7

Dni mijały, a młody Bakugou starał się jakoś dogadać z nową rodziną, która nie była do tego zbyt chętna. Kayama nie ukrywała już czystej nienawiści jaką darzyła chłopaka. Katsuki już sam nie wiedział co ma zrobić by przypodobać się swojej macosze, ale porzucił to wszystko, gdy zauważył, że ta traktuje go jak służbę, a nie jak syna. Blondyn starał się być dla nich miły, nie chciał by z jego ust wyszły nieprzyjemne słowa, choć niekiedy trójka traktowała go jak najgorsze ścierwo. Czerwonooki każdej nocy wypłakiwał się myszkom lub przyjaciołom, którzy niedawno wrócili z podróży. Minie od razu nie spodobało się rozpieszczone rodzeństwo. Zresztą druga strona również nie przepadała za trzema sierotami, które przygarnęła świętej pamięci Yoihana Misaki. Nowa żona Masaru nie przypadła do gustu nikomu z służby, jednak każdy bał się mówić o tym na głos. Gdzie przecież znaleźli by dobrze płatną pracę z zakwaterowaniem?

Blondyn był właśnie w trakcie ćwiczenia gry na pianinie, a towarzyszące mu dwie kobiety starannie chciały mu to uniemożliwić, trajkotając głośno niczym dwie nakręcone katarynki. Chłopak jednak się nie poddawał i grał dalej, naciskając w odpowiednie klawisze. W jego głowie dalej pozostawał tajemniczy nieznajomy, który zawrócił mu w głowie. Katsuki powracał czasami do tamtego miejsca, licząc na to, że ponownie go spotka i tym razem zapyta go o imię. Jego marzenia jednak nie chciały się spełnić, a on musiał się zadowolić tym niezwykłym niczym snem wydarzeniem.

Pogoda na zewnątrz była paskudna. Grube krople deszczu uderzały w szyby, a wiatr targał drzewami, kradnąc z nich liście. W sercu chłopaka zagościła trwoga. Czuł, że coś się stanie, coś co ponownie zrujnuje jego życie. W ten rozległ się cichy odgłos pukania. Zaskoczony blondyn udał się w kierunku drzwi, niepewnie je otworzył, w końcu nie spodziewał się żadnych gości. Jakie było jego zdziwienie, gdy ujrzał ociekającego wodą przyjaciela ojca- Shinji'ego Nishiya. Mężczyzna wyglądał na zdruzgotanego, a w dłoni ściskał gałązkę.

-Ojciec panicza- zaczął cicho- Zachorował sobie po drodze, i zmarło mu się, ale wciąż o paniczu mówił, nie przestawał i błagał mnie bym to paniczowi przekazał- Nishiya podszedł bliżej i podarował mu trzymaną gałązkę. Katsuki nie mógł w to uwierzyć.

-A moje koronki?

-A co z klejnotami?

Padały pytania z ust jego rodzeństwa, a on resztkami sił powstrzymał się przed wygarnięciem im, gdzie on ma te ich koronki i inne duperela.

-Jak możecie być tak próżnymi ludźmi w tej chwili? -zapytała ich matka stojąc w progu i przyglądając się odchodzącemu mężczyźnie- A z czego my będziemy żyć?

Bakugou nie odpowiedział. Upadł na ziemie, nie przejmując się już nawet moczącym go deszczem i brakiem środków do życia. Los odebrał mu dwie najważniejsze osoby w jego życiu, czuł jakby dostał z otwartej dłoni w drugi policzek, który tylko nastawiony czekał na cios. Z jego gardła wydarł się szloch zmieszany z krzykiem. W głowie huczały mu dalej słowa matki "Pamiętaj by być dobrym i odważnym". I co mu było teraz z tych słów?

Wstał na chwiejących się nogach i udał się wprost do swojego pokoju, na zimnym i przeciekającym strychu. Nie interesowało go teraz nic ani zimno, ani kapiąca na mokrą głowę woda. Jedyne co teraz miało dla niego jakiekolwiek znaczenie to ta malutka gałązka, którą ściskał w dłoniach. Nie pozostało mu już nic. Został sierotą. Stracił już wszystko na czym tak naprawdę mu zależało.

Nazajutrz macocha odprawiła całą służbę, nie dając im nawet żadnych pieniędzy za przepracowane dni. Katsuki żegnał właśnie swoich przyjaciół, którzy musieli udać się w poszukiwaniu pracy. Chłopak tkwił w ich ramionach, dziękując im za spędzone razem dni. W końcu byli jego jedynymi przyjaciółmi.

