(Nie) moja wina
Severus wszedł do swoich komnat zamaszystym krokiem, gwałtownie uderzając drzwiami o ścianę. Na jego zwykle twarzy widniał gniewny grymas. Nie zwracał uwagi na nic ani na fakt, że powinien prosto po wizycie udać się wprost do biura dyrektora, ani na to, że jego zwykle stoicka maska pękła się całkowicie. Na twarzy mężczyzny widać było gniew i gorycz. Te zwykle opanowane oczy błyszczały z wściekłości i lekkiego szaleństwa. Wszystko, co dzisiaj zobaczył, doprowadziło go na skraj jego wytrzymałości, a jego codzienna sucha fasada była trudniejsza do zachowania niż kiedykolwiek wcześniej. Całego jego wyobrażenie, przekonania, które zbudowała sobie przez ponad dekadę, rozpadło się w ciągu kilku godzin. Ten krótki czas, który spędził z dzieckiem, pokazał mu jak bardzo, to dziecko było zniszczone.
Kierując się w stronę kanapy, usiadł na niej, chcąc się choć trochę uspokoić. Uczucie zdrady powoli się zakorzeniało w jego sercu, coraz bardziej blokując jego oddech. Złapał się za głowę, próbując wyrzucić z głowy obraz tych pustych zielonych oczu. Nie było w nich nic, gdy dowiedział się o magii, nic gdy szorował szafkę do krwi, nawet gdy zobaczy ulicę Przekątną. Całkowicie martwa apatyczna zieleń wypaliła się przed jego oczami, najpewniej jako nowy dodatek do rosnącej listy koszmarów. Te oczy, tak podobne, a jednocześnie tak różne od oczu Lili już zawsze będą mu przypominać o jego porażce. Inaczej nie można było tego nazwać. Normalność, delikatność i niewinność nigdy nie będą odpowiednimi określeniami względem chłopca. To tak jakby ktoś wydarł Potterowi tę część życia i zastąpił ją niezbyt udaną podróbką. Sposób, w jaki działał i reagował na wszystko. Zamiast jak każde inne dziecko cieszyć się pięknym światem, szukał wad i pęknięć chcą go dopasować do własnego popękanego wyobrażenia rzeczywistości. W końcu znał tylko taki świat, gdzie, aby przeżyć, trzeba było się napracować. Był to automatyczny system obronny, aby się nie rozczarować. Bez nadziei nie było zawodu. Najwyraźniej wyrobił sobie ten nawyk przez dziesięć lat spędzone w domu krewnych.
Zaciskają pięści, przypominał sobie pierwsze chwile spotkania. Miał ochotę zamordować Petunię na miejscu, gdy zobaczył ją siedzącą na kanapie niczym jakąś arystokratkę, a w kuchni jej siostrzeniec zdzierał sobie skórę na rękach do krwi. Najgorsza była jednak rana na ramieniu. Nawet o tym nie myśląc, podszedł wtedy, aby ją sprawdzić. Błyskawiczna reakcja Pottera zaskoczyła go wtedy i odsunął się szybko od niego. Dziecko nawet nie jęknęło, gdy całym ciężarem ciała uderzyło o szafkę. Szydził wtedy, ponieważ nie potrafił zachować się inaczej. Robił to przez całą drogę, aż dotąd, ponieważ nie potrafił wyjść z szoku. Co musiało dziać się w tym domu, aby tak zahartować jedenastolatka? Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji zabierze Pottera do św. Munga, aby sprawdzić jego obrażenia. A Petunia, jej spasiony mąż i ich, sądząc po liście, równie okropny bachor powinni trafić za kratki. To, co zrobili, było niewybaczalne.
Chłopiec nigdy w pełni nie zaufa, nie zazna słodkiej radości. Najpewniej pozostanie w samotności z powodu przyzwyczajenia. Jeśli ktoś kiedykolwiek zdoła przedrzeć się przez bańkę izolacji, będzie musiał zmierzyć się i próbować uleczyć pokaleczoną psychikę. Pierwszy raz sam przed sobą profesor przyznał, że wolałby małego wrednego gryfona z niezdrową umiejętnością unikania konsekwencji. Teraz każda opcja wydawała się lepsza od tej pustej skorupy, z którą miał dzisiaj okazję przebywać. Nawet przeklęta różdżka, po którą wysłał chłopca, nic nie zmieniła. Najpiękniejsze uczucie kompletności, jakie przeżywa każdy jedenastolatek, nie zdołało zetrzeć tej pustki. Chciało mu się śmiać, gdy pomyślał, że dzięki swojej porażce najpewniej stworzył ślizgona idealnego. Zachowanie, które próbowali wymusić czystokrwiści od wieków na swoich spadkobiercach, zostało osiągnięte przez obrzydliwych mugoli. A chłopiec według zapewnień miał tam żyć jak król.
