3. Carla i Grisha.

Komentarze mile widziane ^^

Mężczyzna wszedł pewnym krokiem do zakładu i skinął głową uprzejmej brunetce. Był tamtego dnia bardzo spokojny. Wyjątkowo spokojny. Szczególnie w porównaniu z ostatnim pobytem tutaj, gdy opuścił szpital roztrzęsiony i zdenerwowany. Nikt jednak nie był w stanie tego zauważyć, ponieważ na twarz przyodział maskę obojętności, która już prawie do niego przyrosła. Naprawdę niewielu mogło się poszczycić zobaczeniem jego w pełni naturalnego, nie grającego żadnej roli.

Niewielu też mogło z czystym sercem stwierdzić, że wytrąciło go z równowagi, a tymczasem zielonooki chłopak zrobił to w kilkanaście minut. I nie chodziło tu o "ujawnienie" jego drugiej postaci, bo przecież to właśnie chciał osiągnąć. Tak właściwie nie potrafił stwierdzić, co dokładnie wywołało w nim mieszane uczucia, jednak był pewien, że zielone oczy się do tego przyczyniły. Ich głębia wciągała i niczym ruchome piaski powoli odbierała możliwość ruchu. Chociaż najgorsze było to, że na początku nie było to ani trochę nieprzyjemne, można by powiedzieć, że nawet wręcz przeciwnie. Jedynie instynkt go ostrzegał przed niebezpieczeństwem kryjącym się w tej tajemniczej zieleni, a Ackermann miał w zwyczaju go słuchać.

Dlaczego nikt w aktach nie zwrócił na to uwagi? Ludzie byli aż tak ślepi, czy może nie każdemu nastolatek to ukazywał?

Myśli te oraz podobne krążyły po jego głowie całe dnie i noce, nie pozwalając na chwilę spokoju. Dlaczego zatem tamtego dnia był taki spokojny?

Sam nie był do końca pewien. Czasem tak po prostu jest; wstajemy rano z określonym uczuciem i nie opuszcza nas ono często przez wiele godzin, cokolwiek by się nie działo. Wyłania się to właśnie z nas, nawet jeśli mówimy, że to "wszystko" nas na przykład irytuje. A to my po prostu jesteśmy zirytowani.

I tak właśnie było tamtego dnia z Ackermannem. Był w pewien sposób poza wszystkim i wręcz emanował niezmąconym spokojem, którego nic nie mogło zaburzyć. Nie powinno.

Schmitz uniosła na niego wzrok, ale już po chwili wróciła do przeglądania jakiejś gazetki. Chyba za nim nie przepadała.

Ackermann odwiesił płaszcz na wieszak, dbając by wyglądał on schludnie. Skierował na chwilę wzrok w stronę okna, za którym zbierały się deszczowe chmury. Taka pogoda mu nigdy nie przeszkadzała, jednak podczas rozmowy z pacjentami wolał, gdy nic nie zakrywało promieni słonecznych. Światło sprzyjało prawdzie i w blasku o wiele łatwiej być dobrym człowiekiem. To w mroku w ludziach rodzą się negatywne uczucia i każdego dnia skłaniają ich do negatywnych czynów. Słońce zapewniało doskonałą widoczność i o wiele trudniej było coś ukryć na jego warcie. Ciemność za to wręcz wspomagała wszystkie karalne występki.

Światło dawało życie, a mrok je odbierał.

Zanim wyjął klucz i otworzył dzięki niemu drzwi, kątem oka spojrzał jeszcze na kamery, upewniając się, że są wyłączone. Tak naprawdę nigdy nie mógł mieć pewności, że ktoś ich nie uruchomi podczas jego rozmowy, jednak w tym przypadku musiał po prostu wierzyć, że ludzie są na tyle narcystyczni, że skupią się na sobie. A egoizm to przecież cecha, której z reguły nikomu nie brakuje.

