Popiół

To znowu wróciło.

Zielonooki szedł korytarzem, starając się ignorować spojrzenia rzucane mu przez innych uczniów. To samo zdarzało się na początku. Po jego niespodziewanym sortowaniu mnóstwo osób przychodziło do niego, chcąc go poznać, dowidzieć się, dlaczego nie poszedł prosto do Gryffindoru. Zaczepiali go w korytarzu, czasem w klasach, a nawet w dormitorium. Przez niego miał na myśli Zbawiciela, Złote Dziecko, Chłopca-Który-Przeżył, a nie Harry'ego. Nie przeszkadzało mu to za specjalnie, że ludzie zauważają jego tytuły, a nie osobę. Nie lubił tylko bezsensownego marnowania mu czas. A fakt, że każdy zdawał się pomijać to, że na razie jest tylko kolejnym jedenastolatkiem, był po prostu przedłużeniem tego, co miał w przeszłości.

U Dursley'ów zamiast być Harry'm, był wybrykiem natury. W szkole zamiast być dzieckiem był tym biednym nieszczęściem, z którym nikt nie wiedział co zrobić. Dla czarodziei był tylko figurką na piedestale. Nie dokuczało mu to jakoś bardzo, zostało mu to wpojone od chwili, gdy przekroczył próg domu z mosiężną czwórką przywieszoną na froncie. Wiedział, że jest dziwakiem. Inni jednak uznali to za tak niepokojące, że jego opiekunowie dostali rozprawę. I nie zrozumcie go źle. Wiedział, że to, co robiła mu jego ciocia i wuj, było złe, nawet koszmarne i nie bronił ich w żaden sposób. Ale gdzie była sprawiedliwość przez ostanie dziesięć lat? Jeśli nazywanie wyzyskiwanie i przemoc wobec dzieci jest tak bardzo zła, dlaczego nie zrobiono nic wcześniej? Dla niego to była po prostu codzienność, rutyna, a teraz obcy ludzie go z niej wyrwali. Nie wiedział do końca jak sobie radzić w tej sytuacji. Nie był załamany, ale roztrojony, a spojrzenia rzucane przez uczniów nie pomagały.

Litość

Lśniła we wszystkich spojrzeniach skierowanych w jego stronę. Nie czuł zgorszenia, widząc to uczucie w ich oczach, ale miał ochotę się śmiać. Nic nie wiedzieli. Ani o nim, ani o jego życiu, ani o tej sytuacji. Dostali tyle, ile wydrukowano w gazetach, a niektórzy jeszcze nie fatygowali się nawet z jej przeczytaniem, a mimo to pokazywali mu współczucie. Nawet nauczyciele, a ci powinni być przecież bardziej świadomi. Nic tak nie dobija ofiary, jak litość otoczenia. Nieme potwierdzenie, w oczach obcych dla ciebie ludzi, że to, co ci zrobiono, jest realne, że przeraża ich to, co przeszedłeś. To jak kolejne włókna dodawane do pętli wokół szyi wisielca, który jakoś zdołał na razie utrzymać się na swojej podstawie. Na szczęście Harry nie był ofiarą, nie poddał się ani nie zamknął w sobie.

Trzeba jednak przyznać, że w młodym umyśle dziecka zakorzenił się jeden lęk. Nie przed ponowną zmianą otoczenia ani przed złym traktowaniem. Uważał, że jest na to za bardzo uodporniony po tylu latach. Bał się za to znowu utracić kontrolę nad swoim ciałem. Była to jedyna rzecz, którą uważał za własną, za coś nienaruszalnego, Jego wuj mógł ranić jego ciało, wpływać na zachowania, ale nigdy nie mógł zmienić myśli kłębiących się w głowie jedenastolatka. A teraz za pomocą brutalnej lekcji, przekonał się, jak bardzo się mylił. Nie miał kontroli nad żadną częścią swojego życia. To objawienie najbardziej nim wstrząsnęło i od czasu wywiadu z uzdrowicielem prawie się nie odzywał, myśląc o sposobach na ochronę swojego umysłu. Od przybycia do szkoły po wyleczeniu, prawie cały czas przesiadywał w bibliotece. Po pierwsze było tu niewielu ludzi, po drugie szukał jakiegoś rozwiązania.

