11. Znowu idzie noc

11 dzień Trzeciego miesiąca, rok 618 III ery.

 Dwa lata przed spotkaniem Arthura i Castii.


Trzy dłonie jednocześnie uderzyły w kartę waleta. Wszyscy gracze byli niesamowicie szybcy, a ich ruchy osobie postronnej mogły wydać się jedynie smugą. Korzystali z talii naprawdę dobrego wykonania, inaczej karty rozdarłyby się już przy pierwszej partii.

Wygrywał ten, który pierwszy położył rękę na figurze jopka. Siedzący przy stole szybko zerknęli na swoje dłonie.

– Nie macie szans – stwierdził głosem pełnym pewności siebie Noel, widząc, iż to jego ręka znalazła się na spodzie. Mężczyzna dmuchnął, by odsunąć długą grzywkę z oczu.

– Jedni rodzą się z intelektem, a inni z szybkimi dłońmi – odparła półżartem Azarea.

– Jeszcze sto lat i uda mi się w czymś wygrać – mruknął pod nosem Eliaz.

Zagrali kolejną rundę, a potem kilka następnych. Grę cechowała prostota, wymagała jedynie refleksu, zaś w ogóle nie zajmowała umysłu. W sytuacji, gdy przy stole siedziały dwie osoby mające ponad pięćset lat, a także jedna ponad pięćdziesięcioletnia, wszelkie strategie były niezwykle przemyślane i skomplikowane, a rozgrywka zajmowała długie godziny, dlatego wybierali głównie gry oparte na szczęściu i spostrzegawczości.

– Mam dość kart – powiedziała w końcu Az. Po minach towarzyszy widziała, iż oni także byli już znużeni.

– To co innego mamy do roboty? – spytał Eliaz.

– Wieczne życie jest niesamowicie nudne – Noel ziewnął ostentacyjnie. – Jedna, czy dwie setki lat zupełnie wystarczają, by zrobić i zobaczyć wszystko, co jest tego warte. Potem już tylko szwendasz się po świecie, szukając atrakcji, by zająć się czymś na chwilę.

– Zróbmy coś całkowicie spontanicznego – zasugerowała czarnowłosa.

– Tak, wyjdźmy w miasto i rozpocznijmy rzeź, o której będą pisać w podręcznikach przez następne tysiąclecie – szatyn uśmiechnął się złośliwie, ponownie odgarniając przydługą grzywkę.

– To nie byłoby aż tak spontaniczne, bo w domyśle chyba powinniśmy działać w taki sposób.

– Więc, aby uchronić ludzkość od wstrętnych pasożytów, jakimi jesteśmy, opuśćmy ten podły, ziemski padół i wyzwólmy nasze dusze od obrzydliwych powłok cielesnych – parodiował ton, jakim mówili kapłani Isi – bogini ze Wschodu - których szczerze nienawidził.

– Jeśli mamy jakieś dusze   – wtrącił się w dialog Eliaz. – A zresztą ja jeszcze nawet nie przekroczyłem średniej długości ludzkiego życia, nie śpieszno mi umierać.

– Co zatem proponujecie?

– Załóżmy zespół muzyczny – zaproponowała Czwarta z pełną powagą.

– Mało ci było sławy z ubiegłego wieku?

– Bractwo wszystko zepsuło, zjawiali się w każdym mieście, w jakim mieliśmy koncert. Choć zauważenie, że dwójka członków jednego z najpopularniejszych zespołów tamtych czasów to wampirzy protoplaści zajęło im trzy lata – zaśmiała się do własnych wspomnień.

– Bo nensze nie były jeszcze tak popularne, a już na pewno nie pojawiały się w codziennych gazetach. Jeszcze kilka, maksymalnie kilkanaście lat i ludzie wynajdą ruchomy obraz. Potem zaczną zapisywać go i oglądać w swoich domach, a jeszcze później dołożą do niego dźwięk. Tak będzie – odparł pewnym głosem Noel.

– I tak żadne z nas nie potrafi śpiewać. Bez Sylvaina to już nie to samo – westchnął czarnowłosy.

Nastało kilka sekund milczenia. Piąty zaginął trzydzieści osiem lat wcześniej, a jednak wciąż nie trafili na żaden trop odnośnie jego osoby. Tamta noc odcisnęła piętno na ich umysłach, a szczególnie wpłynęła na Castię. Nie było w tym nic dziwnego, Sylvain stanowił sens jej życia, a gdy zniknął, nadeszły dla niej dni tęsknoty i marazmu. Wydawać by się mogło, że dziewczyna już nigdy nie wyjdzie z trwającej cztery lata apatii, lecz wtedy pojawiła się osoba, która zapełniła pustkę. Niestety szczęśliwe dni nie trwały długo,a po kolejnej stracie blondynka nie umiała już się podnieść. Postanowiła udać się na spoczynek, zapadając w letarg.

Według Azarei i Noela to była słuszna decyzja. Castia miała spać przez kolejne lata, aż klan Szóstej uspokoi się, a konflikt między nimi i rodem Sylvaina ucichnie. Niestety dla długowiecznych istot trzydzieści lat wydawało się mrugnięciem, w związku z czym wciąż, mimo że dokładnie od trzech dziesięcioleci nie mogli wpaść na trop Piątych, żywili do nich urazę. Wiedzieli, że całkowite zniknięcie tego klanu to pozory. Piątych nigdy nie było wielu, a kiedy została ich zaledwie garstka, wytropienie tych, którzy wciąż żyli, było niemal niemożliwe.

