Rozdział 1
*pół roku później*
Siedziałam w szkolnej ławce znudzona obserwując wskazówki zegara, które zdawały się przesuwać wolniej niż powinny. Przeniosłam wzrok na zgniło zieloną tablicę. Tak jak myślałam, nic nowego się na niej nie pojawiło. Lekcje angielskiego z panią Brown były najnudniejszą lekcją z pośród wszystkich jakie istniały. Była to naszą drugą godzina z nią i nawet tak zwane pupilki przestały słuchać kierując znudzony wzrok na swój zeszyt.
Nerwowo wystukując palcami tylko mi znany rytm o ławkę, odliczałam sekundy do upragnionego dzwonka.
Gdy głośny dźwięk rozniósł się echem po korytarzach, wszyscy zerwali się ze swoich miejsc jakby od tego zależało ich być, albo nie być.
Ja również nie chcąc zostać w tamtym miejscu dłużej niż jest to konieczne mozolnym krokiem wyszłam z sali. Czemu mozolnie? Przecież tak czekałam na przerwę. Otóż, była to przerwa obiadowa, co oznaczało że wszyscy zgromadzą się w stołówce. Koszykarze, siatkarze, dziwacy, popularsi, nawet kujoni i zwykli niczym nie wyróżniający się ludzie.
Gdy stałam już przy drzwiach stołówki mogłam spokojnie wejść do niej bez obawy przed staranowaniem. Nie wiem co myślą osoby chcące dostać się do niej jak najszybciej, przez co przepychają się i potrącają nawzajem. Zdecydowanie wolałam przyjść później. Nawet gdyby miało to oznaczać że braknie jedynej zjadliwej potrawy. Pani Byrne była jedną z kucharek. Przemiła kobieta. Ale byłam chyba jedyna co tak uważała. Większość ludzi skreślało ją już na samym początku. Cóż, jej wygląd może nie był zachęcający. Przypominała trochę babę jagę. Tak, tą która straszy się dzieci. Tyle że nie miała takiego wystającego podbródka, inaczej byłyby jak dwie krople wody. Ale z charakteru była bardzo miła. Chociaż lubiła wykorzystywać swoją opinię gdy miała zły dzień i po prostu miała dosyć wybrzydzających uczniów.
Podeszłam do okienka wiedząc już, że nie zostało za wiele, gdyż kolejka zaczęła szybko się wykruszać. Ja jednak zostałam czekając na swoją kolej która prędko nadeszła.
— Co podać? — odparła beznamiętny tonem ze wzrokiem spuszczonym na talerz, który przetarła ręcznikiem papierowym.
— Dzień dobry — przywitałam się uśmiechając promiennie. — Zostało jeszcze coś wegetariańskiego?
Kobieta na mój głos podniosła wzrok unosząc delikatnie kąciki ust.
— To co widzisz, ale zobaczę jeszcze na kuchni. — Mrugnęła do mnie dyskretnie.
Wcale nie byłam wegetarianką. Był to nasz taki mały tajny kod. A ustaliłyśmy go przez przypadek kiedy przez pierwsze dwa tygodnie przychodziłam tu i szczerze bałam się jakości mięsa, więc brałam wszystko byleby nie było go w tym co zamierzałam zjeść. I tak zostałam zapamiętana przez panią Byrne jako wegetarianka. Pomogłam jej kilka razy kiedy była sama na kuchni i ledwo dawała radę podawać oraz pilnować gotujących się potraw. Zaproponowałam pomoc w podawaniu jedzenia uczniom i przy okazji zyskałam sympatię kobiety.
Widziałam zniecierpliwione spojrzenia osób czekających za mną. Czułam się nieswojo, jednak to uczucie szybko zostało zastąpione radością na widok jeszcze parującej tacy ze świeżymi frytkami.
Podziękowałam zjadając od razu kawałek smażonego ziemniaka.
