3. Dziś zamierzam żyć

To znowu ten sen. Te same blade twarze i lejąca się z ust krew. Jednak tym razem jedna rzecz była inna – w nieskończenie długim pomieszczeniu pełnym śmiejących się ludzi, dojrzał znajomego, młodego mężczyznę. Miał tak samo bladą skórę jak reszta, lecz jego oczy różniły się – białka pozostały normalne, a tęczówki lśniły krwistą czerwienią.

– Spokojnie. Nie opieraj się. Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz zapomnisz... – szeptał.

A potem wszystko potoczyło się jak zwykle – postać na tronie i pękające kryształy.

Arthur otworzył oczy. Tym razem nie był zlany potem. Czyżby już przyzwyczaił się do dziwacznego koszmaru?

Castia leżała obok, nakryta kołdrą po same uszy. Chłopak cieszył się, że rodzice wrócą dopiero po południu. Zaraz po przebudzeniu sądził, że jest mocno wczesny poranek – wciąż panował półmrok. Zaraz jednak dojrzał, że brak światła był wynikiem szczelnego zasłonięcia okien. Przeniósł wzrok na zegar. Niemal południe. To nie do pomyślenia, by tak długo spać!

Osiemnastolatek zerwał się na równe nogi i, biegając w panice, szukał ubrań. Po kilku sekundach oprzytomniał. Przecież pokój był nieskazitelnie czysty. Nim udał się na spoczynek, posprzątał plamy z krwi Castii, mimo narzekań dziewczyny. Ubrania oczywiście znajdowały się w szafie, poskładane w idealne kostki. Czemu więc się przejmował?

Problem stanowiło to, co powie rodzicom. Że Castia to jego dziewczyna? W życiu nie uwierzą. Po pierwsze nie był zbyt urodziwy, choć dzięki pracy fizycznej miał nawet widoczne mięśnie, a po drugie zaburzenia psychiczne skutecznie przekreślały jego szanse na głębszą znajomość. Zwłaszcza na takim zadupiu jak Kaelen, gdzie każdy słyszał o nim plotki. Tym bardziej nie udałoby mu się z taką dziewczyną jak Castia. Musiał przyznać, że drobna blondynka była naprawdę ładna. Kompletnie nie jego liga.

Musiał wymyślić inną wymówkę. Może spotkało ją jakieś nieszczęście w podróży, przez co nie miała pieniędzy na wynajęcie pokoju i poprosiła o nocleg? Nie, odpada. Rodzice wiedzieli, że ich syn w życiu nie wpuściłby do domu obcej osoby w środku nocy. A jednak nie miał problemu, by spać obok wampirzycy, która usiłowała go zabić. Życie bywa zabawne.

Może po prostu powinien ją ukryć? W piwnicy raczej by jej nie znaleźli, a po zmroku mogłaby po cichu wyjść. Ale czy Castia w ogóle spłonie na słońcu, zostanie poparzona lub cokolwiek innego? Postanowił ją o to zapytać, choć fakt, że pozasłaniała okna dawał do myślenia.

Dziewczyna mruknęła coś przez sen. Gdy spała, wyglądała całkiem uroczo. Arthura zdziwiło to, że, choć dopiero obudziła się z letargu w skrzyni, nie miała problemu z zaśnięciem. Nie było co się zastanawiać, przy niej niczego nie mógł być pewien. Jeszcze kilka godzin wcześniej w ogóle nie wierzył w istnienie wampirów.

Przebrał się, wsunął kapcie na nogi i zszedł do kuchni. Pomieszczenie oczywiście było idealnie czyste, a w zlewie nie zalegała ani jedna brudna szklanka. Chłopak rozgrzał patelnię, nasmarował margaryną i wbił na nią sześć jaj. Przynajmniej tę prostą potrawę potrafił przygotować perfekcyjnie.

