16. Może to jednak jawa jest?
Tak, wracam do pisania Pogłosu. Szczególnie zmotywowały mnie te dwie plakietki, które widnieją na okładce. Rozdziały na pewno nie będą regularne, jestem zbyt chaotyczna na konkretne daty, ale mogę obiecać, że nie będą się pojawiać z częstotliwością jeden na pół roku. Będzie jeden na rok.
Oczywiście żartuję, chciałabym to kiedyś skończyć C:
Zapewne już nie pamiętacie, co się działo, więc szybkie streszczenie ostatniego rozdziału:
Arthur, Castia, Azarea i Eliaz ruszają na przyjęcie w rezydencji Pierwszego. Tam nasi krwiopijcy spotykają starych (dosłownie) znajomych, więc rudzielec postanawia nie przeszkadzać w niemalże rodzinnym spotkaniu. Arthur zajmuje się stertami jedzenia i kiedy postanawia chwycić ostatni kawałek ciasta, spotyka dość nietypową postać.
__________________________________
— Hej, ja chciałam to zjeść! — Podniósł wzrok na niezbyt wysoką, smukłą dziewczynę o białych włosach i dużych, ciemnoniebieskich oczach, która przybrała pozę, jakby zamierzała z nim walczyć na śmierć i życie o głupi kawałek placka. Uwagę chłopaka szczególnie przykuła potrójna, stara blizna na prawym policzku nieznajomej. Wyglądała, jakby ktoś podrapał ją dużymi szponami.
Dziewczę skakało na lekko ugiętych nogach niczym bokser, co wyglądało dość komicznie, biorąc pod uwagę, że ledwie trzymała równowagę. Widocznie zaczęła kulinarno-alkoholową przygodę znacznie wcześniej niż Arthur.
— Spokojnie, jeszcze nie zdążyłem ugryźć. Proszę, to dla ciebie — podał białowłosej ozdobione prawdziwymi kwiatami ciasto.
Ta zareagowała dość niespodziewanie — wzruszyła się. Ocierając oczy, zaczęła mu dziękować.
— To tylko ciasto! — Osiemnastolatek nie miał pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji, więc stał sztywno, jakby połknął kij.
— Kim jesteś? — spytała, nagle zmieniając temat. — Nie widziałam cię tu wcześniej.
— Arthur. Jestem tu pierwszy raz.
— To ty przyjechałeś z Czwartą?
Kiwnął głową, zdziwiony, że dziewczyna użyła tego określenia. Czyżby również była wampirem?
— A ty?
— Co ja?
— Jak masz na imię?
— Aaa, no tak. Jestem Silver — uśmiechnęła się do niego głupkowato, co było całkiem urocze. Arthur parsknął cicho.
— Silver, serio? Przez twoje włosy?
— Tak, tak, moi rodzice nie popisali się kreatywnością, dobra? — Chyba się trochę obraziła, bo uśmiech zniknął z jej twarzy. Jej reakcja jasno mówiła, że to nie pierwszy raz, kiedy kogoś rozbawiło to imię.
— Co tu robisz? — spytał, chcąc nieco rozluźnić powstałe napięcie, ale zaraz potem zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało.
— Jem — odpowiedziała całkowicie poważnie. — A poza tym biorę udział w przyjęciu. — Nastała chwila ciszy, a przynajmniej między tą dwójką, bo dźwięki otoczenia były nader głośne.
"Brawo, dlatego właśnie nigdy nie miałeś dziewczyny"— pomyślał. Miał ochotę uderzyć się otwartą ręką w czoło, ale wyglądałoby to zbyt dziwnie. Musiał jakoś wybrnąć z sytuacji.
— Em, smacznego.
