Rozdział 9

Sobotnie poranki były dniem, w którym mogłam choć odrobinę odpocząć od wrażeń całego tygodnia. I gdy inni odsypiali piątkowe imprezy, ja udawałam się pobawić z Garfield'em, albo spacerowałam po lesie bez celu. Znałam go prawie na pamięć. Ale nie zawsze tak było, tą pasją zaraził mnie Oliver. Eh... Oliver, nie odzywał się od wczorajszego popołudnia, a ja jakoś nie miałam ochoty tego zmieniać. I chyba oboje byśmy się zgodzili, że potrzebujemy trochę odpoczynku od siebie. Chociaż serce bolało mnie na myśl tego jak się między nami ostatnio zepsuło, nie potrafiłam nic zrobić żeby to naprawić. Nie mogłam nadal pilnować się by nie zaczął podejrzewać mnie o zdradę. Zaczynało mnie to męczyć, jednak nie chciałam się z nim rozstawać. Ale coraz częściej musiałam przyznać przed sobą, że nie czułam już do niego tego co kiedyś. Przez ostatnie miesiące zmienił się całkiem nie do poznania. Czasami miałam wrażenie, że jest to zupełnie ktoś inny. Od wypadku, w którym zyskałam tą bliznę na policzku nigdy nie zrobił mi krzywdy, przed nim zresztą również nie. A teraz musiałam ze smutkiem podziwiać siną obręcz na swoim nadgarstku. Miałam nadzieję że przez te kilka dni zrozumie, że zachowuje się zbyt agresywnie i obsesyjnie. Naprawdę miałam nadzieję.

- Garfield!- zawołałam stojąc na ganku starego domu i już po chwili zza moich pleców dobiegło ciche miałczenie.- Jesteś.- uśmiech sam cisnął mi się na usta pomimo mojego ponurego humoru.- Chcesz trochę chrupek?- wyciągnęłam woreczek z kieszeni na co zaczął coraz głośniej miałczeć.- No już już, spokojnie.- zaśmiała się gdy wskoczył mi na kolana chcąc być bliżej jedzenia.- No masz.- pogłaskała go gdy rzucił się w stronę chrupek.

Spojrzałam na łepek puchatej kulki zanurzony w foliowym woreczku. Czasami chciałabym móc zmienić się w kota. Nie musiałabym przejmować się co pomyślą o mnie inni, nie przejmować się że zrobię coś co może urazić inną osobę, chodziłabym tam gdzie bym chciała i tylko tam.

Poprawiłam szalik który zasłaniał mi szyję i odchyliłam głowę patrząc w niebo. Czego pożałowałam gdy ptak siedzący na gałęzi nade mną odfrunął, a kropla wody z drzewa spadła prosto do mojego oka.

Przetarłam powiekę kawałkiem szala i wstałam gdy ręce powoli zaczynały mi odmarzać. Śniegu już prawie nie było, jednak temperatura dalej była w okolicy dwóch stopni.

- Wybacz, ale dzisiaj nie mogę dłużej tutaj zostać.- pogłaskałam kota i wsypałam mu resztę chrupek do miseczki.

Widocznie nie przejął się moimi słowami, bo w dalszym ciągu zajęty był jedzeniem. Obejrzałam się za siebie dochodząc już do link drzew, jednak po rudzielcu nie było śladu.

Odwróciłam się chcąc wracać jednak o mało nie dostałam zawału widząc Edwin'a przed sobą.

- Matko, Edwin nie strasz mnie tak.- złapałam się za serce które chciało wyskoczyć mi z piersi.

- Wybacz, zapomniałem że jesteś człowiekiem i mnie nie słyszysz.- uśmiechnął się przepraszająco.- Nie spodziewałem się że dzisiaj cię tu spotkam.- zmarszczył brwi, przecież jestem tutaj codziennie o tej samej porze.

- Zawsze chodzę rano do Garfield'a.- wytłumaczyłam mu widząc, że oczekuje odpowiedzi.

- No tak, ale za dwa dni jest pełnia.- moje mięśnie napięły się na słowo "pełnia".- Raczej unikałaś wtedy swoich wypraw do lasu.

Miał rację. To był jedyny dzień gdy prosiłam Olivera by nakarmił Garfield'a, bo sama bałam się wchodzić do lasu. Przez ostatnie wydarzenia, całkiem zapomniałam że to już niedługo. Wilkołaki były wtedy bardziej aktywne i można było natknąć się na jakiegoś. Może nie dosłownie. Nie podchodzili do ludzi, ale sam fakt że mogli przebywać gdzieś za którymś drzewem mroził mi krew w żyłach.

- Zapomniałam że to już za dwa dni.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Chodź, odprowadzę cię do domu.- machnął ręką zachęcając mnie do pójścia za nim.