Drzwi uchyliły się, ukazując mu szczupłą sylwetkę, jak zwykle siedzącą przy wysłużonym stole. Wzrok mężczyzny szybko zlustrował salę i zatrzymał się na parapecie, a dokładniej na roślinie, która się na nim znajdowała. Pewnym krokiem podszedł do dzieła natury, czując na sobie przenikliwe spojrzenie zielonych oczu. Chłopak zagryzł delikatnie wargę, uważnie obserwując jak brunet przygląda się pąkowi, u którego czubka widać było już czerwone płatki. Erenowi nawet nie przyszłaby do głowy myśl, że mógłby dostać od swojego lekarza kwiat, jednak nie widział lepszej opcji, niż po prostu się nim zaopiekować.

Ackermann delikatnie dotknął opuszkami palców ziemi, która okazała się być odpowiednio wilgotna. Brunet sam zawsze w domu miał przynajmniej jedną roślinę i wiedział, że zachowanie jej w idealnym stanie nie było zadaniem dla każdego. Niekoniecznie dla zrozpaczonego i roztrzepanego nastolatka.

Mężczyzna z zamyśloną miną skierował się w stronu stołu i siadając, dokładnie zlustrował chłopaka wzrokiem. Eren pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia przeniósł swoje na dłonie i poruszył nimi niespokojnie. Denerwował się? A może chciał jedynie zgrywać pozory przerażonego i niewinnego nastolatka? Co tak naprawdę kryło się za jego niesamowitymi tęczówkami? Ackermannowi wyjątkowo zależało na zdobyciu tej wiedzy, nie tylko ze względu na pracę.

- Mogę z tobą porozmawiać?

- Dlaczego pan za każdym razem mnie o to pyta? - spytał zmieszany chłopak, podnosząc ciekawy wzrok. Jego głos był wyjątkowo miły dla ucha, mimo że pobrzmiewało w nim coś, co odróżniało go od wielu ludzi. Ackermann nie był w stanie jednak stwierdzić, czym dokładnie to było.

- Ponieważ mimo że znajdujesz się w zakładzie psychiatrycznym nadal jesteś człowiekiem, masz swoje prawa i nie chcę do niczego cię zmuszać - odparł spokojnie, obserwując zmiany w zielonych tęczówkach. Tuż po zdziwieniu zabłysnęła w nich radosna iskierka pomieszana z wdzięcznością, a brunet przyłapał się na myśli, że ten błysk komponowałby się wyjątkowo dobrze z delikatnym uśmiechem, którego na szczęście bądź nie, nie znalazł na twarzy szatyna. Szybko otrząsnął się jednak, ponieważ sam od dawna uważał ten gest za sztuczny, okazujący jedynie chęć osiągnięcia czegoś lub jakieś podejrzane substancje krążące po organizmie. Jego brak był przynajmniej naturalny.

- Dziękuję... - szepnął po chwili szatyn, nie odwracając tym razem wzroku, jakby chciał pokazać Ackermannowi wypływającą z jego oczu wdzięczność. - Dziękuję, że chce doktor mi pomóc.

Mężczyzna skinął delikatnie głową i wpatrywał się wyczekująco w chłopaka, ignorując dziwne uczucie rozlewające się po jego ciele.

Eren odrząknął po chwili, zrozumiawszy, że brunet nadal czeka na jego odpowiedź. Bez zastanowienia uczynił potwierdzający gest głową i przyjrzał się stolikowi, dotrzegając brak kubka z herbatą. Zmarszczył brwi w zdziwieniu, będąc przekonanym, że jest to znak rozpoznawczy Ackermanna, mimo że znał go jedynie kilkanaście dni.

- Jakie miałeś relacje ze swoimi rodzicami? - pytanie mężczyzny wyrwało go z zamyślenia, więc potrząsnął delikatnie głową i skupił się na rozmowie.

- J-ja... Zawsze myślałem, że dobre... - zaczął niepewnie, krążąc wzrokiem po stole, którego wszystkie odkształcenia znał już na pamięć. - Co prawda mój tata był lekarzem i rzadko miał dla nas czas, ale jeśli już był, to miło go spędzaliśmy...

- A co z mamą? - Ackermann stale obserwował twarz chłopaka, jednak pochylona głowa sprawiała, że blade powieki zakrywały te fascynujące, zielone tęczówki. Wprawiło go to w delikatny dyskomfort, jednak w żaden sposób nie zachwiało obojętnej mimiki.

- Zawsze mnie wspierała i naprawdę ją kochałem, ona chyba mnie też... - chłopak zawahał się i zagryzł delikatnie dolną wargę. - Przynajmniej tak mówiła...