Rozejrzałam się po sali. By odnaleźć stolik przy którym zwykle jadłam. Znalazłam go od razu. Był na samym środku sali, trudno było go nie zauważyć. Podeszłam do znajomych. Gdy się do nich zbliżałam, zostałam zauważona przez Olivera. Tak, dobrze myślicie to ten sam Oliver który pół roku temu uratował mnie przed wilkołakiem. Wilkołaki, kto by pomyślał że one istnieją. Wracając, kiedy usiadłam na swoim miejscu zaraz obok niego, pocałował mnie krótko w usta na powitanie.
— Jak zwykle spóźniona kochanie — odparł po czym zabrał mi jedną frytkę.
— Dobrze wiesz że wolę zaczekać aż wszyscy wejdą i nie musieć się przeciskać. — Skrzywiłam się mimowolnie na wyobrażenie siebie w tłoku ludzi, nie zdolna do ruchu w żadną ze stron. Popełniłam ten błąd przy pierwszym dniu szkoły i nie zamierzam go powtarzać.
— Tak, wiem wiem. Skarbie mogłabyś pójść mi po porcję tych pysznych frytek? Nie wiem jak to robisz że ta wredna baba zawsze daje ci coś co jest zjadliwe. — Spojrzał z odrazą na tacę pary siedzącej na przeciwko nas. — Pieniądze oddam ci jutro. — Dał mi buziaka w czoło zakładając z góry że się zgodzę. W sumie miał rację. Jak mogłabym mu odmówić.
— Jasne. — Zignorowałam jego uwagę o pani Byrne. Już niejednokrotnie próbowałam wytłumaczyć im, że wcale nie jest taka jak opisują ją inni. Jak widać z marnym skutkiem.
Chwilę później przed chłopakiem leżała porcja frytek.
Spojrzałam na pare która kończyła jeść swoje dania. Byli to Ashley i Brian. Dziewczyna miała długie sięgające do pasa, proste, ciemno rude włosy. Mogłam jej ich pozazdrościć. Ja choćbym nie wiem ile odżywek używała oraz olejków, nigdy nie udało mi się uzyskać takiej długości. Z resztą poddałam się już dawno temu. Chłopak natomiast miał farbowane kruczoczarne włosy. Jego naturalnym kolorem był jasny brąz, co nie zbyt współgrało z jego widocznymi odrostami. Posyłali sobie zalotne spojrzenia i szeptali sobie na ucho słodkie słówka. Skąd to wiem? To proste, różowe policzki i chichot wydobywający się z ust rudej mówił wszystko.
Przyglądałam się im znudzona wkładając kolejną frytkę do ust. Codziennie to samo.
Obok nich siedział David, nerwowo stukając palcami w ekran telefonu. Zastanawiałam się, o co tym razem pokłócił się ze swoją siostrą. Dziewczyna była od niego o trzy lata starsza i uważała, że powinien wyprowadzić się do niej z domu, tak jak ona zrobiła to dwa lata temu. Jego rodzice mieli piękną willę, która kosztowała kupę forsy. Ale co to dla nich. David dostawał mnóstwo pieniędzy od nich, co bądźmy szczerzy, nie wpłynęło dobrze na jego wychowanie. Był w pierwszej dziesiątce najprzystojniejszych chłopaków szkoły. Tak przynajmniej słyszałam. Cóż nie mi to oceniać.
Po mojej lewej stronie siedział Edwin ostatni z naszej paczki. Jego lubiłam najbardziej. Jako jedyny traktował mnie normalnie. Ale o tym kiedy indziej. Miał jasno brązowe włosy. Ciemniejszą karnacje i ciemne oczy. Był często nazywany w moich myślach czekoladką i to wcale nie w złym znaczeniu. Bo proszę was, ile znacie osób będących prawie cali brązowi. Kiedyś przypadkiem nazwałam go tak na głos. Nieźle się na mnie wkurzył. Ale ostatecznie skwitował to zdaniem że zazdroszczę mu naturalnej opalenizny. Wracając. Jego rodzice podobno pochodzą z zachodniej części Azji. Jednak nigdy nie chciał zdradzić skąd dokładnie. Teraz siedział i grzebał bez celu widelcem po talerzu.