Wciąż patrzyła na niego jak na idiotę, więc zaczął nerwowo pocierać o siebie dłonie, które i tak miał już spocone. Szczęśliwie podszedł do nich kelner i podał kieliszki z szampanem. Silver chciała od razu go wypić, ale mężczyzna powstrzymał ją, mówiąc, że za chwilę będzie toast. Faktycznie, zaraz potem na podest w centrum sali wszedł jakiś człowiek, przedstawił się jako Janus i zaczął krzyczeć, jak bardzo kocha jakąś tam Grace. Wszyscy wznieśli kieliszki i upili trochę napoju.
— Strasznie tu nudno. Chodźmy się przejść.— Silver chwyciła Arthura niespodziewanie i pociągnęła go w przypadkowym kierunku. Chłopak oblał się szampanem, ale nie zdążył zwrócić na to uwagi.
— Gdzie chcesz iść?
— Na zewnątrz, tam zawsze jest lepsza zabawa.
— Ale czemu akurat ze mną chcesz iść? — Gdzieś głęboko z umysłu Arthura docierał cichy głos, który podpowiadał, że może to będzie jego pierwsza randka. No, nie licząc tych udawanych z dzieciństwa.
— Bo jesteś pod ręką.
"Dosłownie" — pomyślał, bo dziewczyna ciągnęła go w stronę wyjścia, zwinnie omijając obcych ludzi.
— Poza tym prawie nikogo innego nie znam. Nie lubię tu przyjeżdżać.
— Czemu właściwie tu jesteś?
— Rodzice mnie namówili.
"Córka jakiegoś arystokraty? Nie wygląda. Zwłaszcza z tą blizną".
— Co ci się stało?— zapytał w nagłym przypływie ciekawości. Zdążyli wyjść już na zewnątrz, gdzie było dość zimno, a Arthura przeszedł dreszcz.
— Hę?
— W policzek.
— Stara historia, nie chcę o tym mówić.
"Znowu spieprzyłeś, brawo. Lepiej zmień temat".
— A kim są twoi rodzice?
— Alfert Igram i Rella Walsh. Mówi ci to cokolwiek? — popatrzyła na niego z ukosa. Widocznie nie lubiła mówić o swojej rodzinie.
— Nie. Czekaj, Alfert? Castia mi o nim mówiła, spotkaliśmy go na piętrze.
— Tak, to on.
Przez moment szli w ciszy, kiedy Arthura olśniło.
— Zaraz, to wampiry mogą mieć dzieci?!
— Oczywiście, nie wiedziałeś?
— Ale jak?!
— Mam ci dokładnie opisywać, skąd biorą się dzieci?
Chłopak zarumienił się, ale i tak był już czerwony od mrozu, więc Silver tego nie zauważyła.
— A ty też jesteś wampirem? — postanowił uciąć temat.
— Nie, ja jestem zwykłym człowiekiem.
— Skomplikowane to wszystko.
— Niezbyt.
I znowu nastała cisza. Arthurowi przyszło do głowy jeszcze kilka pytań, ale postanowił na razie się zamknąć. Jego towarzyszka wyglądała na kompletnie nieprzejętą milczeniem rudzielca, a sama też najwyraźniej nie miała ochoty się odezwać. Kierowali się przed teren rezydencji, w stronę uliczek rozświetlonych kolorowymi lampami. Nie odeszli jednak zbyt daleko, kiedy przez gwar miasta przebił się dźwięk stukania obcasami. Osiemnastolatek odwrócił się i ujrzał Castię, która drobnymi krokami biegła w ich stronę.
— A wy dokąd? — spytała, gdy tylko zrównała się z nimi.
— Tam. — Silver wskazała przed siebie.
Castia już otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, a, sądząc po jej wzroku, riposta nie byłaby przyjęta. Ostatecznie jednak wzięła głębszy wdech i powstrzymała się od złośliwości.
— Po co? Przecież w środku niczego nie brakuje.
— Nie cierpię, jak arystokraci się na mnie gapią i obgadują, myśląc, że nie słyszę.
"Na ciebie chyba zawsze się gapią" — pomyślał młody Kelly, ukradkiem zerkając na białe włosy i bliznę.
— Więc chodźcie ze mną na piętro.
