2. Jutro wróci szary dzień
Przecież to była tylko lalka. Tylko... Spojrzał na nią jeszcze raz i serce mu stanęło. Patrzyła prosto na niego, a jej oczy wyglądały okropne. Białka miały mocno czerwony kolor, zaś niebiesko-zielone tęczówki wydawały się lśnić złowrogim blaskiem, choć jednocześnie były mętne niczym woda w stawie. Arthurowi przypomniał się sen – postaci, które pluły krwią. I choć chwilę wcześniej stał sparaliżowany, rzucił się w stronę drzwi. Drobna blondynka skoczyła za nim, łapiąc go delikatnymi dłońmi za szyję.
W niewielkim ciele kryła się spora siła. Dziewczyna pociągnęła osiemnastolatka na podłogę. Arthur upadł pod dziwnym kątem, czując, jak coś mu strzela w plecach. ,,Lalka'' trzymała dość mocno, nie miał szans, by się wywinąć. Nim stracił zmysły, postanowił zaryzykować. Przestał się szarpać i całkowicie rozluźnił wszystkie mięśnie. Zadziałało, uścisk osłabł. Blondynka przybliżyła twarz do jego szyi, a wtedy on z całej siły uderzył ją głową w nos.
Musiało zaboleć – Arthur usłyszał trzask łamanego nosa. Blada twarz zatonęła w strumieniu krwi. Dziewczyna leżała przez chwilę na podłodze, nie ruszając się i patrząc rozmytym wzrokiem w sufit. Osiemnastolatek łapczywie brał kolejne oddechy. Ledwie uszedł z życiem, a potwór wciąż był obok. Jednak po chwili strach niemal całkowicie zniknął. Tamto uczucie... Jakby uczucie spokoju stopniowo rozlewało się po całym ciele, a w jego głowie pojawiły się obce myśli:
,,Nie powinienem jej uderzyć.''
,,Nie powinienem uciekać.''
,,Nie powinienem się bać''.
Gdy tylko uspokoił swoje ciało, spojrzał w tamtą stronę. Czerwonooka siedziała na dywanie, wycierając twarz w jego pościel. Pościel, którą sam wyprał ledwie dwa dni wcześniej. Poczuł złość. Ona zniszczyła nieskazitelny porządek, jaki panował w pokoju!
– Hej! Co robisz?! – wstał i podbiegł do łóżka. Chwycił ubrudzoną krwią kołdrę i pośpiesznie zaczął ściągać poszwę. – Dopiero ją prałem!
Dziewczyna patrzyła na niego, otępiała. Nawet nie miał czasu, by zwrócić uwagę, że jej oczy nabrały normalnego wyglądu. W tamtej chwili liczył się tylko porządek.
Arthur sprawnie poradził sobie ze ściągnięciem materiału. Przyjrzał się uważnie nagiej kołdrze. Z zadowoleniem stwierdził, że krew nie zdążyła przesiąknąć przez poszwę. Dokładnie zaścielił łóżku i z brudną tkaniną wyszedł z pokoju.
Blondynka wciąż siedziała na podłodze. Nie miała pojęcia, co się działo. Niepewnie podniosła się i ruszyła za dziwnym człowiekiem. Podążyła za nim do łazienki, by zobaczyć, jak zalewa poszwę zimną wodą. Stojąc w drzwiach, nie wiedziała, co powiedzieć.
– Stare plamy z krwi najlepiej czyścić sokiem z cytryny, wodą utlenioną albo sodą oczyszczoną, ale do świeżych wystarczy zimna woda – odezwał się nieoczekiwanie.
– Zapamiętam – burknęła w odpowiedzi.
Nastała chwila ciszy. Choć jeszcze kilka minut wcześniej to Arthur wydawał się prawdziwie przerażony, teraz ona czuła się zaniepokojona. Co z nim było nie tak?
– Nie boisz się? – spytała niepewnie. Odwrócił się w jej stronę, ale cały czas milczał. – Chciałam cię zabić.
– A dalej chcesz?
– Zastanawiam się nad tym.
– Ale daj mi najpierw posprzątać. Mam nadzieję, że nie zrobiłaś żadnych plam na dywanie.
Dziewczyna otworzyła usta ze zdumienia. Nie dość, że czuła się oszołomiona nagłym przebudzeniem z letargu, to jeszcze była kompletnie skonfundowana zachowaniem nastolatka.
– Czy ty masz... problemy? Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne?
– Ojej, skąd wiedziałaś? – odpowiedział sarkazmem.
– Widziałam już wiele, ale pierwszy raz spotkałam tak beznadziejny przypadek...
– Nic nie poradzę. Chyba zacznę brać jednego grosza od każdego zainteresowanego. Dorobię się fortuny przed trzydziestką.
Arthur ruszył w stronę swojego pokoju. Szybko położył się na podłodze i, niemal dotykając nosem desek, szukał plam. Z zadowoleniem stwierdził, że krople krwi spadły jedynie na drewno i nie zabrudziły dywanu.
I nagle sobie przypomniał. Chwilę temu prawdopodobnie złamał nos tajemniczej blondynce. Przecież chciała go zabić. Jak kamień spadła na niego świadomość odnośnie powagi sytuacji. Serce ponownie podeszło mu do gardła. Gdyby nie rozmowa w łazience, zapewne uciekłby przez okno. A jednak fakt, że dziewczyna prowadziła z nim krótki, ale spokojny dialog, sprawił, że zdołał się opanować. Stała obok, przyglądając się temu, co wyczyniał. Na twarzy wciąż miała resztki wyschniętej krwi, ale nos wyglądał normalnie.