Przyglądając się skwierczącym jajkom, rozmyślał. Zarówno o tym, co stało się w nocy, jak i o całym swoim życiu. Co poszło nie tak? Niegdyś wszystko było normalne. Kiedy uczył się w pierwszej i drugiej szkole, nie miał żadnych problemów., nauka przychodziła mu z łatwością, a dzięki inteligencji i poczuciu humoru zjednał sobie wielu ludzi. Razem z przyjaciółmi planowali wyjechać do stolicy, aby studiować. Oczywiście plany legły w gruzach, a jednak nie poddawał się i uczył na własną rękę. Lecz te starania były na nic.

Arthur przypomniał sobie tę bolesną chwilę, gdy dwa lata temu otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy obce twarze – lekarza, którego faktycznie nie znał, oraz rodziców. Nie pamiętał ich. W tamtym momencie jego umysł nie miał dostępu do wspomnień, które gromadził przez szesnaście lat. Dopiero po kilku dniach zaczęły stopniowo wracać. Jednak już nigdy nic nie było takie, jak wcześniej.

Zaczęły się dziwactwa nastolatka – obsesja na punkcie czystości była tylko początkiem, choć wystarczyła, by stał się wyrzutkiem. Już wtedy dzieciaki wymyślały dla niego przykre przezwiska, a sąsiedzi szeptali między sobą. Z czasem nietypowych zachowań przybywało – bywały dni, kiedy Arthur obsesyjnie liczył wszystko wokół, ale szczęśliwie nie następowało to zbyt często. Dużo bardziej wpłynęły na jego życie wszelkie drobne tiki – drgania powiek, samoistne zamykanie się oczu, nagłe skurcze mięśni, niekontrolowane ruchy, niemożność złapania oddechu. Gdy już się do nich przyzwyczaił, udało mu się trochę lepiej zapanować nad własnym ciałem, lecz wciąż mu się to przydarzało.

Lekarz twierdził, że jest to skutek wypadku, przez który trzy dni przebywał w śpiączce. Ponoć spadł z drabiny i niefortunnie uderzył się w głowę. Całe szczęście, że nie połamał sobie kręgosłupa. Z dziwactwami dało się jeszcze żyć, ale gdyby trafił na wózek, nie wytrzymałby długo. I tak już niejednokrotnie myślał o odebraniu sobie życia, jednak za bardzo bał się bólu. Potem przyzwyczaił się do bycia odludkiem. Wszelkie wyzwiska odbijały się od wytworzonej bariery emocjonalnej, nie wywołując żadnego efektu. Ale jednocześnie radość życia gdzieś prysła, choć zwykle starał się tego nie okazywać i sporo się uśmiechał.

Prawdopodobnie dlatego nie wyrzucił Castii z domu – tak naprawdę było mu całkowicie obojętne, co z nim zrobi. Jego egzystencja i tak nie miała ani celu, ani sensu. Chociaż w pierwszej chwili śmiertelnie się przeraził, a jego myśli ogarnęła chęć przetrwania, paradoksalnie jeden z jego odchyłów przywrócił mu spokój i jasność umysłu.

W środku nocy, gdy jedli odgrzany posiłek, sporo rozmawiali. Ale prowadzili głównie  rozmowy o pierdołach – Arthur opowiadał wampirzycy o wydarzeniach z ostatnich lat. Ona ponarzekała, że kiedyś było lepiej, że technologia zbyt szybko szła naprzód i nie mogła za nią nadążyć. Dziewczyna sprytnie unikała wszelkich pytań o skrzynię, a także kwestii związanych z wampiryzmem. Gdy zniecierpliwiony osiemnastolatek zadał bezpośrednie pytanie, ucięła dialog, mówiąc, że jest zmęczona i resztę opowie mu rano. A potem, jak gdyby nie widziała w tym niczego dziwnego, wpakowała się do jego łóżka. Naturalnie wyobraźnia chłopaka zaczęła pracować na pełnych obrotach, ale jego zapał został szybko ostudzony – blondynka zasnęła w kilka sekund.

Jajka w końcu usmażyły się w idealnym stopniu. Ani zbyt rozmokłe, ani zbyt wysuszone. Do tego lekko przyprawione pieprzem, tak jak Arthur lubił najbardziej. Miał nadzieję, że Castia nie będzie wybrzydzać.