Moje męczarnie przerwała dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam wzrok na Oliver'a, który opróżnił już całą swoją tackę.
— Masz czas dzisiaj po szkole? — W jego oczach widziałam jak bardzo chce bym się zgodziła. Więc co mogła zrobić jak nie przytaknąć głową.
— Ale tylko do szóstej — dodałam widząc jego szeroki uśmiech.
— Wystarczy. — Podniósł moją dłoń i pocałował jej wierzch.
Nigdy nie lubiłam jak tak robił. Co mówiłam mu już wiele razy, ale jak widać była to kolejna sprawa w której mnie nie słuchał.
Miałam nadzieję, że faktycznie nie wrócimy później niż szósta. A z poczuciem czasu Olivera może zdarzyć się wszystko. Obiecałam mamie, że odbiorę moją młodszą siostrę Ivy z kółka tanecznego. Środy zawsze były dniami gdy moja mała siostrzyczka godzinami przesiadywała na sali tanecznej ucząc się nowych układów. Kochała to całym swoim serduszkiem. Pamiętam dzień gdy przyszła z oczkami szczeniaczka do naszej mamy z prośbą o zapisanie jej na zajęcia. A radość gdy dowiedziała się że mama się zgodziła, była nie do opisania. A kiedy ten mały człowieczek się uśmiecha, nie da się tego nie odwzajemnić.
— Już dłużej tego nie wytrzymam! — Przez nagły krzyk Edwin'a podskoczyłam na krześle. — Atmosfera jest podobna do stypy obok której postawili burdel. — Na moment zerknął na całującą się parę, jednak była to tylko chwila. I jestem niemalże pewna, że nawet nie zwrócili uwagi na jego przytyk. — Idziemy dzisiaj nad jezioro — oświadczył, ale wszyscy milczeli. — No co jest z wami. Przeważnie to ja każę wam się zamknąć — westchnął załamany.
— Jestem już umówiony z Wendy. — Oliver zerknął na mnie, na co przytaknęłam.
— Stary jest środek tygodnia. Jutro mam test z biolki, jak go obleje to siostra mnie zabije — odpowiedział David wzruszając ramionami.
— My możemy iść, prawda? — Brian oderwał się od Ashley, jednak ta nadal kleiła się do niego.
— Wiesz jakoś straciłem ochotę. — skrzywił się Edwin. I wcale mu się nie dziwię. Uwierzcie mi, nikt nie chciałby zostać samemu z tą dwójką. Mówię wam oni nie mają żadnych zahamowań.
— Przyjdę po ciebie zaraz po szkole. — przytaknęłam jednak zaraz sobie o czymś przypomniałam.
— Mówiłeś, że gdzieś pojedziemy. — Zmarszczyłam brwi mając nadzieję, że to o czym myślę nie jest prawdą.
— Moje auto rozkraczyło się dzisiaj w drodze do szkoły — powiedział ze zbolałą miną.
Trochę mnie to zdziwiło. Tyle razy powtarzał że nienawidzi tego grata. Mi osobiście nie wydawał się taki zły. Lubiłam starsze samochody. Przypominały mi czasy gdy z dziadkami wyjeżdżałam na wieś do ciotki, a właściwie siostry mojej babci, ale kazała na siebie mówić ciociu i tak już zostało.
— To co zrobimy? — spytałam.
— Miałem nadziej że będziemy mogli zabrać twój samochód. I tak jeszcze nie masz prawa jazdy. A szkoda żeby taki samochód się marnował. — No i słowa których się obawiałam właśnie zostały wypowiedziane.
