17. Jaki wieczność ma smak?

— Wracamy? — spytała Castia, kiedy Silver w końcu się ogarnęła.

— Taaak... — Kolor twarzy dziewczyny nieco zbliżył się do koloru włosów. Wyglądała, jakby zaraz miała paść i leżeć do rana.

— Pomożemy ci iść. Arthur, ja wezmę ją pod jedno ramię, ty złap od drugiej strony.

Chłopak kiwnął głową i pozwolił Silver podeprzeć się na nim. Cała trójka wyszła z uliczki, choć tak naprawdę, to tylko dwójka szła, bo białowłosa uwiesiła się na nich i ledwo powłóczyła nogami. Ulice wyludniły się w porównaniu z tym, co widzieli podczas podróży do pierwszego baru. Najwidoczniej godzina była już naprawdę późna. Albo bardzo wczesna, zależnie od punktu widzenia.

Powrót nie wyszedł za dobrze, kilka razy pobłądzili, skręcając nie tam, gdzie trzeba. Mnóstwo budynków wyglądało podobnie, brakowało charakterystycznych obiektów, a uliczki były wąskie, kręte i liczne. Jednak w końcu, nim opadli z sił, ujrzeli w oddali rezydencję. Silver już praktycznie spała, ale jakoś ją doprowadzili do celu.

Tuż przed wejściem Castia zatrzymała się, tym samym wymuszając to na pozostałych.

— Chodźmy tyl... Tylnym wejściem. Nie zwracajmy na siebie uwagi. — Mimo że wyglądała tylko trochę lepiej od białowłosej, wciąż myślała dość jasno.

Obeszli budynek, starając się unikać ludzi, których szczęśliwie w ogrodzie było tylko kilku. Przez moment martwili się, że tylne drzwi będą zamknięte, jednak ich obawy nie potwierdziły się. Weszli do przedsionka i przekradli na piętro schodami dla służby.

Na ich szczycie spotkali Azareę i kobietę w średnim wieku, a przynajmniej z pozoru, o blond włosach spiętych w wysoki kok. Jak się potem okazało, była to matka Silver.

— Miałaś ich pilnować — powiedziała Az, patrząc na Castię.

— No i pilnowałam. Przecież żyją. — Blondynka zachwiała się i mało nie przewróciła, ale Arthur stał obok, więc ją złapał.

Czwarta uśmiechnęła się lekko, co próbowała ukryć dłonią, aby Rella tego nie widziała. Matka Silver uraczyła ich ostrą wiązanką, jak bardzo byli nieodpowiedzialni, zwłaszcza Castia.

— Niedopsze mi... — jęknęła Silver i przycisnęła dłoń do ust, powstrzymując wymioty.

— Jutrzejszy kac pokara ich bardziej, niż twoje wywody. Dajmy im już spokój, niech idą spać. — Azarea najwyraźniej nie miała im za złe tej eskapady. — Chodźcie, zaprowadzę was do pokojów.

***

Castia i Arthur dostali jeden pokój, w którym nawet nie było łóżek, a jedynie dwie sofy i fotele. Przynajmniej mieli własną łazienkę. I choć jeszcze kilka minut wcześniej ledwo stali, kiedy już usiedli wygodnie poczuli, że zmęczenie odeszło.

— Nie chce mi się spać — powiedział chłopak, powstrzymując ziewnięcie. Najwyraźniej jego ciało nie do końca się z nim zgadzało.

— Mi też nie. Zagrajmy w coś.

— O nie, ja z tobą w te... No... W karty z tobą nie gram!

— Przecież nawet nie mam ich przy sobie.

— To w co innego można w dwie osoby?

— Możemy kogoś zawołać.

— Nieee. Silver padła, a innych nie znam. Jeszcze bym się zestresował!

— To będziemy tak siedzieć do rana?

— Albo pójdziemy spać.

— Nie zasnę. Ale jestem głodna.

— Ja trochę też. Chodźmy poszukać jedzenia.

Castia wstała i podeszła do drzwi, jednak, kiedy nacisnęła klamkę, te okazały się zamknięte.

— Zamknęli nas!

— No nie! Castia, odsuń się!

Zdziwiona blondynka odeszła na bok, cały czas obserwując Arthura. Chłopak cofnął się o kilka kroków, rozbiegł i spróbował wyważyć drzwi ramieniem. Choć plan z założenia nie miał szans powodzenia, bo drzwi były dość grube, to nawet jego realizacja się nie udała — trafił w ścianę, czemu oczywiście towarzyszył hałas.

Kiedy Arthur leżał na podłodze, bo, jak sam twierdził, nie chciało mu się wstawać, a Castia dostała ataku obłąkańczego chichotu, rozległo się pukanie.

— Czy wszystko w porządku? — Usłyszeli obcy, męski głos.