— Podziękuję — odpowiedziała białowłosa tonem, który wskazywał, że nie da się przekonać.
Szli dalej, a Castia wciąż im towarzyszyła.
— Nie wracasz?— spytał Arthur.
— Jej ojciec kazał mi was pilnować.
— Dobrze, że sam nie przyszedł. — Silver wywróciła oczami. — Chodźmy do karczmy. Takiej zwykłej, swojskiej.
— Gdzie niby taką znajdziemy? Musielibyśmy wyjść poza dzielnicę, myślisz, że będę szła taki kawał w tych butach?
— I bez płaszcza— dodał Arthur.
— Nie marznę tak łatwo.
"To czemu zabrałaś mi całą kołdrę, kiedy byłaś w moim domu?"
— Ale zwracasz na siebie uwagę.
— To nie przez brak płaszcza, tylko moje piękno — posłała mu złośliwy uśmiech.
— A mnie za to robi się zimno.
— Słyszysz, Silv? Arthur zmarzł. Wracajmy.
— Wy możecie wracać, poradzę sobie.
— Nie bądź głupia, twój ojciec by mnie zabił, jakbym cię puściła. Ale ty możesz wracać, jak chcesz — dodała Castia, patrząc na rudzielca.
— I będę do rana krążył po sali, na której nikogo nie znam?
— To co robimy?
— Ja idę do karczmy.
— Przynajmniej wynajmijmy powóz.
— A masz pieniądze? Bo ja nie i Arthur pewnie tak samo.
Osiemnastolatek wyciągnął na wierzch kieszenie, oczywiście puste.
— Zamierzaliście iść do karczmy bez pieniędzy? — Silver i Arthur popatrzyli na siebie, zdziwieni własną głupotą, ale nie odpowiedzieli. Castia sięgnęła wgłąb dekoltu i po chwili wyciągnęła kilka monet.
— No to jedziemy! — Inicjatorka wyprawy podskoczyła z radości i klepnęła rudzielca w plecy. Ten skulił się zaskoczony.
"Na co ja się właśnie dałem namówić?".
***
Przy głównej ulicy bez trudu znaleźli powóz do wynajęcia, ale woźnica gdzieś przepadł.
— Zaczekamy? — spytała Silver.
— Żartujesz? Zamarzam! — Arthur przebierał nogami w miejscu i pocierał ramiona. A mógł zostać w rezydencji i zająć się jedzeniem. — Czemu ty nie marzniesz? — spytał białowłosą. To, że Castii mróz nie przeszkadzał jakoś go nie dziwiło.
— Tak po prostu — wzruszyła ramionami.
— Mnie się nie chce czekać. Po prostu chodźmy do jakiegoś lokalu w pobliżu, przecież ich nie brakuje.
Silver trochę pogderała pod nosem, ale w końcu przystała na ten pomysł. Najbliższy bar faktycznie nie był daleko, szli do niego ledwie chwilę. Przed wejściem minęli wymiotującego chłopaka, prawdopodobnie nieletniego, oraz jego kompanów, którzy śpiewali jakąś wesołą przyśpiewkę, choć połowa nie znała jej słów. Arthura ten widok zniesmaczył. Oczywiście nie miał nic przeciwko piciu alkoholu, ale do takiego stopnia?
Lokal pękał w szwach, lecz dla Castii i Silver szybko znalazło się miejsce. Osiemnastolatek jakoś się wcisnął obok. Blondynka zapłaciła i w ruch poszła pierwsza kolejka. Potem druga, trzecia, po drodze ktoś postawił dziewczynom drinki. Czwarta, piąta. Okazało się, że obok Arthura siedział inny Anteryjczyk, jego rodak, który postawił rudzielcowi szóstą kolejkę. Castii skończyły się pieniądze, więc wydawało się, że dla nich to już koniec imprezy. Ów rodak Arthura zaproponował jej szybką partyjkę pokera. W razie wygranej dziewczyny miał pozwolić im pić na swój koszt. Gdyby przegrała, chciał jej butów.