- Dlaczego chyba? - spytał zaciekawiony doktor chłodnym i obojętnym tonem głosu. Tej strony medalu oczywiście nie można było znaleźć w aktach, a przecież rodzice przez większość życia są dla nas najważniejszą jego częścią. Relacja z nimi zawsze ma na ludzi ogromny wpływ, nawet jeśli są już dorośli albo dawno temu patrzyli jak trumny ich opiekunów są zasypywane ziemią.

- Bo ani razu tu nie przyszła... - rzekł dopiero po dłuższej chwili chłopak. Widać była, że jest to dla niego trudny temat, a pustka w cichym głosie zdawała się raczej nasilać, a nie tłumić emanujące z niego uczucia. - Ani ona, ani tata...

- Jak myślisz, dlaczego? - Ackermann jak większość ludzi nie lubił wysłuchiwać smutnych historii, jednak to właśnie chwile, w których uwydatniane są nasze słabości, a bezsilność gra główną rolę, zawsze najdłużej zostają w pamięci i lubią przejawać się nawet w tak prostych czynnościach jak picie herbaty.

- Nie wiem, - przyznał z bólem czającym się w głosie chłopak. Ackermann czuł jak nastolatek gubi się sam w sobie, jednak temat był zbyt ważny, żeby go porzucić. - wszyscy mi wmawiają, że jestem chory, może... może...

- Hm? - Ackermann zachęcił go do dalszego mówienia i przybliżył się trochę do niego, słysząc jak głos Erena cichnie z każdą kwestią.

- Może nie chcą się do mnie przyznać? - głos chłopaka drżał, a tęczówki przysłoniła wodna zasłona. - Może są na mnie źli przez tę chorobę? A może oni też są chorzy?

- Dlaczego nigdy nikogo o to nie spytałeś? - spytał dopiero po chwili Ackermann, dając chłopakowi trochę czasu na uspokojenie.

- Bo oni... - nastolatek przerwał, szukając odpowiednich słów. Następnie podniósł wzrok i utkwił go w kontaktowych tęczówkach. - Oni traktują mnie jak zwierzę... Zamykają, nie pozwalają z nikim się kontaktować, stale śledzą każdy mój ruch... - Eren nie wytrzymał i zaciskając dłonie w pięści, odwrócił wzrok, a w jego tonie głosu dało się wyczuć złość pomieszaną z bezsilnością. - J-ja... Ja też jestem człowiekiem!

- Dlaczego zatem ze mną rozmawiasz? - spytał Ackermann, czując, że jest to idealny czas na to pytanie. Wpatrywał się wyczekująco w chłopaka, ukrywając ciekawość kryjącą się za maską obojętności. - Przedtem nie odzywałeś się do nikogo oprócz Mikasy i Armina.

Ich rozmowę przerwała Cisza, która akurat w tym, tak ważnym dla bruneta momencie, postanowiła przesiąść się do stołu. Jej puste oczy wpatrywały się w zielonookiego chłopaka, który zacisnął zęby na dolnej wardze, a następnie ją puścił. Jego brwi zmarszczyły się delikatnie, a twarz wyrażała burzę myśli krążacych po jego głowie.

Cisza przeniosła następnie wzrok na Ackermanna, którego mina nie wyrażała zupełnie nic, jakby ktoś ukradł jej wszystkie emocje. Zmarszczyła brwi w geście zirytowania, ponieważ chyba nic nie denerwowało jej bardziej niż maski przybierane przez ludzi. Czy po to jej matka, Natura, tyle się nad nimi napracowała, żeby zakrywali swoje prawdziwe oblicze? W tak wielu przypadkach pokazywali je jedynie tuż przed śmiercią...

"Nic tu po mnie" pomyślała i zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła.

- Bo pan jest inny... - rzekł wreszcie nastolatek. - Pan nie posyła stale spłoszonych spojrzeń ku kamerze i nie nagrywa naszych rozmów... Pan rozumie i... - głos chłopaka był spłoszony oraz coraz cichszy, więc trzech kolejnych słów nawet nie dało się zrozumieć. Ackarmannowi wydawało się jednak, że doskonale zdaje sobie sprawę, co chłopak miał na myśli, toteż nie dopytywał o nie.