-Tata miał znajomego pracującego na zamku-wyszeptał cicho, gdy znajdowali się przy bramie- Poprosiłem go by was polecił, sądzę, że w ciągu następnych dni powinni po was wysłać straże.

-Dziękujemy Ci z całego serca, za wszystko- odezwał się zapłakany Kaminari- Od zawsze traktowałeś nas jakbyśmy byli na równi, byłeś dla nas jak starszy brat.

-I wy dla mnie jesteście jedyną rodziną- blondyn uśmiechnął się serdecznie przez łzy. -Weźcie to, przyda wam się, a Yoihana-san bardzo chciała bym wam to podarował, gdy będziecie odchodzić. -czerwonooki podarował Ashido dużą sakiewkę złota, którą w skarbcu zostawiła Misaki dla swoich dzieci.

-Dziękujemy- kobieta przytuliła swojego przyjaciela ponownie- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

-Ja również i żegnajcie, bądźcie zdrów!

Chłopak stał tak jeszcze dłuższą chwilę, przypatrując się odchodzącym przyjaciołom. Wiedział jednak, że nie może stać tam wiecznie. W domu czeka na niego prawdziwe piekło. Sero, Kaminari oraz Mina namawiali go by odszedł razem z nimi, jednak on nie mógł. Obiecał matce dbać o dom. I miał zamiar jej prośbę spełnić.

Niepewnym krokiem wszedł do środka. Już w progu czekała na niego Kayama trzymając w dłoniach szmatkę, uśmiechała się do niego podstępnie. Chłopak podszedł do niej, starając się nie okazywać swojego strachu.

-Od teraz to ty w tym domu gotujesz, sprzątasz i zajmujesz się wszystkim innym- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu- Zauważyłam już wcześniej, że lubisz się babrać w ciężkiej pracy, więc postanowiłam być na tyle hojna, że nie pozwolę ci się zamartwiać śmiercią Masaru.

-Tak jest Proszę Pani- odparł niechętnie. Nie podobało mu się to, że kobieta już postanowiła się nim wysługiwać.

-To dobrze, w takim razie wysprzątaj tu! Nie widzisz jaki tu chlew! Znaj swoje miejsce łachmaniarzu! -Kobieta rzuciła w niego szmatką i udała się w kierunku salonu, śmiejąc się głośno. Bakugou ledwo powstrzymywał łzy. To był jego dom, a on nie da się tak łatwo z niego wygonić.

Bez słowa zabrał się za sprzątanie posiadłości. Z niebywałą dokładnością wycierał wszystkie kurze i pajęczyny. Mył podłogi oraz prał zasłony i nagromadzone ciuchy rodzeństwa. Po godzinie pracy wyszedł na zewnątrz by powiesić pranie. Nie zauważył nawet kiedy to TetsuTetsu w napadzie czystej złośliwości, wyszedł na dwór by ubrudzić sobie buty i wejść na świeżo umytą podłogę. Katsuki, gdy tylko to zobaczył westchnął głęboko i umył ją ponownie. Wszedł do salonu z ściereczką i miską wody, prosząc domowników o pozwolenie na wyczyszczenie butów. Czuł się poniżony, ale starał się o tym nie myśleć, w końcu miał jeszcze wiele innych zadań do wykonania. Po zakończonej pracy udał się do kuchni, gdzie ugotował obiad. Bał się, że macocha go skrytykuje, nigdy nie gotował sam, zazwyczaj pomagały mu kucharki, które zawsze rzuciły jakąś cenną radą.

Katsuki na trzęsących się nogach nakrył do stołu. Następnie zaparzył herbatę i zaniósł zastawną miskę z zupą do jadalni, gdzie już czekali domownicy. Kolejną rzeczą, którą zrobił było przyniesienie herbaty i nalanie jej do filiżanek. W dalszej kolejności nałożył im obiad i wyszedł chcąc wysprzątać kuchnię, by później zająć się stajniami.

Nie dane mu jednak było zakończyć swojej pracy, gdyż został zawołany przez macochę, która nie wyglądała na zadowoloną.

-Obiad był zjadliwy, ale ta herbata była tak paskudna, jak ten co ją parzył-powiedziała z wyraźnym obrzydzeniem do chłopaka, a następnie wylała na niego jeszcze ciepłą herbatę- Do niczego się nie nadajesz.

Katsuki zrozumiał, że jego piekło dopiero się zaczęło. 

------------

No cóż, jak mam być szczera, to pisząc o śmierci Masaru i Mitsuki to zakręciła mi się łezka w oku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top