3. Ten, w którym Cerelia poznaje Dragana.


– Do diabła! – Cerelia zaklęła pod nosem, próbując wyciągnąć sobie spomiędzy pośladków drapiący szew spodni.

Było to niezwykle trudne, biorąc pod uwagę fakt, że wynajęty powóz był ciaśniejszy, niż pokój łaziebny jej służącej, Sary. A do tego Edmund zajmował więcej, niż połowę miejsca. Jak zwykle się rozpychał. Łypnęła na niego groźnie, rozpaczliwie grzebiąc w tyłku.

– Chryste, Cerelio – westchnął przyjaciel – tylko mnie potem nie dotykaj. – Wzdrygnął się i odsunął, niemal wybijając barkiem pobrudzoną szybkę w okienku.

Cerelia wyciągnęła dłoń i próbowała pacnąć nią w twarz Edmunda, ale ten walecznie i skutecznie z nią walczył. W końcu powóz zatrzymał się i woźnica zastukał niecierpliwie w deskę rozdzielającą go od pasażerów.

Edmund wygramolił się ze środka, a Cerelia zgrabnie wyskoczyła za nim. Powinna zmienić spodnie. Od jakiegoś czasu czuła dość nieprzyjemne naciąganie szwu na pośladkach. To prawda, może nieco jej się przytyło ostatnimi czasy, może zjadła za dużo cytrynowych babeczek, ale wydawało jej się (przynajmniej do dzisiaj), że ma wszystko pod kontrolą.

Cóż, najwyraźniej nie miała.

Bo o ile męskie bryczesy, marynarka, surdut i kapelusz skutecznie maskowały jej kobiecą sylwetkę, to miękkie, jedwabne pantalony wyszywane różowymi koronkami mogły nieznacznie deprymować widza i wprowadzać go w niejaki dysonans. Było już jednak za późno, żeby wracać do domu. Edmund miał nietęgą minę i mamrotał coś pod nosem.

– Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego.

– Że pękną mi spodnie? – rzuciła wesoło. – Będziesz mnie osłaniał.

– Twoja niefrasobliwość nigdy nie skończy mnie zadziwiać, Cerelio – mruknął. – Chcę ci tylko przypomnieć, że wraz z twoją całkowitą dyskredytacją w towarzystwie, idzie też moje dobre zdrowie i życie. Twój ojciec mnie rozstrzela.

– Marny z niego strzelec. – Puściła mu oczko.

Cerelia bardzo chciała poprawić sobie dzisiaj nastrój i przez całe popołudnie myślała o tym jak to zrobić. Tak bardzo cieszyła się na wyjazd do Moon House, a okazało się, że w ostatnim momencie ten przeklęty Islay odwołał wycieczkę. Oczywiście, że była niepocieszona, ale postanowiła się tym nie przejmować – przecież nie miało sensu martwienie się czymś na co nie ma się wpływu, prawda?

Przeszła przez próg klubu dla dżentelmenów.  Jak zawsze uderzył ją smród dymu i alkoholu. Edmund podał lokajowi laseczkę do podpierania. Przeszli przez korytarz i stanęli w drzwiach salonu do gry w wista. Jedno spojrzenie wystarczyło, by Cerelia zlokalizowała odpowiedni stolik.

Ulbrook i Blackwood byli niezbyt dobrymi graczami, za to dość majętnymi. A do tego pijanymi. Cudowne połączenie. Pogwizdywała sobie wesoło, zawadiacko uchylając kapelusza i idąc trochę krzywo, bo przecież ten przeklęty szew zaraz wypali jej dziurę w...

– Panie Stones! – zawołał wicehrabia Ulbrook, klaszcząc w dłonie. – Proszę, proszę. Proszę tu usiąść! – zachęcił. – I pan, baronie – zwrócił się do Edmunda.

Krupier skinął im głową na powitanie. W saloniku tłoczyło się od dżentelmenów. Większość z nich lubiła Cerelię, a raczej jej alter ego, więc otoczyli jej stolik ciasnym wianuszkiem.

Cerelia usiadła twarzą do drzwi, skąd miała doskonały widok na wchodzących i wychodzących. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą, więc z uwagą rozglądała się po zgromadzonych.

– Mam zamiar przegrać dziś mnóstwo pieniędzy – powiedział z uśmiechem Blackwood.

– To dobrze się składa – odparła Cerelia, chytrze zagryzając koniuszek języka.

Obserwowała jak krupier tasuje karty.

