ROZDZIAŁ V

"Im dalej wstecz spoglądamy, tym bardziej widzimy przyszłość."

Winston Churichill

Naruto wrócił o dość później porze, co wcale nie znaczyło, że stracił poczucie czasu. Wręcz przeciwnie — czas płynął mu niesamowicie wolno i blondyn pozostał na spotkaniu tak długo tylko ze względu na Kibę, który uparcie twierdził, że muszą opić jego powrót. Inną sprawą było to, że Naruto nie pił, a przynajmniej nie tak dużo jak wszyscy myśleli.

— Prawie wszyscy — szepnął do siebie Naruto, otwierając z głuchym trzaskiem drzwi pokoju. Czarne, wnikliwe oczy nagle mignęły mu we wspomnieniach i wbrew sobie zadrżał. Nie wiedział czy to przez to, że widział w nich przerażającą pustkę, czy dlatego, że czarnowłosy kogoś mu przypominał. Może z obu tych powodów.

Fakt był taki, że Sai był dobrym obserwatorem i chociaż Naruto uparcie się starał, nie potrafił go oszukać. Sai wiedział, że Naruto nie był pijany. I że nie bawił się dobrze, prawdopodobnie także wiedział, że sam był tego przyczyną.

Naruto, będąc tak uważnie obserwowanym, nie mógł się odprężyć, więc przez cały wieczór uważał na każdy gest i słowo, a nawet myśli. Próbował także dowiedzieć się czegoś na temat Saia, ale nikt, jak na złość, nie był skory do rozmowy na jego temat. No, może z wyjątkiem Ino, ale ona wcale nie dostarczała ważnych informacji, a właściwie żadnych informacji, z wyjątkiem aprobaty urody mężczyzny. Dlatego Naruto czuł się na domieszkę jeszcze bardziej podirytowany. I nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Blondyn położył się na łóżko, nadal jednak błądząc myślami koło osoby czarnowłosego.

— Po co cię wysłała? — spytał, ale odpowiedziała mu jedynie cisza. Cisza, która była dziwnie przytłaczająca i równocześnie współgrała z otaczającą, niewygodną ciemnością.

Może i Naruto nie był zmęczony, ale tak długo wpatrywał się i wsłuchiwał, że mrok otoczył nie tylko jego ciało, a umysł. W końcu, nie wiedząc kiedy, zasnął.

***

Już dawno nie miał kolorowych, przyjemnych snów. I ten także taki nie był. Widział pośród skał krew, w morzu ciała, a w lesie... las? Jaki las? Mignęła mu jakaś postać — nie zastanawiał się, prędko za nią podążył. Przedarł się przez krwawe skały, przepłynął przez morze i ciała, w lesie zaś... nie, jednak nie było lasu — jedynie pusta, gorąca pustynia. I tak w strugach słońca, w piasku wygrzewała się syrena — Naruto był pewny, że to za nią podążał. Syrena, co dziwne, przypominała mu kogoś, lecz długo zajęło mu pojęcie kogo dokładnie. Niemniej, przypatrując się różowowłosej, pięknej istocie w końcu odgadł jej imię.

Sakura...

Witaj, Naruto.

Kim jesteś? — spytał, chociaż jego usta się nie poruszyły. Syrena się uśmiechnęła.

Kim?Kim?Kim? — powtarzała jak echo. Naruto zląkł się — z każdym słowem jej ciało wykrzywiało się i przyjmowało inne, groźniejsze rysy. Po chwili nie miała ogona, a jedynie nogi, męskie, blade nogi.

Blondyn spojrzał przerażony na jej twarz, ale... to nie była ona... nie, to był czarnowłosy mężczyzna z czerwonymi oczami.

Uśmiechał się.

Sear, odgadł Naruto i w jednej chwili postać znowu się przemieniła. Tym razem oczy były czarne, a włosy jeszcze krótsze niż wcześniej.

Długo się wpatrywał w tą twarz. Długo zajęło mu zrozumienie.

Sai.

Twarz rozmyła się i trwała tak rozmazana póki... surowe oblicze, oskarżające czarne, głębokie tęczówki, blada twarz, lekko przydługawe, sterczące na wszystkie strony włosy i usta... usta zarysowane w wąską kreskę.

Znał jak nikt tą twarz, ale była zupełnie inna niż pamiętał, starsza, ale równocześnie młodsza... Przystojna, doroślejsza.

Sasuke. Szloch utkwił w gardle Naruto, a łzy musnęły lico.

Sasuke zaśmiał się pogardliwie.

Mnie nie można zastąpić — rzekł z mocą i znikł.

Sen także odszedł.

***

Gdy Naruto się obudził, nie pamiętał jaki koszmar wdarł się w jego umysł i co próbował mu przekazać. Zapewne tak było lepiej.

Godzina na zakurzonym zegarze wskazywała na piątą rano — spał może nawet mniej niż dwie godziny. Ale wiedział, że już nie zaśnie, dlatego poderwał się do siadu i dowlókł do łazienki.

W lustrze zobaczył zmęczoną z przekrwionymi oczyma twarz. Twarz bladą ze szpecącymi lisimi bliznami z niesfornymi, blond włosami i z przygaszonym, acz twardym spojrzeniem. W lustrze odbijał się on, a jednak nie on. Ktoś, kto był mu dziwnie znany, ale równocześnie całkiem obcy.