Bolało, tak bardzo niszczyło Snape'a uświadomienie sobie wagi swojej winy. Zerwał się z kanapy i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Nic nie pomagało m się to uspokoić. Irytacja i żal zalewały jego system, grożąc, że zaraz zrobi coś wyjątkowo idiotycznego. Ruszył do swojego regały z eliksirami. Te ciemne oczy szybko przeglądały całą zawartość, niestety nigdzie nie mógł dostrzec upragnionej mikstury uspokajającej. Wściekły obrócił się i zepchnął z jednej z półek wiszących na ścianie kolekcję próbówek, kolb i szalek. Przyrządy uderzyły w kamienną podłogę z hukiem, a szkło rozsypało się po całym pokoju. W pokoju zapanowała cisza zakłócana tylko niespokojny oddechem Severusa. Jego wzrok padł na ostre kawałki i parsknął śmiechem. Jak bardzo przypominał teraz te naczynia. Jego światopogląd w podobny sposób zderzył się z kamienną ścianą rzeczywistości. Śmiech zmienił się w zduszony szloch. Całe chude ciało trzęsło się od nadmiaru emocji, choć policzki pozostały suche.
Mając dość własnej słabości, mężczyzna wziął głęboki oddech i powoli zaczął się uspokajać. Tak jak to robił miliony razy, zaczął zamykać wspomnienia w swoim umyśle. Nie był w stanie sobie teraz z tym poradzić. Musiał odłożyć na bok zdarzenia dzisiejszego dnia i stopniowo wypracować sobie nowe spojrzenie. Obrazy powoli się zacierały, a ciemne oczy wracały do swojego zwykłego stoickiego stanu. Profesor stanął wyprostowany, a po jego poprzednim załamaniu nie było nawet śladu. Jednym ruchem różdżki szkody zostały naprawione. Prostując swoje szaty, mężczyzna wreszcie był gotowy zastanowić się nad wszystkim. Musiał mieć plan, ale to mogło poczekać. Teraz miał obowiązkowe spotkanie w biurze dyrektora.
Starzec ten miał sporo do wyjaśnienia.
Ostatni raz sprawdzając stan, mężczyzna, uznając go za odpowiedni, ruszył przez drzwi. Idąc korytarzem, czuł na sobie spojrzenia portretów. Osadzone na kamiennych ścianach osoby zaklęte w płótna wpatrywały się niby dyskretnie w jego plecy. Uczniowie nigdy tego nie zauważali tego ani faktu, że w Hogwarcie istniała horrendalna liczba portretów. Dzięki nim dyrektor był w stanie być poinformowany o wydarzeniach w zamku. Szyderczy uśmiech pojawił się na twarzy Snape'a gdy myślał o próbach starca, aby umieścić obrazy także w lochach. Żadne zaklęcie, nawet te najmocniejsze nie były w stanie przymocować płótna do ścian, a zbroje nie wyglądały zbyt naturalnie w długich, ledwie oświetlonych korytarzach. Ile razy słyszał zażalenia z tego powodu, dzięki czemu za każdym razem, gdy szedł korytarzem, zamiast na irytujących bachorach, skupiał się na czymś przyjemnych i nie musiał uciekać się do rękoczynów.
Gdy stanął przed brzydkim gargulcem, nie musiał nawet wypowiadać hasła. Dumbledore najwyraźniej był zniecierpliwiony jego przedłużającą się nieobecnością i teraz go wyczekiwał. Wszedł na ukrytą klatkę schodową. Gdy szedł, jego buty stukały o wiekowe stopnie, odbijając się echem w ciasnym tunel. Drzwi do gabinetu także otworzyły się przed nim automatycznie. Unosząc kpiąco brew na tak jawną niecierpliwość, Severus przekroczył próg pomieszczenia. Od razu przypomniał sobie, dlaczego nie przepadał za zbyt częstymi wizytami w tym miejscu. Miejsce to było bałaganem. Mimo że w centrum pomieszczenia znajdowało się biurko i wzrok automatycznie padał na nie, dźwięk dziwnych urządzeń od razu rozpraszał przybywających. Dalej był feniks, który żarząc się lekko, roztaczał wokół siebie ciepły blask. Te działania były celowe. Obcy nie zdawali sobie sprawy, że Dumbledore dominuje swoją obecnością i wchodząc tu, nie zauważali, że znajdują się pod jego wpływem. Dla nich był to tylko staruszek w źle dobranych kolorowych szatach. Zbierając swoje opanowanie, przeszedł do krzesła.
- Dzień dobry mój chłopcze. Jak się masz?
Te niebieskie oczy błyszczały w swój zwykły irytujący sposób, a na twarzy widniał staruszkowaty uśmiech. Wyglądał jak dobry dziadek, który tylko czeka, aby poznać twoje problemy i pomóc ci je rozwiązać. Nie mając ochoty bawić się w to przedstawienie Severus po prostu spojrzał kpiąco na swojego pracodawcę.