Szczerze nie spodziewałam się że to zaproponuje, ale nie śmiałam narzekać. Wizja powrotu samej przerażała mnie bardziej niż horror obejrzany zeszłego wieczoru. Tak, bardziej bałam się spotkania wilkołaka niż samotne zwracanie z wampirem. Dla innych może wydawać się to dziwne, jednak myślę że znałam Edwin'a na tyle, że nie zrobiłby mi nic złego, a chociaż taką miałam nadzieję. Podobno dziewczyny kumpla się nie dotyka. Poza tym to zapalony gracz komputerowy, żywi się krwią jedynie ze względu na to, że bez tego by nie przeżył. A przynajmniej tak mi tłumaczył. Los chyba naprawdę zadrwił z niego skazując go na wampiryzm. Jednak to tylko moje zdanie, on uważał że nie mógł lepiej trafić. Długowieczność pozwoli mu przynajmniej zagrać we wszystkie gry tego jak i przyszłego stulecia i na tym nie zamierzał zaprzestać.

- Zastanawia mnie co tutaj robisz. Raczej nie przepadasz za spacerem po lesie.- zerknął na mnie gdy zaczęłam temat.

- Muszę coś zjeść. Miałem wczoraj wyjść, ale zdobywałem platynę i było zbyt późno bym kogoś znalazł kto nie śmierdziałby alkoholem. Krew z procentami to najgorsze ohydztwo jakie może być.- skrzywił się odwracając wzrok zapewne wyobrażają sobie swoje "ohydztwo".- Ale w sumie dobrze się złożyło. Przynajmniej teraz masz eskortę.- zaśmiał się jednak po chwili spojrzał ze zmartwieniem na mnie. Czego totalnie nie rozumiałam. Jednak przekonałam się chwilę później.- Co tak naprawdę wydarzyło się między tobą, a Oliver'em? Od wczoraj chodzi wkurzony jak byk.

- To dosyć trudna sytuacja.- zamyśliłam się.

- Czyżby znowu był zazdrosny?- odparł natychmiast. Czy byliśmy aż tak przewidywalny?

- No dobra może nie będzie jednak aż tak trudno.- zobaczyłam grymas na twarzy chłopaka na moje słowa.- Ja już naprawdę nie wiem co robię źle.- czy dobrze robię żaląc się przyjacielowi swojego chłopaka? Nie miałam pojęcia, ale potrzebowałam choć odrobinę wsparcia, które miałam nadzieję uzyskać od czekoladki.

- Wendy, nic źle nie robisz.- odwrócił wzrok przed siebie.- To on powinien się opanować.- widziałam jak zaciska pięść.- Postaram się z nim pogadać dzisiaj.

- Nie, nie musisz.- zaprzeczyłam od razu. Nie chciałam by Oliver pomyślał, że nastawiam jego przyjaciół przeciwko niego.

- I tak sam miałem ochotę zrobić to dawno temu. Ostatnio całkiem go nie poznaje.- zerknął na mnie smutno.

- Tak ja też.- westchnęłam.

- Ale nie musisz się smucić, jeszcze dzisiaj będzie przepraszał cię na kolanach.- zaśmiał się chcąc mnie rozweselić.

- Już to widzę.- mały uśmiech wpłynął na moją twarz.

- Tutaj mogę cię już zostawić.- nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się tuż przy pierwszych domach miasteczka.

- Dziękuję.- uśmiechnęłam się wdzięcznie.

- Do poniedziałku.- pomachał mi na pożegnanie.

- Pa!- krzyknęłam za nim, będąc już w dużo lepszym humorze niż byłam tego ranka.

Gdy tylko weszłam do domu od razu przywitały mnie radosne krzyki mojej siostry.

- Wendy, pojedziesz z nami do babci Grace?- przyleciała do mnie skacząc mi na szyję.

- Babcia dzwoniła, narzekała że dawno nie widziała swoich wnuczek. Pojedziesz z nami kochanie?- do przedsionka weszła moja mama szukając kluczyków od samochodu w drewnianym domku.

- Jestem już umówiona.- odparłam z przykrością.

To prawda, dawno nie widziałam swojej babci. Przemiła kobieta. Bardzo nas wspierała po zniknięciu taty. Choć wiem, że sama tego potrzebowała, w końcu ona też straciła kontakt z synem. Byłam jej bardzo wdzięczna, że nam pomagała.

- Może Oliver chciałby pojechać z nami?- zaproponowała ignorując mrukniecie sprzeciwu Ivy.

- Nie umówiłam się z Oliver'em, idę zrobić projekt na angielski do dziewczyn.