— Mamy tu nieprzytomnego człowieka! Uderzył się w głowę! — odpowiedziała dziewczyna, tłumiąc śmiech.

Usłyszeli dźwięk przekręcanego zamka i już po chwili drzwi były otwarte. Do pokoju wszedł kelner. Rozejrzał się pośpiesznie, ale jedyną osobą choć trochę zbliżoną do stanu nieprzytomności był leżący plackiem Arthur.

— Czy to ów nieprzytomny człowiek?

— Już mi lepiej. — Chłopak niezgrabnie wstał i otrzepał ubranie. — Pójdę się czegoś napić.

— Ależ sir, ten wypadek to mogło być coś poważnego!

— Co? Beze mnie idziesz się napić?! — Castia spojrzała groźnie na rudzielca. Przecież mieli coś razem zjeść!

— Wody.

— Ano chyba że. Chodź, zaprowadzę cię.

— Może przyprowadzę doktora? — Kelner był szczerze zatroskany stanem gości. — Lepiej niech państwo nigdzie nie wychodzą.

— No dobra, zostanę, ale żadnych doktorów. — Arthur nie dał się długo prosić. Usiadł w miejscu, w którym stał. — Ale i tak chce mi się pić.

— Przyniosę wody, sir.

— I coś do jedzenia! — dodała Castia.

Kelner opuścił pokój i nastała cisza.

— Wracamy do punktu wyjścia, jestem głodna i się nudzę.

— Ale już nie jesteśmy zamknięci. Mówiłem, że otworzę drzwi i co? I otworzyłem!

Dziewczyna podeszła do jednej z komód żeby w niej grzebać, wyrzucając jakieś zakurzone szmatki za siebie. Po chwili opróżniła mebel, a na koniec trzasnęła drzwiami. Arthur, wciąż będąc na podłodze, wyciągnął rękę i otworzył jedyną szufladę, jaka była w jego zasięgu.

— Spójrz na to! — Chłopak pomachał jej znaleziskiem, czyli czerwonym, nienadmuchanym balonem.

— Daj mi go! — Castia pochwyciła balon w locie i nadmuchała go w ledwie kilku wydechach.

— Podaj! — Osiemnastolatek poderwał się z podłogi, wyczuwając kolejną porcję dobrej zabawy. Kilkakrotnie odbił, po czym oznajmił: — Teraz bez rąk.

Gra nie trwała długo, bo zaraz potem przyszedł kelner z tacą jedzenia. Castia rzuciła się na nadziewane bułeczki, a Arthur pochłonął kilka naleśników. Jednego schował też do kieszeni, chcąc poczęstować Silver. Niestety dobra passa imprezowiczów skończyła się i zdarzył się wypadek, szczególnie dotkliwy dla rudzielca. Strącił ze stołu talerz z herbatnikami.

— O nie! Gdzie tu mają miotły? — krzyknął, momentalnie zjawiając się przy drzwiach.

— Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto wie takie rzeczy?

— To idę szukać!

— Hej, nie zostawiaj mnie samej! — Castia pognała za Arthurem, który już był na korytarzu, po drodze obijając się o komodę.

Oboje dość przytomnie stwierdzili, że miotłę najpewniej znajdą na dole, przy kuchni. Wybrali wąskie, boczne schody i zeszli nimi po cichu, a przynajmniej się starali. Chwilę zajęło im przekonanie służby, aby po prostu dali im tę miotłę, bo chłopak chce samodzielnie posprzątać. Gdy wracali do pokoju, przed drzwiami spotkali Silver. Białowłosa wygląda trochę lepiej, niż podczas powrotu z baru, ale i tak dziwił fakt, iż jeszcze kręciła się po korytarzu.

— Nie śpisz? — spytali jednocześnie Castia i Arthur.

— Niedobrze mi, a nie wiem, gdzie jest toaleta... — Dziewczyna przytknęła dłoń do ust, zaś jej rozmówcy odruchowo się cofnęli.

— U nas jest, chodź.

Ostatecznie Silver po prostu skuliła się w fotelu i zasnęła. Arthur posprzątał nie tylko kawałki ceramiki i herbatników, ale pozamiatał cały pokój. Na sam koniec stwierdził, że musi się wykąpać, nim pójdzie spać.

Tymczasem Castia kompletnie nie czuła zmęczenia, ale nie miała też zbytnio co robić. Siedziała na sofie z kolanami podciągniętymi pod brodę i rozmyślała. Samotne wspominki w środku nocy, do tego w stanie mocno nietrzeźwym, okazały się niezbyt trafionym pomysłem, bo dziewczyna momentalnie posmutniała. Trwała tak dłuższą chwilę, błądząc myślami po najbardziej zawstydzających wspomnieniach, mimo że starała się powstrzymać przed tym swój mózg. Przemyślenia przerwał widok wody wylewającej się spod drzwi łazienki.