– Wszystko w porządku? – spytał cicho. Jasnowłosa patrzyła na niego, skonsternowana. – Z twoją twarzą. Chyba uderzyłem cię mocno...
Wybuchła śmiechem. Początkowo tłumiony chichot stał się niemal rechotem.Przez gwałtowną reakcję, zakręciło jej się w głowie, więc oparła się o ścianę. Nie tego się po niej spodziewał. Wyglądała jak panna z wyższych sfer, w rzeczywistości była potworem, a jednak śmiała się tak... naturalnie. Zupełnie się nie hamowała, tak jak niektóre kobiety, i nie przejmowała, gdy chwilami wydawała z siebie dość dziwne dźwięki.
W końcu się uspokoiła i otarła łzy.
– Jesteś dziwnym człowiekiem. A spotkałam wielu ludzi. Masz jakieś imię?
– Arthur...
– Znaj moją łaskę, Arthurze. Rozbawiłeś mnie, więc cię nie zabiję.
– Eee... Dzięki?
Blondynka parsknęła cicho.
– Właściwie, to czemu chciałaś mnie zabić? – spytał, szczerze zaciekawiony.
– Nieświadomie. Obudziłeś mnie z letargu, więc niekontrolowanie rzuciłam się na ciebie w samoobronie.
– Aha.
– Aha? To wszystko, co możesz powiedzieć?
– A no tak, zapomniałbym. Zdradzisz mi swoje imię?
Opadły jej ręce. Co prawda nie był zdrowy na umyśle, ale jednak... Jakim cudem mógł tak szybko przechodzić ze stanu śmiertelnego przerażenia, w całkowite zobojętnienie? Miała pewne podejrzenia, co do jego zachowania, lecz póki co, nie mogła być niczego pewna.
– Castia Piątej półkrwi – odpowiedziała cicho.
– Castia co?
– Nieważne.
,,Kobiety'', pomyślał Arthur. Dobrze znane słowo sprawiło, że bał się dalej pytać. Ale jednak musiał się czegoś dowiedzieć.
– Mniejsza o imię. Kim... Czym jesteś?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Skoro spytałem...
– A jak myślisz?
– Istotą?
Według legend, poza ludźmi istniały jeszcze dwa rodzaje stworzeń – Nadistoty, czyli bogowie – oraz Istoty – nadnaturalne stworzenia, które zamieszkiwały inne wymiary i czasami przenikały do świata ludzi.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył w Istoty. Tylko dzieci i szaleńcy mieli dość odwagi, czy raczej głupoty, by mówić głośno, że widzieli coś niezwykłego. Za to wiara w Nadistoty paradoksalnie była czymś powszechnym. Dziwny ten świat.
– No jakby inaczej – odpowiedziała sarkazmem.
– Nie możesz powiedzieć wprost? – chłopak zaczął się niecierpliwić.
Już chciała się odgryźć, ale miał rację. Dlaczego tak długo unikała wypowiedzenia tego słowa?
– Mówi ci coś nazwa wampir?
– Och. Rozumiem.
– To tyle? Jesteś niespełna rozumu?
– W sumie to tak – odrzekł z dobitną szczerością. – A boisz się czosnku?
Spojrzała na niego jak na idiotę i westchnęła.
– Spokojnie, żartuję, tylko się nie unoś przypadkiem.
– Jesteś naprawdę głupi.
– Ciągle to słyszę.
– I nic sobie z tego nie robisz?
Wzruszył ramionami.
– Jeśli mogę spytać... Ile masz lat?
–Wyjątkowo możesz. Mam dobry humor, więc ci wybaczę. Który mamy rok?
– Sześćset dwudziesty Trzeciej Ery.
– Nie jest źle. Mam trzysta jedenaście.
Gwizdnął z podziwem.
– Dobrze się trzymasz jak na wiekową staruszkę.
– Zważ na słowa, gówniarzu – posłała mu wredny uśmiech.
Arthur prawdopodobnie tego nie zauważył, w końcu wyglądało na to, że przyzwyczaił się już do swoich tików, lecz zaczął mu drgać kącik ust.
Castia przyglądała się jego twarzy, ale zdecydowała się nie komentować. Widziała już kiedyś podobne zachowania, ale nie aż tak nasilone. Miała coraz większą pewność, co do zachowania nastolatka.
– Jadasz zwykłe jedzenie? – spytał, jak gdyby nigdy nic.
– Tak, choć wolałabym coś innego...
– Ode mnie krwi nie dostaniesz – uciął temat stanowczo.
Dziewczyna prychnęła.
– Jak będę chciała, to sama sobie wezmę.
– To byłoby niemiłe. Ubierasz się jak dama, a manier to chyba od Xatrańczyków się uczyłaś.
– Jeszcze pożałujesz – szepnęła. Mimo że jej usta wciąż układały się w lekki uśmiech, w zielono-niebieskich oczach kryła się złowroga iskra, choć Anteryjczyk zdawał się tego nie widzieć.
– Chodź, mam w lodówce trochę pieczonej karkówki.
W ciszy zeszli na parter, do kuchni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top