- No dobrze, w takim razie baw się dobrze.- widziałam że bardzo chciała bym pojechała razem z nimi odwiedzić babcię, ale nie mogłam tak wystawić dziewczyn.

- Pozdrów babcie i powiedz że następnym razem przyjadę. Obiecuję.- dałam buziaka mamie w policzek i zabierając torbę z notatkami wyszłam żegnając się krótko.

Wyciągnęłam karteczkę z adresem Rose i skierowałam się w stronę najbliższego przystanku.

》☆《

Znacie to uczucie, gdy stoicie przed budynkiem zastanawiając się czy to aby na pewno to miejsce. Obserwowałam blok mieszkalny, a raczej jego numer który... no nie oszukujmy się, nie było go. Został po nim jedynie niewyraźny kształt. Zerknęłam na inne budynki. Po numerach wywnioskowałam, że ich numer rośnie co dwa. Więc jeżeli w pobliżu był tylko jeden nieopisany blok, a tego z kartki nie widziałam, to musiał być to właśnie ten.

Schowałam kartkę do kieszeni i podeszłam do wejścia. Oczywiście zamknięte. Chciałam skorzystać z domofonu, jednak nie byłabym sobą gdybym zapamiętała numer mieszkania Rose. Rozpięłam zamek kurtki sięgając po kartkę. Jednak jak dobrze każdemu wiadomo los nie jest mi przychylny, a wyciągając papier rozerwałam go na dwie części. I oczywiście co musiałam przedrzeć na pół? Nie, nie numer klatki czy ulice. Musiał być to numer mieszkania.

Gdy miałam już zacząć przeklinać swój los, drzwi od klatki otworzyły się niespodziewanie. Podniosłam głowę chcąc dziękować osobie, która uratowała mnie połowicznie z opresji, bo nadal nie wiedział do których drzwi zapukać. Ale moje zamiary zmieniły się w momencie gdy ujrzałam wściekły wyraz twarzy chłopaka z lasu.

- Czego tu chcesz?- warknął przytrzymując drzwi bym na pewno to nie wyminęła. Tak jakby jego gabaryty wcale mi tego nie uniemożliwiały.

- Proszę?- odparłam zaskoczona jego agresją. Nie to żeby wcześniej był przyjaźnie nastawiony.- Mógłbyś mnie przepuścić?- złapałam za klamkę jednak on dalej uparcie ją przytrzymywał.

- Czemu tu węszysz? Wynoś się stąd.- na dźwięk jego niskiego, szorstkiego głosu, zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.- Nawet nie zaprzeczaj widziałem jak się przyglądasz klatce.

- O co ci chodzi? I przestań na mnie tak naskakiwać, nie moja wina że ta klatka nie ma swojego numeru.- nie wiedzieć czemu zawsze gdy spotykam tego chłopaka mój poziom irytacji sięga ponad moją wytrzymałość i jak zawsze staram się unikać konfliktów, tak jemu nie umiem przepuścić.- Jeśli przeszkadzają ci ludzie zastanawiający się czy dobrze trafili to zgłoś to do administracji czy coś, i może przestań atakować za to innych.

Chłopak zerknął w miejsce gdzie powinien znajdować się numer bloku i widocznie odrobinie się uspokoił.

- Co tu się dzieje?- ze środka klatki usłyszałam zaciekawiony głos Rose.- Thomas co ty wyprawiasz? Wendy wchodź do środka.- odsunęła chłopaka robiąc mi przejście.

- To ona miała z wami robić ten projekt?- widziałam jak zacisnął pięść patrząc na Rose i przez chwilę wydawało mi się jakby jego oczy delikatnie błysnęły dziwnym blaskiem, ale mogło mi się wydawać przez mrugające światło na klatce.

Muszę przestać u każdego doszukiwać się nadprzyrodzonych oznak.

- Tak.- odpowiedział na jego pytanie.- Thomas musisz się uspokoić.- odparła widocznie zdenerwowana.

Chłopak z lasu, czyli jak się dowiedziałam Thomas, warknął coś co chyba miało przypominać przeprosiny i wymijając mnie wyszedł z bloku.

- To co, idziemy?- odparła ze sztuczną radością, ewidentnie starając się nie dać poznać po sobie, jak głupio było jej z powodu zachowania bruneta.

- Tak, chodźmy.- obejrzałam się za siebie, jednak nigdzie nie zauważyłam Thomasa, co w sumie bardzo mnie ucieszyło. Dziwny z niego chłopaka.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

A więc wiemy już jak ma na imię chłopak, który od dłuższego czasu przypadkowo pojawia się przed naszą Wendy 😁
Ale czy na pewno jest to takie przypadkowe? 🤔
I dlaczego jest do niej tak negatywnie nastawiony? 🙄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top