12. Horyzont to niewoli kres

14 dzień Trzeciego miesiąca, rok 618 III ery.

Cztery dni przed ukryciem skrzyni w piwnicy Kellych.


Gdyby ktoś zboczył z głównego traktu łączącego Clorę z Santis w połowie jego długości i udał się na zachód, zapewne trafiłby na dość niepozorną ścieżkę. Dróżka była niemal niewidoczna spod obfitej warstwy runa, pokryta grubym mchem, wiecznie osłonięta przed słońcem. Drzewa, które rosły wedle jej wskazań, wyróżniały się wśród pozostałej części lasu – ich korony wznosiły się wyżej, a gałęzie mocniej lgnęły ku górze, pragnąc złapać jak najwięcej promieni. Każdy, gdyby się przyjrzał, dostrzegłby, że właśnie ta ścieżka odznaczała się na tle krajobrazu, że na korach olsz, brzóz i jesionów wyryto znaki, które zostały zatarte przez czas. Ale nikt się nie przyglądał. Ludzie podróżowali znanym traktem, bez zbędnego marnowania czasu, mając jasno określony cel. Nikt się nie przyglądał i nikt nie zbaczał z trasy, by odkryć to, co ols próbował ukryć.

Najstarsi ,,ludzie'', którzy kroczyli po ziemskim padole od setek lat, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Ich doświadczone, jednak bynajmniej wyniszczone przez czas, oczy dostrzegały każdy szczegół tego miejsca. Widzieli niewielkie drogowskazy wyryte na pniach, niemal całkowicie skryte pod mchem i hubą. Wyczuwali energię wypełniającą powietrze, powodującą ledwie wyczuwalne dreszcze. Choćby nie odwiedzali olchowego lasu przez sto lat, wciąż bez trudu potrafiliby odnaleźć ściezkę. To właśnie w miejscu, do którego zapomniana droga prowadziła, postanowili ukryć skrzynię. Wiedzieli, że tam nikt jej nie odnajdzie.

A jednak, ludzkość przypomniała sobie o pradawnych ruinach santyjskich. Zawsze znajdzie się ten jeden człowiek, który zboczy z drogi, nie bojąc się wejść w obce rejony. Tym pionierem był Kedar z Sarmy, mężczyzna obcy na owych terenach, bo pochodzący aż z odległego Ufradu – niewielkiego kraju ukrytego wśród najwyższych gór świata. Wystarczył jeden włóczęga, by zburzyć spokój wiekowych istot.

Azarea i Eliaz nie tracili ani chwili, zrezygnowali z planowanych wojaży i ruszyli na spotkanie w umówionym miejscu. Był nów, trakt łączący Clorę i Santis oświetlały nieliczne, rozstawione w znacznych odległościach, latarnie runiczne. O tej porze nie było tam żywej duszy, a rozważania, czy wampiry można zaliczyć do tej grupy nigdy nie dawały jednoznacznej odpowiedzi. Choć ruszyli zaraz po zachodzie słońca i dotarli na miejsce idealnie o ustalonej porze, przybyli ostatni.

Przy drodze zebrała się niewielka grupa. Noel skrywał twarz pod kapturem, choć i tak zwykły człowiek nie mógł jej dojrzeć w takich ciemnościach. Dan, ten, który wysłał list, uśmiechnął się na ich widok, ale, jego zwyczajem, był to wyraz nieszczery, oczy pozostawały czujne i pełne powagi. Była z nimi jeszcze jedna osoba – dziewczyna średniego wzrostu, odziana w staromodny płaszcz. Pod nim skrywała trzy niewielkie, choć cięższe niż mogłoby się wydawać, noże do rzucania. Światło najbliższej latarni ledwie sięgało jej białych włosów, a to i tak wystarczyło, by wyróżniały się na tle ciemnego lasu.

– Co ona tu robi? – zapytał Eliaz tonem, który sugerował znaczne niezadowolenie. Zebrani przy drodze byli już przyzwyczajeni do ponurego usposobienia mężczyzny, więc nie zwrócili na to uwagi.

– Stoję – odparła niskim głosem. Standardowa odpowiedź dla osoby w nastoletnim wieku. Azareę ogarnęła lekka nostalgia – gdy miała siedemnaście lat, odpowiadała dokładnie w ten sam sposób, a było to siedem wieków temu.

– To wszystko wyjaśnia, nie mam pytań.

– Chciała przyjść, to ją wziąłem, nie ma potrzeby, by dalej dyskutować. – Dan stanowczo zakończył temat.

–Tatusiek urwie ci jaja, jeśli coś jej się stanie.

– Umiem o siebie zadbać – odburknęła białowłosa. Z pewnością nie były to puste słowa, dziewczyna dobrze wiedziała, jak użyć broni, którą kryła pod płaszczem, a także własnych pięści. Odruchowo potarła knykcie stwardniałe od wieloletnich treningów bokserskich.

Eliaz wywrócił oczami, ale nic nie odpowiedział. Przez moment chciał skomentować brzydką, potrójną bliznę po szponach przecinającą połowę twarzy blondynki, lecz powstrzymał się. Wiedział, że był to temat, którego lepiej nie poruszać.

– Ktoś jeszcze przyjdzie? – zapytała Az.

–My wystarczymy – odpowiedział jej Dan. – Chodźmy już.