Runy, eliksiry, zaklęcia, rytuały, magiczne artefakty... cokolwiek co może zablokować wpływ obcej osoby na psychikę Harry'ego. Znalazł tylko wspomnienie o niejasnej sztuce obrony umysłu, ale nie miał o niej wystarczająco informacji. Było kilka eliksirów, ale z krótkotrwałym działaniem, magicznych artefaktów, które zaginęły na przestrzeni wieków czy niepełnych rytuałów, które gdzieś utraciły swoją prawdziwą moc. To, co zaintrygowało to fakt, że nie był w stanie odczytać wszystkich run, które przeglądał. Potrafił w pełni odczytać tylko jedną książkę i nie był do końca pewien, skąd wynika ta zależność, niestety nie miał teraz głowy do dokładnych badań. Może, gdy znajdzie jakieś rozwiązanie na swój problem, wróci do tej zagadki. Jedyne co miało wartość to książka o psychologi, znaleziona w opuszczonej części biblioteki, która pomagała jedynie na manipulacje niemagiczne. Było to pomocne, ale niewystarczające. Niestety nie miał dość wiedzy, aby samemu coś wymyślić, ale będzie się starał. Dlatego teraz siedział przy jednym ze stolików, znowu ignorując innych. W szczególności parę brązowych oczu, patrzących na niego z rozpaczą.

Szczerze mówiąc Hermiona nie była niczemu winna. Nie powinno jej się obrywać za osobę, która podała Harry'emu eliksir, ale życie nie jest sprawiedliwe. Nie ważne co jedenastolatek by zrobił i tak by ją skrzywdził. Udawał, że nadal jest jej przyjacielem? Z czasem najpewniej zmęczyłby się kłamstwem, a wtedy brunetka cierpiałaby bardziej. Jego zimna osobowość - o ile jakąś posiadał - nie pasowała do tej entuzjastycznej dziewczyny. Zniszczyłby ten radosny promyk w jej oczach. Dlatego wybrał drugą opcję - ignorowanie jej. Wiedział, że gryfońskie, małe serduszko zostanie zranione, ale tak się po prostu musiało stać. Nie ważne jak próbowałby przekazać dziewczynie, że był pod eliksirem przymusu i stąd wzięła się jakakolwiek relacja między nimi, brunetka najpewniej by się nie poddała. Z uporem naciskałaby na niego, będąc przekonaną, że z czasem dopuści ją do siebie. Nie miał ochoty sobie z nią radzić, dlatego ją ignorował. Mimo to prawie cały czas czuł na plecach jej palące spojrzenie.

Ale jej obecność nie była tylko przypomnieniem koszmary. Widok napuszonych włosów sprawiał, że w głowie Harry'ego pojawił się niepokojący wniosek. Nie ważne jak bardzo starał się odsunąć od siebie tę myśl, wracała za każdym razem. Te dwa miesiące, były niczym dziwny sen, o którym nawet nie marzył. Nie myślał o zmartwieniu, o swojej rodzinie, o swoim wynaturzeniu. Miał nawet przyjaciółkę. Uśmiechał się. Mimo że było to podniesienie kącika ust, to i tak więcej niż zrobił, od kiedy pamiętał. Nawet łzy, które uronił tuż przed swoją wizytą w szpitalu, w jakiś sposób oznaczały normalność. Przez dwa miesiące był jak inni, prawidłowy, poprawny, nieuszkodzony. Ten czas był wyjątkowy, ale był kłamstwem, jednym z najwspanialszych kłamstw. I całkowicie chorą myślą było pragnienie powrotu do tego stanu, ale mimo to głupi umysł Harry'ego nie był w stanie pozbyć się tego pomysłu. Wracało to do niego w najmniej odpowiednich momentach i niszczył od środka. Kto chciałby być bezmózgą marionetką w zamian za pozory życia?

Tylko ktoś zepsuty.

To stwierdzenie uderzyło go nagle. Chciał się śmiać, myśląc, ile zajęło mu dojście do przecież tak oczywistego wniosku. I co dziwne to bolało. Tyle lat żył w zaprzeczeniu, uważał, że jest po prostu ograniczony emocjonalnie, pozbawiony wrażliwości z powodu swojego wychowania, a teraz dowiedział się, że jego krewnym udało się sięgnąć głębiej. Jego wuj pewnie śmiałby się w swojej celi, gdyby wiedział. Udało mu się złamać dziwaka. Nie dbając o to, że może przyciągnąć wzrok innych, wstał gwałtownie z krzesła. Wyszedł szybkim krokiem z biblioteki, nawet nie przejmując się odkładaniem książek na miejsce. Przy wyjściu potrącił kogoś, ale nie odwrócił się, aby przeprosić. Jedyne jak zareagował, to poprawił swoje nowe okulary, które przekrzywiły się na jego nosie. Uciekał i tylko jego stopy wiedział, w którą stronę się kierować. Umysł jakby odłączył się od ciała, ale jak można się dziwić. Miał dość. Minęły trzy dni, od kiedy wrócił ze szpitala, a sytuacja już go przerastała. Wytrzymał dziesięć lat ze swoją rodziną bez zająknięcia, znosząc kary i okropne traktowanie, a teraz nie potrafił znieść kilku niedogodności. Czuł się słaby. Jakby pęknięcia, które miał w sobie, zaczęły być bardziej dokuczliwe po uświadomieniu sobie ich istnienia.