Wrócił do swojego pokoju. Dziewczyna wciąż spała zawinięta w kołdrę. Dobrze, że zanim wlazła do łóżka, udało mu się ubrać nową poszwę. Potrząsnął nią lekko, mówiąc cicho:

– Halo, pobudka. Śniadanie czeka.

Jednak nie doczekał się reakcji. Mocniejsze potrząsanie także nic nie dało, więc po chwili niemal szarpał jej chude ramiona. W końcu otworzyła oczy, które ponownie miały krwawą barwę.

Arthur instynktownie cofnął się, oczekując ataku, ale nic takiego nie nastąpiło. Castia usiadła, przeciągnęła się leniwie i głęboko ziewnęła.

– Oszalałeś? Jest za wcześnie...

– Jest południe.

– To bardzo wcześnie. Środek dnia. Ja wstaję po zachodzie.

I ponownie zawinęła się w kołdrę.

– Niedługo wrócą moi rodzice i raczej nie powinni cię tu zastać. No wstawaj w końcu!

– Za godzinkę...

Chłopak podniósł blondynkę razem z pościelą i położył na podłodze, lecz ona nic sobie z tego nie robiła. Podszedł do okna i odchylił lekko okiennice. Mimo że mieli jedenasty miesiąc, czyli początek zimy, słońce świeciło pełnym blaskiem.

Castia zawyła cicho, lecz nie był to głos palącej się żywcem istoty. Raczej jakby włączył światło, a ona przyzwyczaiła się do ciemności.

–Zamykaj to! – krzyknęła.

– Słońce aż tak ci przeszkadza?

– Tak!

– To idę pozasłaniać okna w kuchni. A ty się ogarnij w końcu, bo muszę pościelić łóżko.

***

Blondynka siedziała przy stole, przeżuwając jajecznicę. Twarz miała całkowicie bez wyrazu, choć czerwone białka oczu wciąż budziły niepokój.

– Możesz to jakoś wyłączyć?

Popatrzyła na niego zaskoczona, ale załapała, gdy wskazał na swoje ślepia.

– Zazwyczaj. Ale teraz jestem zbyt głodna. Jeszcze kilka dni i rozszarpię ci gardło.

– Żartujesz, prawda?

– Nie.

Nastała chwila ciszy. Arthur czuł zaniepokojenie, co i tak było dość łagodną reakcją, jak na taką groźbę. Poczuł, jak powieka drga mu samoistnie.

– Opowiesz mi w końcu jak to z tobą jest?

– A co dokładnie chcesz wiedzieć?

– Może zacznijmy od tego, skąd właściwie wzięłaś się w skrzyni.

– Nie, tego ci nie mogę zdradzić.

– W porządku. To opowiedz o wampirach tak ogólnie. No wiesz, słońce, osikowe kołki, przemiana w nietoperza, ugryzienia i te sprawy.

– Całkiem nieźle orientujesz się w temacie – uśmiechnęła się lekko, bynajmniej w miły sposób.

– Czytałem kiedyś o wierzeniach z różnych stron świata.

– I co wyczytałeś? Będzie mi lepiej opowiadać, gdy podasz konkretne przesądy.

Westchnął.

– Dobra, zaczynajmy wyliczankę. Spłoniesz na słońcu?

– Ja nie. Ale światło dnia mnie irytuje, jest zbyt jasne.

– Co znaczy ,,ja nie''?

– Są różne typy wampirów. Wszystko zależy od przynależności do klanu, wieku, rangi...

– Macie klany? – Chłopak był szczerze zaciekawiony. O tym nie mógł przeczytać w żadnej księdze.

– Tak, sześć.

– Do którego należysz?

– Piątego.

– No nie daj się ciągnąć za język! – zniecierpliwił się. – Po prostu wyjaśnij mi to w pełnej i zwartej wypowiedzi.

Popatrzyła na niego z ukosa.

– Dobrze. Istnieje sześć klanów, a każdy ma swojego stwórcę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top