Ruszyli dróżką ukrytą wśród drzew. Szli niemal godzinę, choć utrzymywali dość szybkie tempo. Las coraz bardziej gęstniał, a ścieżka była niemal niewidoczna. Białowłosa co chwilę potykała się o liczne korzenie – z całego towarzystwa widziała w ciemnościach najgorzej, choć wciąż lepiej od zwykłego człowieka. Starała się jednak dotrzymać kroku pozostałym, by nie uznali jej za kulę u nogi.

W końcu ujrzeli cel swej wędrówki – zniszczoną bramę świątyni. Dawno temu musiała być okazałym budynkiem, resztki potężnych kolumn wciąż wzbudzały podziw, zaś samo wejście miało co najmniej cztery metry wysokości. Wnętrze zostało wbudowane w jaskinię u podnóża góry niczym kopalnia, przez co miejsce kultu wydawało się jeszcze bardziej mistyczne.

Grupa momentalnie ujrzała ślady obecności ludzi – teren został ogrodzony liną, a także rozstawiono znaki mówiące, że ruiny zostały zajęte przez oficjalną grupę anteryjskich archeologów. Gdzieś w trawie leżały szklane butelki, gdzie indziej rozłożono składane krzesło. Dobrze, że jeszcze nie zdążyli założyć obozowiska. Wnętrze świątyni ciągnęło się wgłąb góry na kilka kilometrów, więc ludzie mieli wiele do przeszukania.

Zdawało się, że archeolodzy byli nieobecni. Dan został przed wejściem, zaś reszta wkroczyła do jaskini. Początkowo grota nie wyróżniała się w żaden sposób, lecz już po chwili zobaczyli pierwsze malunki skalne. Dalej znajdywały się rzeźbienia w ścianach, choć zatarte przez czas, wciąż szczegółowe i piękne. Minęli wiele rozwidleń, ale Azarea i Noel wiedzieli, którędy iść. Pomieszczenie, w którym schowali skrzynię, było dość niepozorne – niewielkie, ciemne, na uboczu. Z pozoru nie kryło niczego wartego uwagi. W jego centrum stał kamienny ołtarz – zwykła, wysoka ława. Żadnych przedmiotów, zdobień, mebli.

Oni jednak wiedzieli, że, jeśli zajdą ołtarz do drugiej strony, ujrzą otwór, a w nim skrzynię. Dowiedzieli się o odkryciu ruin na tyle wcześnie, by ludzie nie zdążyli zbadać nawet pierwszych pomieszczeń, a co dopiero tak niepozornego zaułka. Przedmiot leżał na swoim miejscu, nietknięty od wielu lat, gęsto pokryty kurzem. Wyciągnęli go i upewnili, że z Castią było wszystko w porządku.

Fakt, iż zostawili dziewczynę samą na tak długo mógł dziwić, lecz mieli pewność, że w świątyni nikt jej nie odnajdzie, a nawet jeśli, to zdążą przybyć na miejsce. Dopóki blondynka spała, nikt nie mógł jej skrzywdzić. Letarg był umiejętnością Piątych, jednak samo zapadnięcie w sen to nic. W jego trakcie regeneracja ich ciał zdawała się być nieskończona – każda rana goiła się natychmiastowo.

Wynieśli skrzynię na powierzchnię. Musieli zdecydować, co z nią zrobić.


***


Wzrok Widzącego był skupiony na kuli z czarnego, półprzeźroczystego kryształu. Zapewne widział tam rzeczy, o których zwykłym ludziom nawet się nie śniło, lecz to zostawało jedynie w kwestii domysłów. Widzący nie potrafili opisać swojego daru, zupełnie, jakby posiadali dodatkowy zmysł. Nie można wytłumaczyć głuchemu czym jest dźwięk, a ślepemu, jak wyglądają kolory.

– Masz coś, czy tylko udajesz, by kupić sobie czas? – zniecierpliwił się Dan. Nawet mimo kilkuset lat na karku, wciąż irytował się, kiedy musiał czekać.

– Myślisz, że to takie proste? Jeśli masz ciągle do mnie gadać, to lepiej wyjdź, nie mogę się skupić.

Dan westchnął, ale posłusznie opuścił pokój. Pozostali w milczeniu przyglądali się pracy młodego Widzącego. Irlan Airen miał ledwie dwadzieścia dziewięć lat, a zdążył zapracować na swoją sławę. To jego usługi kupowali bogaci, wysoko postawieni ludzie. Zwykłego mieszkańca Clory nie byłoby stać na jego najmniejszą radę. Był także jednym z niewielu śmiertelników, którym Dan ufał.

Airen przymknął oczy i położył dłonie na kuli. Chcieli, by znalazł miejsce, które będzie się nadawać do ukrycia skrzyni. Nie było to proste zadanie – tereny, na których nie zasiedliła się ludzkość, stały się rzadkością.

– Tuż przy południowej granicy z Asmoną jest złoże kryształów. Energia jest tam tak silna, że nie ma szans, by ktoś wyczuł cokolwiek innego.

– No chyba nie zakopiemy skrzyni w ziemi, nie?– spytała białowłosa nastolatka. Widzący spojrzał na nią, unosząc brwi.

– Złoża są rozległe, rozciągają się na kilka miejscowości.

– Dziwne, że nikt nie zajął się ich wydobyciem.

– To jest w okolicach Spalonej Ziemi, mało kto zajmuje się tamtymi terenami.

– I tak są tam ludzie, więc trzeba szukać innego miejsca. – Dziewczyna była dość sceptycznie nastawiona do rewelacji Airena.

– Az, myślisz o tym samym, co ja? – zwrócił się Noel do Czwartej.

– Pewnie – uśmiechnęła się z błyskiem w oku w odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top