— Arthur, żyjesz?! — Blondynka zaczęła walić w drzwi. Czuła, że serce podchodziło jej do gardła. Chłopak mógł zasnąć w wannie i się utopić!

Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała mocny kaszel, a także ledwo słyszalne pomiędzy kolejnymi próbami złapania oddechu "żyję". Wody może i nie było dużo, ale rozlała się po całym pomieszczeniu, nim rudzielec zakręcił kran.

Kiedy chłopak w końcu wyszedł z łazienki, ujrzał Castię stojącą na środku odwróconego do góry nogami stołu, która "wiosłowała" miotłą.

— Wskakuj, odpływamy! Musimy się ratować! — Dziewczyna zaśmiała się i kontynuowała wyimaginowaną wyprawę.

— Nie mam siły... Ale muszę to posprzątać!

— Rano służba posprząta, a my będziemy już daleko! No właź!

— Daj mi tę miotłę!

— Miotłą będziesz wodę zbierał?

— Racja, pójdę szukać ścierek.

— Nie bądź głupi i nawet się nie waż stąd wychodzić!

Arthur już zbliżał się do drzwi, kiedy poczuł, że coś podcina mu nogi i padł na ziemię. Castia odciągnęła go od wyjścia, sunąc go po mokrej podłodze.

— Idź już spać!

— Zostaw mnie!

— Aaa, moje włosy!

Szarpanina nie trwała długo i nie zdążyła przerodzić się w nic poważniejszego, bo drzwi otworzyły się z impetem. Kto za nimi stał — tego Arthur na szczęście nie pamiętał. Tak samo tego, co nastąpiło potem.

***

Nawet nie miał zamiaru pytać, skąd w pokoju wzięła się zebra, kim są obcy, śpiący pod ścianą ludzie ani kto ogarnął niewielką powódź, którą sam spowodował. No chyba że woda wsiąkła w drewnianą podłogę, ale o tym wolał nie myśleć. Przeciągał się, słysząc, jak kręgosłup i wszystkie stawy wydają charakterystyczne dźwięki, a przy tym rozważał ucieczkę przez okno. Miał nadzieję, że nikt nie policzy mu szkód, jakie wyrządził. Z drugiej strony wciąż miał dużo pieniędzy, więc jakoś by to przeżył.

Chociaż nie, gdyby faktycznie musiał stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swoich czynów, to by chyba spłonął ze wstydu. Już na samą myśl poczuł, jak jego policzki oblewają się rumieńcem. Ze zdziwieniem jednak przyznał, że pamiętał niemal wszystko z poprzedniego dnia, a do tego, mimo że był cały obolały, czuł się całkiem nieźle. Zawsze, kiedy dziadek wpadał w odwiedziny i przywoził swoje wyroby, kończyło się to znacznie gorzej i znacznie szybciej.

Na palcach przeszedł do łazienki i ulżył pęcherzowi, a przy okazji zaspokoił pragnienie, pijąc prosto z kranu. Na wieszaku ujrzał świeżą, czarną koszulę i czarne spodnie. Pomyślał, że to pewnie dla niego, ale wolał się upewnić. Wrócił do pokoju, gdzie zgodnie z jego przypuszczeniami, znalazł kopertę zostawioną na komodzie. Kartka, którą wyciągnął, głosiła:

" Do Arthura:

W łazience masz czyste ubrania. Jak już będziesz gotowy, zejdź piętro niżej najbliższymi schodami. Idź prosto, skręć w lewo przy pierwszej okazji i wejdź do pokoju ze smokiem wyrzeźbionym na drzwiach.

PS. Dziewczynami się nie przejmuj, poradzą sobie.

PPS. Ludźmi spod ścian też nie, nie mieliśmy, gdzie ich upchnąć.

Az".

Z ulgą ściągnął brudne, śmierdzące ubrania, starając się nie patrzeć, jak bardzo są zniszczone. Kiedy już wyglądał w miarę schludnie, udał się do pokoju z listu. Uniósł rękę, aby zapukać, ale uprzedził go młody, męski głos, który kazał mu wejść.

Arthur nacisnął klamkę i niepewnie otworzył drzwi. Za nimi był niewielki salonik urządzony w biało-złotych kolorach. W fotelu siedział smukły, blady mężczyzna o brązowych włosach. Pojedyncze kosmyki opadały na jego twarz i zasłaniały mu oczy, więc rudzielec nie mógł z całą pewnością stwierdzić czy go zna.

— Usiądź, proszę.

Osiemnastolatek wykonał polecenie, nie odzywając się ani słowem. Czuł jak narasta w nim panika na myśl, że zaraz zostaną mu przedstawione koszta doprowadzenia jego pokoju do porządku. Nieznajomy spojrzał mu prosto w oczy i dopiero wtedy Arthur zauważył, że jego tęczówki były krwistoczerwone. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top