Wreszcie zdyszany stanął przed swoim celem. Wpatrywał się w proste, drewniane drzwi przed sobą i nie potrafił się zmusić do zapukania w nie. To tak jakby cała jego energia, opuściła w jednej chwili jego ciało. Stał całkowicie bez ruchu, nie wiedząc co robić. Miał dość szkoły, myśli, które przychodziły z powodu przebywania w tym miejscu. Dość przeżywania od nowa wspomnień i prób odganiania krzywdzących pomysłów. Tylko jego opiekun mógł go stąd zabrać, a teraz nie miał odwagi o to poprosić. Nie widział do końca sensu w swoim zachowaniu. Był odporny na drwiny, na bicie, a z jakiegoś powodu bał się kilku ostrych słów od profesora Snape'a. Jakby fakt, że ktoś jest prawnie odpowiedzialny za dziecko, mógł wpływać na stosunek emocjonalny między nimi. Nie miał, kiedy nawiązać jakiejkolwiek więzi z profesorem, a mimo to, czuł, że krytyka ze strony tego człowieka ostatecznie go złamie. Merlinie, Harry był zwykłym bałaganem emocji. Przywiązał się do osoby tylko dlatego, że mu pomogła. Nie było innego wytłumaczenia. Snape może nawet go nie chcieć za podopiecznego, po prostu mogło nie być innej opcji. Planował wycofać się powoli i wrócić jak gdyby nigdy nic. Zrobił krok do tyłu i poczuł, jak wpada na coś większego. Natychmiast odwrócił się w stronę przeszkody i jego spojrzenie padło na Mistrza Eliksirów. Nie wiedząc co robić, przyjął taką samą postawę, jak wtedy gdy ciocia wołała go pod koniec dnia do siebie, a on nie wykonał swoich obowiązków. Miał nadzieję, że zostanie po prostu zignorowany i będzie mógł uciec gdzieś, gdzie może być sam.

Severus nienawidził siebie w tym momencie. Obserwował jak w zielonych oczach przez chwilę błyszczy strach, aby po chwili zniknąć, z powodu zbyt długiej grzywki, która zakryła to spojrzenie. Postawa zmieniła się na zgarbioną, można nazwać ją obronną. To tak jakby chłopiec chciał być, jak najmniejszy lub najlepiej całkowicie zniknąć. Mężczyzna zauważył także drżenie rąk, choć było ono minimalne. I to była jego wina. Zawiódł to dziecko całkowicie, ufając niewłaściwej osobie. Słowa, które usłyszał na rozprawie, wypaliły się w jego głowie i dołączyły do coraz dłuższej w ostatnim czasie listy koszmarów. Sprawiały też, że miał ochotę wrócić do starych sposobów radzenia sobie z niechcianymi jednostkami i wykorzystać je na dawnych opiekunach Harry'ego. Wziął uspokajający oddech, próbując opanować swoje emocje. Gniew nie był w tej chwili mu do niczego potrzebny. Musiał odpokutować swoje błędy i nie miał miejsca na pomyłki. Dziec- Harry - musiał przyzwyczaić się do używania imienia swojego podopiecznego - teraz musiał być dla niego najważniejszy. Spokojnym głosem wymówił hasło do swoich kwater, sprawiając, że drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.

- Chcesz wejść? - Zapytał miękko, choć trochę niepewnie.

Ton jego głos w żaden sposób nie przypominał tego ostrego brzmienia, którego używał do kontrolowania uczniów na swoich lekcjach, a mimo to widział, jak chłopiec napina się w obawie. To nie był nakaz, a zwykła propozycja, ale najwyraźniej dla Harry'ego było to jak rozkaz, który musi wykonać. Jedenastolatek wszedł niepewnie przez otwarte drzwi, a za nim Mistrz Eliksirów. Gdy drzwi za nimi zamknęły, dziecko prawie niezauważalnie zaczęło drżeć.

Jest przerażony. - Pomyślał smutno Severus.