- Co dokładnie rozumiem? - Ackermann widział jak chłopak jeszcze bardziej się spina i wierci na niezbyt wygodnym krześle.

- Ja... Nie wiem, ale czuję, że... - przerwał i złapał kontakt wzrokowy z brunetem - mogę panu zaufać.

- Więc powiedz mi prawdę.

Ackermann intensywnie wpatrywał się w zielone oczy chłopaka, który wyjątkowo nie odwrócił wzroku i ukazywał mu je w pełnej okazałości.

- J-jaką prawdę?

- Kim jesteś, co zrobiłeś i czym się wtedy kierowałeś? Dlaczego ostatnio nagle zacząłeś mówić o śmierci, a później płakałeś? - pytania Ackermanna nie były napastliwe, ale zawierały w sobie tę nutkę nieznoszącą sprzeciwu.

- Nie wiem... Ja nie pamiętam zbyt dobrze naszej poprzedniej rozmowy... Wiem tylko, że była o Arminie... - chłopak nerwowo poruszył dłońmi.

- Armin był ci bliższy niż rodzice? - spytał nagle Ackermann, choć na jego twarzy nadal widniała maska obojętności.

- Nie, skąd takie pytanie?

- Był pierwszym, do którego się odezwałeś oprócz Mikasy - Ackermann śledził zdziwienie znikające z zielonych tęczówek, które zastępowała dziwna mgła. - Dlaczego akurat on?

- Jak mówiłem, rodzice mnie ani razu nie odwiedzili, więc nie... - zaczął Eren, zaciskając dłonie w pięści, a usta w linię. Nie zdążył jednak dokończyć, ponieważ brunet mu przerwał.

- Dlaczego akurat Armin?

Chłopak wpatrywał się dłuższą chwilę w kobaltowe tęczówki. Jego ciało powoli się rozluźniało, a z oczu zniknęły wszystkie uczucia, jakby gęsty dym opatulił je wszystkie swoją osłoną.

- Miał misia. Z dziurą na piersi.

                        ***

Trzy lata wcześniej.

Dwunastoletni chłopczyk wpatrywał się w niebieskookiego blondynka. Większość dzieci na stołówce wlepiała wzrok w swój niezbyt smaczny posiłek lub rozmawiała z nabytymi przyjaciółmi, ale ten tylko przyciskał pluszowego misia do swojej klatki piersiowej. Jego niebieskie oczy stale lustrowały salę, jakby spodziewał się mogącego wychynąć choćby spod stołu zagrożenia. Widać było, że się bał. Jego tęczówki wypełniał ocean smutku, a te zielone z ciekawością obserwowały każdy ruch ich właściciela. A szczególnie uśmiechniętego, pluszowego misia.

Dwunastolatek wiedział, że nie tylko on obserwuje, ponieważ opiekuni od zawsze rzucali w jego stronę zaniepokojone spojrzenia. Częściej niż innym podopiecznym.

Powoli dokończył swój posiłek i patrzył jak blondynek wstaje i przytula do siebie jeszcze bardziej zabawkę. Zielone tęczówki błysnęły, gdy zobaczyły zaszytą dziurę po lewej stronie jego klatki piersiowej. Miś tak samo jak jego właściciel był już zepsuty.

Szatyn wstał od stołu przed sygnałem, co nigdy jeszcze mu się nie zdarzyło. Śledzony przez uważne spojrzenia lekarzy podszedł do blondynka.

- Chcę tego misia - szepnął tak cicho, żeby usłyszał go tylko niebieskooki. Wyciągnął niegdyś opaloną, a teraz niesamowicie bladą dłoń w jego stronę. Ten zadrżał w odpowiedzi i przycisnął zabawkę jeszcze bliżej siebie. Pokręcił jasną główką, a jego włosy zafalowały. Zielonooki zacisnął usta w linię i cofnął dłoń. Opuścił głowę i nie odzywając się więcej wrócił do swojego stolika, by w ciszy wpatrywać się w puste naczynie. Słyszał podekscytowane szepty lekarzy, którzy uważali tę sytuację za przełom. Po raz pierwszy odezwał się do kogoś innego niż Mikasy.

No to co... Do zobaczenia w sobotę 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top