- Dzień dobry dyrektorze. I zanim zaproponujesz - przerwał Snape, zanim Albus zdążył otworzyć usta - nie chcę cytrynowych kropli, herbaty, kawy, ani żadnych słodyczy. Obaj wiemy, w jakiej sprawie tu przyszedłem, więc proszę do rzeczy i pozwól mi się zając swoimi sprawami.
Niebieskie oczy nie straciły swojego błysku.
- Szkoda, Severusie. Nie wiesz, co tracisz. - Dumbledore z uśmiechem włożył jeden ze swoich żółtych przysmaków do ust. - Ale skoro masz ważniejsze sprawy, to opowiedz mi o tym, jak poszła twoja wizyta u Harry'ego?
Nie mając ochoty owijać w bawełnę Snape otworzył usta, aby po chwili je zamknąć. Nagle uderzyła go irracjonalność całej sytuacji. To tak jakby dostał objawienia. Spojrzał na starca przed sobą. Mimo swojego wyglądu był on jednym z największych manipulatorów tego półwiecza. I to właśnie ta osoba zapewniała go o stanie chłopca. Ilekroć nachodziły Severusa przemyślenia na temat losu mini Pottera otrzymywał informacje o jego wspaniałym życiu. Ile razy otrzymywał już zapewnienie, że Dumbledore sprawdzał osobiście dziecko pod swoją opieką? Jak więc rzeczywistość mogła tak bardzo odbiegać od poprawnej wersji? Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodziło mu do głowy, było bardzo okrutne, a jednocześnie profesor był pewien, że człowiek przed nim byłby do tego zdolny.
Bohater idealny.
Wychowując się w obrzydliwym środowisku, Potter pragnąłby akceptacji autorytetu. Poszedłby za ideałami Albusa nawet na koniec świata, gdyby starcowi udało się przekonać chłopca do siebie. A przywódca jasnej strony z łatwością umyłby od tego ręce, zrzucając winę na swój wiek, przepracowanie i krewnych Lili. Najwyraźniej jednak nie wziął pod uwagę sytuacji, w której zamiast potrzeby akceptacji, pojawiło się całkowite wyłączenie. Zamiast małego gryfiątka, pojawi się cichy aspołecznik. Cały wielki plan zawiódł, zanim mógł się zacząć, ale w jego miejsce najpewniej pojawi się nowa idea, ale być może o wiele bardziej okrutna. Nie chcąc ryzykować, czarnooki postanowił zagrać tak jak oczekiwał tego Albus.
- Było dokładnie tak, jak mówiłeś. Potter jest rozpieszczonym małym bachorem.
Pierwszy raz niemal fizycznie bolało Snape'a wypowiedzenie tych słów względem Pottera. Po tym, co zobaczył, było to wyjątkowo okrutne, ale konieczne. Najwyraźniej jednak to wystarczyło Dumbledorowi, ponieważ jego oczy zaczęły jeszcze bardziej błyszczeć, a uśmiech zdawał się lekko wyostrzyć.
- Severusie jestem tobą rozczarowany. Musisz zacząć akceptować Harry'ego, w końcu za niedługo będzie pod twoją opieką. Mimo twojej wady z Jamesem nie powinieneś nienawidzić chłopca. Choć zapewne trafi do Gryffindoru tak jak jego rodzice, nie powinien odczuwać od ciebie wrogości. Jego wygląd nie jest jego wyborem, a żarty należą przecież do rozkoszy dzieciństwa. Musi jakoś odreagować presję, związaną ze sławą.
Gdyby mógł, młodszy wytrzeszczyłby oczy z niedowierzania. Między zdaniami ukryty był jasny przekaz. Harry Potter jest podobny do Jamesa Pottera, zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. I najwyraźniej powinien także pobłażać dziecku ze względu na jego status bohatera. To było śmieszne, jak i żałosne, ponieważ manipulacja była jaskrawo widoczna, ale kilka miesięcy temu w swojej arogancji po prostu pomyślałby o tym, jak o faworyzacji Chłopca-Który-Przeżył. Swoją drogą był to bardzo śmieszny tytuł. Decydując się na oszczędną odpowiedź, powiedział tylko;
- Spróbuję.
Słowo zostało przeciągnięte w jego charakterystyczny sposób. Nie mając więcej nic ciekawego do sprawdzenia, starzec zaczął wypytywać o szczegóły. O tym, jaka jest teraz Petunia - urocza -, jakie są ceny składników mikstur, czy później o najmodniejszy kolor szat tego sezonu. Wchodząc z gabinetu, Mistrz Eliksirów był bardzo zmęczony i zadowolony. Zmęczony po zbyt długim wybieraniu Albusa pomiędzy między szatą w kolorze burgundowym, a marsala. Dalej miał mroczki przed oczami od poruszających się na szatach złotych zniczy i pelikanów. Zadowolenie brało się z powodzenia jego planu. Teraz za sceną, będzie mógł sprawdzić wszystkie okoliczności i wtedy podjąć odpowiednie działanie.
Najwyraźniej pewien dzieciak na stałe znajdzie pod jego ciągłą obserwacją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top