To prawda miałam swój samochód. Pomimo że jeszcze nim nie jeździłam, był moim oczkiem w głowie. Dostałam go od ojca rok temu zanim go zabrali. Ale to kolejna rzecz o której wam później opowiem. Za każdym razem gdy Oliver go pożyczał, bałam się że coś się stanie. Lekko mówiąc lubił sprawdzać przyśpieszenie mojego autka. I chociaż za każdym razem prosiłam go by zwolnił, nie słuchał mnie mając radosny uśmiech na twarzy, a ja przerażenie. Czułam niepokój gdy tak pędził. Jakby miało się za chwilę coś stać. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, bo jak. Nigdy jeszcze nie spowodował żadnego wypadku.
— No dobrze — zgodziłam się niechętnie.
— Jesteś najlepsza. — Uśmiechnął się wesoło. — Zostały jeszcze dwie minuty, a ja muszę lecieć inaczej bazyliszek postawi mi kolejną pałę — odparł i szybkim radosnym krokiem udał się w stronę wyjścia.
Bazyliszkiem nazywali nauczycielkę historii. Potrafiła jednym spojrzeniem wywołać u ciebie taki strach jak po zobaczeniu mitycznego węża. W tym wypadku nie będę jej bronić gdyż sama uważam ją za przypadek dosyć ciężki do zrozumienia.
Spojrzałam na pozostałych chcąc także udać się pod salę. David, Ashley jak i Brian zdawali się jakby nie zauważyć że wstałam i chciałam się pożegnać. Jedynie Edwin spojrzał na mnie ze współczuciem? Ale dlaczego? Nie ważne, przewidziało mi się.
— Do zobaczenia — rzuciłam cicho, ale w odpowiedzi dostałam jedynie ciszę i machającą dłoń czekoladki.
Nie pasowałam tam i dobrze o tym wiedziałam. Bardziej widziałabym siebie w grupie dziwaków. Dobrze wiedział o tym co ludzie szeptają za moimi plecami. To gdzie teraz jestem zawdzięczam tylko i wyłącznie Oliver'owi. To on wprowadził mnie w tym roku do szkoły jako jedną z popularsów. Ale wcale nie czułam się przez to lepsza. Trzy czwarte szkoły znała moje nazwisko, jednak w odróżnieniu do reszty nie było to nic pozytywnego. I teraz wracamy do tego co miałam wam później powiedzieć. Mój ojciec. Co jest z nim nie tak. Otóż nic, a jednocześnie wszystko.
Wszystko zaczęło walić się w dniu tej przeklęte imprezy na zakończenie wakacji. Gdy wróciłam ze szpitala nie mogłam skontaktować się z Tess. Pisałam, dzwoniłam, nic. Kiedy nareszcie poszłam do jej domu, jej matka wyrzuciła mnie za drzwi grożąc policją. Nigdzie jej nie było. Kilka dni później dowiedziałam się że zaginęła. A po kilku tygodniach policja uznała ją za zamordowaną. Czy tak w ogóle można? A co było w tym najlepsze uznali mojego ojca za winnego jej śmierci. Przyznał się że w noc kiedy zniknęła, dzwoniła do niego z prośbą o podwiezienie do domu. Tess była moją najlepszą przyjaciółką. A tata bardzo ją lubił. Więc bez sprzeciwu zgodził się. Jako że był ostatnim który ją widział, a jej DNA znaleźli w jego samochodzie, został oskarżony. Policja w tym mieście była ostro popieprzona. Po miesiącu od mojego wypadku, ojciec trafił za kratki. A po tygodniu również on zniknął. Tak, tak po prostu zniknął z celi. Jak? Dalej nikt tego nie wie. Szukali go wszędzie. Przychodzili do nas. Był nawet w wiadomościach. I właśnie takim sposobem cała szkoła dowiedziała się, że jestem córką mordercy własnej przyjaciółki. Ja jednak byłam pewna że to nie prawda. Nie zrobił by czegoś takiego. Po prostu nie mógłby.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
I jak wam się podoba rozdział wprowadzający?
Trochę wyjaśnień kim jest nasza bohaterka i jakie wiedzie życie. Jednak jej pokręcona historia dopiero się zaczyna 😁😄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top