Początkowo gawędzili o zwykłych męskich sprawach. Cerelia nie miała za wiele do powiedzenia w kwestii jędrności piersi lady Janice, ani smaku jej la chatte, choć nie do końca rozumiała, dlaczego dżentelmeni rozprawiają o smaku jej kotki. Edmund tylko poczerwieniał gwałtownie, gdy się do niego nachyliła i o to zapytała. Parsknął coś i pokręcił głową. Patrzyła na niego podejrzliwie, wwiercając się w niego wzrokiem, ale ją ignorował. Trudno, zapyta go w powozie.

Później grali w ciszy, tylko co jakiś czas przerywanej stłumionymi przekleństwami. Cerelii i Edmundowi szło całkiem nieźle, więc kupka żetonów sukcesywnie zwiększała swoją objętość.

A potem atmosfera wyraźnie zgęstniała.

Cerelia podniosła głowę i napotkała wzrokiem dwie stojące w progu sylwetki. Nie znała tych dżentelmenów. Wyglądali jednak na bogatych, co wnioskowała po wyrafinowanych ubraniach. Ruszyli od razu w ich kierunku. Smukły blondyn patrzył wszędzie, tylko nie na nią, z kolei czarnowłosy mężczyzna nie odrywał od niej spojrzenia. Przełknęła ślinę. Nie czuła się teraz zbyt pewnie, ale nie mogła wychodzić z roli. Bujała się na dwóch tylnych nogach krzesła i wsunęła między kąciki ust niezapalone cygaro. Pijani dżentelmeni zwykle nie zauważali takich szczegółów jak ten, że namiętnie popala niezapalone cygaro. Paliła więc.

– Islay, Cleveland! – zawołał Blackwood.

Cerelia zmarszczyła brwi. Islay! Odwołał jej wyczekiwaną wycieczkę, bo zachciało mu się grać w karty? Nie potrafiła zapanować nad własną twarzą i wiedziała, że ją wykrzywia.

I jeszcze ten jego przyjaciel! Słyszała o nich paskudne historie. I to mnóstwo, mnóstwo paskudnych historii. Obaj całkiem niedawno wrócili z wojaży po kontynencie, ale już pojawiło się wiele plotek na ich temat. Czasami matrony straszyły nimi dziewczęta, ostrzegając, że kwadrans w towarzystwie jednego z tych diabłów, może poszatkować reputację dziewczyny jak cebulę. No i przede wszystkim ten kwadrans może ją także zdeprawować.

Zdeprawować. To słowo tak pięknie brzmi. Ma majestatyczny wydźwięk. Tak cudny, że Cerelia czasami chciałaby zostać zdeprawowana.

Niestety jak wszystko to, co zakazane niezwykle Cerelię intrygowało. Przypatrywała się więc nowoprzybyłym z nieukrywanym zainteresowaniem, obserwując z jakim wystudiowanym znużeniem poddają się służalczym gestom ze strony innych dżentelmenów.

Nie wydawali się sympatyczni, ale nowe twarze, to nowe wyzwania, ale też nowa gotówka. Cerelia zamierzała wykorzystać sytuację. Szturchnęła ramieniem Edmunda, który sprawiał wrażenie niezdecydowanego.

– Damy sobie radę – powiedziała do niego pokrzepiająco, gdy zauważyła, że zbliżają się do ich stolika. – Nie takich ogrywaliśmy.

Edmund miał zbolały wyraz twarzy.

– No nie wiem, Cerelio. Oni naprawdę są dobrzy w karty. Powinniśmy odpuścić.

– Odpuścić? Za nic! – prychnęła.

Pobieżnie oszacowała liczbę żetonów i zacisnęła palce na kartach. Służący dosuwał dwa fotele do stolika, panowie się przesuwali, a nieznajomi zajmowali przygotowane dla nich miejsca.

– Widzę, że dobrze panom idzie – zagaił Cleveland, wpatrując się z zaintrygowaniem w Cerelię i leżący przed nią stosik żetonów. Kątem oka zerkała na Islaya, który miał nieco pochyloną głowę. Widziała jak jego długie rzęsy kładą się na policzkach.

– Jak na razie nie narzekamy – powiedziała, przesuwając językiem cygaro w kącik ust.

– My się chyba nie znamy – odparł Cleveland. – Baroneta Devona kojarzę z innych klubów, ale pana widzę po raz pierwszy.

– Rzadko tu przychodzę – stwierdziła. Edmund w ogóle jej nie pomagał. Patrzył tylko w blat. Dlaczego był taki skrępowany?