Nie chciał dalej rozmyślać co też takiego się w nim zmieniło, więc przemył twarz zimną wodą. To również nie pomogło.

— Nie wyglądasz zbyt dobrze. — Chłodny głos dobył go za pleców. Naruto drgnął i obejrzał się, by zobaczyć, opierającą się o drzwi, czarnowłosą dziewczynę. Jej oblicze było jak zwykle zresztą puste, Naruto miał wrażenie, że miał do czynienia z porcelanową, sztuczną lalką. Nie miał odwagi jednak powiedzieć tego na głos.

— Sear mi już przekazał — oświadczył.

— Wiem. Przyszłam, by spytać o twoje samopoczucie.

Naruto prychnął.

— Chyba nie musisz o nie pytać.

Shuri nie odpowiedziała, zamiast tego przyglądała mu się uważnie. Może czegoś szukała, tego Naruto nie był pewien, niemniej w końcu poruszyła się i na odchodnym powiedziała:

— Chodźmy na trening.

***

Ćwiczyli długo, ale Naruto nie narzekał. Przez pot i krew czuł, że żyje i było coś w tym odprężającego. Zauważył nawet, że niekiedy, gdy jego kunai naruszał doskonałą, pozbawioną blizn twarz mistrza, ta uśmiechała się nikle. Jakby fakt, że ktoś może być godnym przeciwnikiem, wprawiał ją w samozadowolenie.

Skończyli, gdy słońce w pełnej krasie wystąpiło na niebo, a oni wyglądali na dostatecznie zmęczonych. Chociaż nie do końca było to poprawne stwierdzenie — czarnowłosa albowiem nie dawała tego po sobie poznać; bynajmniej Uzumaki i tak wiedział, jak malowała się prawda.

Przetarł ręką spocone czoło i splunął krwią na trawę. Shuri pokiwała mu głową i bez słów zniknęła, tak niespodziewanie, jak niespodziewanie się pojawiła. Naruto musiał przyznać, że już do tego zdążył przywyknąć.

— No cóż, pora... — Naruto przerwał, dostrzegając coś pośród drzew. A raczej wyczuwając czyjąś obecność.

Wytężył wzrok, by zobaczyć coś więcej niż konary i liście i wtedy... białe włosy mu mignęły, osobnik skrzyżował z nim wzrok. Naruto ujrzał rozszerzone źrenice i widząc, że ten chce już się wycofać, na nic nie czekał — niecałe pół minuty później stał przed zaskoczonym mężczyzną. Oko w oko, wyczuwając jego strach i zdziwienie. Ale białowłosy w porę się opamiętał i postarał przykryć te emocje nonszalanckim uśmiechem.

— Brawo li...

Naruto zacisnął ze złością dłoń na jego szyi. Uniósł nieznajomego do góry, przypierając tym samym do konaru drzewa.

— Przekaż Sasuke, że nie życzę sobie, by ktokolwiek mnie szpiegował. I dodaj, że już nie mogę się doczekać, by zmieść go z powierzchni ziemi. Rozumiesz?

Mężczyzna pokiwał twierdząco głową, próbując się wyrwać. Naruto w przypływie dobroci wypuścił go i ostatni raz spojrzał pogardliwie na próbującego złapać powietrze białowłosego — potem oddalił się lekkim i pewnym krokiem. Pięści nadal miał zaciśnięte.

***

Hozuki stanął przed Uchihą w kiepskim stanie i nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że wyglądał nie tylko jak kupa gówna, ale jak kurewsko przerażona kupa gówna.

— Następnym razem, Uchiha, sam idziesz sprawdzić, co u tego gnojka słychać! — warknął oskarżającym tonem. — I tak na przyszłość — pamiętaj by wspomnieć coś na temat umiejętności obiektu! Bo, cholera, ten gówniarz mnie wykrył!

— Wykrył? — powtórzył znudzony Sasuke, siedząc w dalszym ciągu przy jakiś papierach. Od czasu do czasu kątem oka spoglądał na Suigetsu.

— Tak, wykrył, od razu jak się kurwa pojawiłem! Normalnie druga jebana Karin! Już chyba nawet rozumiem ich pierdolone pokrewieństwo!

— Zamknij japę Suigetsu! — Karin wydarła się zza namiotu. Suigetsu jeszcze bardziej zrzedła mina.

— Widocznie miałem rację — szepnął do siebie Sasuke i białowłosy wiedział, że więcej już nic nie zdziała. Pieprzony Uchiha!

***

Zmrok się zbliżał wielkimi krokami. I był to znak dla Naruto, że trzeba było się przygotować. Z napięciem otworzył szafę. Biało-czarny strój wisiał tam tak, jakby ktoś go zostawił. Na pewno nie był to Uzumaki, może Shuri, a może Sear. Na to nie znał odpowiedzi i pewnie nigdy nie pozna.

Dotknął sztywnego materiału i wyciągnął go. Nie spieszył się — ubierał strój ANBU powoli i dokładnie. Najpierw spodnie i bluzka, następnie białe ochraniacze. A potem — lisią, idealnie dopasowaną, maskę.

I był gotów.

Nastał zmrok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top