Do tego dochodziła kwestia Cichego Bractwa, które zapewne byłoby problemem jedynie Szóstych, gdyby nie fakt, że od lat polowali na potomków Sylvaina, by używać ich trującej krwi jako broni przeciwko innym wampirom. Szczególnie naprzykrzali się właśnie Castii, a także Alfertowi Igramowi, w końcu byli oni ostatnimi Półkrwi swojego rodu i to ich krew miała najmocniejsze działanie.

– Wyjedźmy gdzieś – zasugerował Eliaz, przerywając milczenie.

– Byliśmy już chyba wszędzie. – Noel westchnął. Zawsze zazdrościł Piątym możliwości zapadnięcia w sen trwający nawet lata. Był przekonany, że gdyby miał taką możliwość, obudziłby się dopiero jakiś wiek później, by żyć w świecie wypełnionym nową technologią, której badanie pozwoliłoby mu zabić nudę.

– Co z tego? Podróż zawsze obfituje w ciekawe doznania oraz nowe znajomości. – Az uśmiechnęła się do swojego partnera, które poznała właśnie podczas samotnej, bezcelowej tułaczki.

– Po co komu znajomi, którzy zaraz umrą. – Szatyn nie dawał za wygraną, powoli zarażając znudzeniem i niechęcią towarzyszy.

– No nie wytrzymam, jaki ty się nudny zrobiłeś przez te wszystkie lata! – Az gwałtownie wstała i głośno wciągnęła powietrze. – Zdziadziałeś kompletnie. Chodźmy, zostawmy go samego ze swoimi smętami – pociągnęła czarnowłosego za rękę. Mężczyzna wstał, poprzeciągał się i ruszył za Czwartą w stronę wyjścia, żegnając się z przyjacielem.




***



Azarea odwiedziła już chyba każdy znany region Kontynentu. Co prawda ledwie zahaczyła o nieliczne pustynie oraz niewielkie, tropikalne wyspy porozrzucane na oceanie, ale dla wampira podróż w te miejsca nie wydawała się być dobrym pomysłem. Za to Eliaz wciąż miał przed sobą co sporą część świata do odkrycia.

Wspólnie uznali, że odwiedzą Hiarię – nieduże, wyspiarskie państwo – zwłaszcza, że zbliżała się Noc Spadających Gwiazd, a to właśnie tam obchodzono ją wyjątkowo hucznie. Spakowali torby w kilkanaście minut, nauczeni doświadczeniem, by nie brać zbyt wielu rzeczy, lecz kupować je na bieżąco, wedle potrzeby. Jedynie trochę ubrań na zmianę, prowiant, zarówno w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, jak i w postaci ,,butelek z winem'', oraz oczywiście pieniądze – srebrne i złote monety, które miały sporą wartość na całym świecie.

Zamknęli swoje niewielkie mieszkanie na jeden spust, nie martwiąc się o ewentualne włamania, gdyż tak naprawdę nie mieli niczego, co można by ukraść, i ruszyli w stronę dworca. Planowali ruszyć pierwszym pociągiem, na jaki trafią.

Azarea wciąż nie mogła się przyzwyczaić do cudów techniki, jakim były środki transportu niezaprzęgnięte w konie, czy inne zwierzęta. Za czasów jej młodości wojaże z miasta do miasta potrafiły trwać kilka dni, zaś od blisko osiemdziesięciu lat ludzie mogli podróżować właśnie za pomocą pociągów. Wszyscy wiedzieli, iż to tylko kwestia kilkunastu, bądź kilkudziesięciu wiosen, aż ktoś wynajdzie mniejsze pojazdy przeznaczone dla kilku osób, które posiadać będą wszyscy mieszkańcy cywilizowanych krajów.

Podróż do Tanradu –stolicy sąsiadującej z Anteros Yalty, która była największym państwem Kontynentu – miała im zająć trochę ponad dzień. Następnie musieli dostać się do Tilt – portowego miasta – by wsiąść na statek płynący w stronę Hiarii.

Śmiałym krokiem przemierzali kolejne ulice Clory, nie mając żadnych zmartwień na głowach. Długie życie niosło ze sobą mnóstwo plusów – pozwalało się ustatkować oraz zgromadzić majątek na tyle duży, by nie trudzić się pracą przez co najmniej kilkadziesiąt lat. Mogli w każdej chwili ruszyć w dowolne miejsce, bądź zrealizować całkowicie spontaniczne pomysły, nie licząc przy tym pieniędzy.

Gdy dotarli na dworzec, zatrzymał ich chłopiec roznoszący gazety.

– To dla pani. – Dzieciak wręczył Azarei złożoną kartkę i wyciągnął rękę, oczekując zapłaty. Otworzył szerzej oczy, widząc srebrną monetę, wartą tyle, co trzydniowe zarobki jego ojca. Czwarta westchnęła w duchu. Nie myślała, że będzie potrzebować drobniejszych pieniędzy jeszcze przed wyjazdem.

– Od kogo to? – spytał Eliaz.

– Już patrzę. – Czwarta czytała wiadomość przez krótką chwilę, po czym spojrzała wymownie na towarzysza. – Zmiana planów. Jedziemy do ruin w Santis.

Mężczyzna od razu domyślił się, o co chodzi. To właśnie w tamtym miejscu trzydzieści lat wcześniej ukryli pewną skrzynię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top