, gotowa do skoku. Bezbłędnie przewidziała plan osiemnastolatka, więc, gdy odsłonił okno i pozwolił, by do pomieszczenia wpadły promienie słońca, wystrzeliła jak z procy. W jednym kroku doskoczyła do matki Arthura. Zdecydowanym ruchem odchyliła jej szyję i już miała wbić w nią kły, lecz zatrzymała się tuż przed skórą. Przez chwilę rozkoszowała się paniką chłopaka.
– Nie, proszę! Ja... Dam ci swoją krewi! Tylko zostaw mamę!
– Za późno – zaśmiała się.
Castia zatopiła zęby w ciele Heleny Kelly. Kobieta jęknęła cicho, ale nie stawiała oporu, tak samo jej mąż, który oglądał scenę w milczeniu. Wampirzyca, pijąc, spojrzała z góry na chłopaka, który osunął się na kolana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top