Nie mając zbyt wielkiego doświadczenia w pocieszaniu dzieci, mężczyzna zrobił jedyną rzecz jaka przyszła mu do głowy. Podszedł powoli do Harry'ego i gdy nie uzyskał żadnej reakcji, uklęknął przed nim. Wyciągnął ręce i niezręcznie przycisnął do siebie jedenastolatka w czymś, co mogło być niezręcznym uściskiem. Dziecko w jego rękach zmieniło się w posąg, stojąc całkowicie sztywno, ledwie było słychać jego oddech. Minuty mijały boleśnie powoli, ale Mistrz Eliksirów mimo swojej niezręczności nie rozluźnił chwytu. Musiał przez to przejść, chociaż miałby to robić codziennie. Dla niego samego było to prawie tak samo nowe, jak dla jego podopiecznego. Jego dzieciństwo okazało się w tym przypadku obelżywą zaletą. Pomogło mu ono zrozumieć jedenastolatka i mieć lepsze spojrzenie na to, jak z nim postępować. Wreszcie po czymś, co mogło być godziną, pierwsze mięśnie zaczęły się rozluźniać.

Z minuty na minutę Harry był coraz spokojniejszy. Sam w to nie wierzył, ale czuł się tu bezpiecznie. Uścisk, choć bardzo niezręczny i sztywny był dla niego bardzo pocieszający. Czuł ciepło drugiej osoby i pierwszy raz od dłuższego czasu, dotyk nie przynosił bólu. Pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, sam nie wiedział, czy fizycznego, czy psychicznego. Pod koniec swojego rozluźnienia opierał się całym swoim ciężarem o swojego profesora, leżąc z głową na jego ramieniu. Słyszał dźwięk bicia serca, który go fascynował. Nigdy nie miał okazji, aby słuchać go u kogokolwiek. To pierwsze raz, gdy ktoś go przytulał. Spiął się ponownie, gdy poczuł ruch Mistrza Eliksirów. Został delikatnie podniesiony z ziemi, a następnie przeniesiony na kanapę. Było to całkowicie surrealistyczne dla jedenastolatka.

Dlaczego takie coś się działo? Nic nie rozumiał ani swoich uczuć, swojego zachowania i reakcji swojego profesora. Przecież mężczyzna nie musiał być miły, nie musiał o niego dbać. Harry był tylko ciężarem, więc dlaczego czarnooki właśnie przykrył go kocem i pozwolił mu opierać się o jego ramię? Różne emocje i myśli mieszały się w jego głowie, ale żadna nie wydawała się prawdopodobna. Nawet nie brał pod uwagę, że może to wynikać z dobrych chęci jego opiekuna. Nikt nigdy go nie chciał, nie takiego, jakim jest. Był dziwakiem, niczym więcej, więc po co się nim opiekować, dlaczego dbać o niego, kiedy można zająć się sobą i po prostu udawać, że się go nie zauważa? Nawet nie wiedząc, kiedy po prostu się odciął. Tak jak za każdym razem, gdy emocje go przerastały, po prostu je odepchnął. Zamykał je powoli, stając się pustym. Był to jak mechanizm ochronny, którego nie musiał używać od dłuższego czasu. Jego krewni nie byli w stanie wywołać u niego większych sprzeczności. Teraz mógł na spokojnie zastanowić się nad swoją sytuacją. Leżał tak oparty o w sumie, nieznajomego, który jakimś cudem stał się jego opiekunem. Musiał dowiedzieć się jak musi się zachowywać, aby jak najmniej ucierpieć. We wszystkim jest rutyna, musiał ją tylko znaleźć. Nawet nie wiedział, w którym momencie, jego zmęczone ciało się poddało i zasnął.

Snape patrzył na śpiącego chłopca z mieszanymi uczuciami. Zrobił dzisiaj mały postęp, ale nie spodziewał się większych sukcesów po pierwszym dniu, więc uważał to za zwycięstwo. Jedyna rzecz, która nie dawała mu spokoju to pewien dziwny moment. Harry zdawał się na granicy załamania i wyglądało, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Później wydawało się, że ktoś nałożył jakąś niewidzialną barierę i zamiast łez pojawiło się puste spojrzenie. Jedenastolatek stał się nagle całkowicie rozluźniony, prawie jakby zemdlał. Było to niepokojące, zwłaszcza że podobne objawy występowały u osób, które niepoprawnie praktykowały magię umysłu. Ucząc się Oklumencji samotnie, można było przez przypadek zamknąć się we własnej świadomości, bez możliwości wyjścia. Harry zdawał się potrafić to kontrolować, ale nie było to zdrowe. Kiedyś bariera nie wytrzyma i emocje zniszczą nieoswojony z nimi umysł. Musiał tego pilnować, ale na razie przywołał książkę. Miał trochę czasu, zanim to nastąpi, a na razie pozwalał swojemu podopiecznemu na sen, którego tak bardzo potrzebował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top