"Bogowie, jakiś fetyszysta! Castia, nie!" — mówił głos rozsądku w głowie osiemnastolatka, ale nie zdołał się przebić przez alkohol w jego krwi, więc chłopak zaczął się śmiać na wespół z Silver.
Castia ograła mężczyznę bez problemu. Biedak nie spodziewał się, że wyglądająca tak młodo kobieta ma za sobą setki lat doświadczenia. Potem zagrali jeszcze raz, o jego płaszcz. Po kilku minutach nakrycie było już na ramionach Arthura, choć ten zdążył już zapomnieć, że było mu zimno. Trzecia runda poszła o buty nieznajomego. Mieli grać dalej, ale przyszli jacyś ludzie i wyciągnęli bosego mężczyznę od stołu. Silver zdążyła jeszcze krzyknął, że obiecał im alkohol na swój koszt. Wtem Anteryjczyk zmienił nastawienie — zaczął się wykłócać, że Castia na pewno oszukiwała i żądał zwrotu swoich rzeczy.
Dziewczyny wrzeszczały na mężczyznę, a on nie pozostawał dłużny. Jego znajomi szarpali go, próbując wyprowadzić z karczmy, ale przychodziło im to z trudem. Arthur nie miał zamiaru brać udziału w przedstawieniu, zwłaszcza, że większości klientów patrzyła na nich. Wyglądało na to, że jednak zostaną bez obiecanych napitków, kiedy chłopak dostrzegł portfel, który lada chwila miał wypaść z kieszeni szamoczącego się osobnika. Rudzielec upewnił się, że nikt nie zwraca na niego uwagi i szybkim ruchem pozbawił agresora pieniędzy.
"Gdzie dwóch się bije, tam nikt nie pilnuje lodówki czy jakoś tak".
Kiedy Anteryjczyk został w końcu wyprowadzony, a napięcie trochę opadło i ludzie przestali zwracać na nich uwagę, postanowił pocieszyć zdenerwowane dziewczyny swoją zdobyczą.
— Psst. Patrzcie pod stół.
Castia i Silver zerknęły pod blat. Chwilę im zajęło załapanie, że Arthur trzyma portfel.
— Otwieraj go, ciekawe ile jest tam pieniędzy! — Blondynka była nieco zbyt głośna, więc Silv upomniała ją.
Cała trójka ukradkiem weszła pod stół, aby przeliczyć wartość zdobyczy. Oczy wyszły im na wierzch, kiedy ujrzeli kilka monet o znaczącym nominale. Zgodnie postanowili zmienić lokal w obawie, że właściciel portfela zauważy brak i wróci, aby zrobić im jeszcze większą awanturę.
Chwiejnym krokiem ruszyli w miasto.
***
Specjalnie wybrali lokal, który nie rzucał się w oczy. Tam było znacznie spokojniej i do końca pobytu nie spotkały ich już żadne przygody. Do tego zapełnili żołądki czymś innym, niż alkohol, bo zaproponowano im małe kanapki z oliwkami na wykałaczkach, a oni nie odmówili. Silver pochłonęła w pojedynkę całą tacę, kiedy Arthur i Castia zjedli ledwie po jednej. A kolejki leciały dalej, jednak chłopak zgubił rachubę już w poprzednim barze.
Nieco później stali w zaułku, przy stercie śmieci. Silver wymiotowała, jak kot. Arthur i Castia nie musieli trzymać jej włosów, bo te miała upięte, więc zamiast tego złapali się pod ramię, aby nie stracić równowagi podczas kiwania w lewo i prawo. Gdzieś zza budynków usłyszeli rytm piosenki, którą oboje znali, a przynajmniej tak im się wydawało, więc zaczęli śpiewać, samodzielnie wymyślając słowa zwrotek.
Ta scena coś Arthurowi przypominała, ale nie mógł sobie przypomnieć, o co chodziło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top