– Przyznam, że to nawet dobrze dla naszych finansów, że rzadko pan grywa – wtrącił się Ulbrook, sięgając po kieliszek wina. – To przecież nie kto inny, jak nasz utalentowany pan Stones. Nie skłamię, jeśli powiem, że niezwykle mnie intryguje, który z was wygra, Islay – ostatnie słowa skierował do księcia.

– Nie sądzę, żeby pan Stones, z całym szacunkiem – dodał, choć ten dodatek świadczył o czymś zupełnie przeciwnym – ze mną wygrał.

Cerelia zmrużyła oczy i zacisnęła palce na kancie stolika. Bardzo dobrze, skoro w taki sposób chce zacząć z nią znajomość, to nie ma problemu.

– Żeby się pan nie zdziwił, Wasza Wysokość – powiedziała wyniośle. Uśmiechnął się do niej. I był to uśmiech równocześnie zjadliwy i pełen podekscytowania. Co za wariat!

– Nie będę ukrywał, że lubię wyzwania.

– Jeżeli za wyzwanie traktuje pan przegranie kilku setek funtów, to proszę bardzo.

Dżentelmeni roześmiali się w głos. Cerelia nie uważała, by powiedziała coś szczególnie zabawnego, więc tylko uniosła brwi.

– Oho! – włączył się gładko Cleveland, potrząsając czupryną. – Niechże pan lepiej uważa, Stones. Każdy kto rzucił księciu rękawicę, później gorzko tego żałował.

– Nie boję się – odparła z uśmiechem.

Cleveland posłał Islayowi wymowne spojrzenie.

Cerelia z kolei co chwilę zerkała na ciemnowłosego księcia. Być może nie robiłaby tego, gdyby on sam tak bezczelnie się na nią nie gapił. Musnęła dłonią rondo kapelusza i zagryzła cygaro. Denerwowała się.

– Mam coś na twarzy? – rzuciła półgębkiem do Edmunda.

– Nie, dlaczego?

– Islay się na mnie gapi.

Edmund wzruszył ramionami.

– Nie zna cię, pewnie szacuje, ile jesteś w stanie przegrać. – Wziął ze stosika kartę.

Cerelia grała mechanicznie i średnio jej szło. I ten przeklęty szew w tyłku!

– Baronie Devon – zwrócił się do niego Cleveland, odpalając cygaro – mieszka pan naprzeciwko hrabiego Laine, prawda?

Cerelia stężała. Edmund też.

– T-tak – zająknął się. – To znaczy tak. Nasze rodziny się przyjaźnią.

– Tak myślałem – odparł hrabia, leniwie głaszcząc się po brodzie. – Hrabia ma córkę, prawda?

Cerelia drgnęła. Jakiś rumor ją przestraszył. Wyglądało to tak, jakby ktoś kopnął kogoś pod stolikiem.

– Owszem – uciął Edmund, posyłając Cerelii zlęknione spojrzenie.

Podniosła głowę i napotkała przeszywające spojrzenie Islaya.

– Będę niedługo wydawał przyjęcie – kontynuował hrabia. – Myśli pan, lordzie, że przyjmie zaproszenie?

Edmund podrapał się po głowie.

– O ile zna się pan z hrabią, to myślę, że tak, choć Laine jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o bale, na które pozwala chodzić córce.

Islay wydał z siebie zduszony dźwięk. Cerelia przeniosła na niego spojrzenie. Niech ten temat jak najszybciej się skończy. Dlaczego o niej rozmawiają?

– A ona sama? – dopytywał Cleveland. – Też jest wybredna?

– W jakim sensie? – zainteresował się Ulbrook.

Książę odchylił się na oparcie fotela. Jego karty leżały na stoliku, a on sam wzniósł oczy do sufitu.

– Całkiem teoretycznie, czy istniałaby szansa, żeby zainteresowała się jakimś utracjuszem? Mam tu na myśli romantyczne zainteresowanie. Na przykład takim utracjuszem jak ja, albo Hollow. – Wskazał podbródkiem Islaya. Spojrzeli na siebie, a Cleveland sprawiał wrażenie, jakby ze wszystkich sił próbował coś udowodnić księciu.

Edmund trącił ją łokciem.

– Nie jestem pewien. Cerelia raczej nie jest zainteresowana mężczyznami. Poza tym, jest zaręczona.

Twarz Islaya poszarzała, a Cerelia mogłaby przysiąc na własne życie, że widziała nienawistny błysk czerwieni w jego oczach. Cleveland z triumfującym uśmieszkiem nie spuszczał z oczu przyjaciela. Najwyraźniej udało mu się coś udowodnić.

– Czyli nawet obrzydliwie bogaty Islay nie miałby u niej szans?

– A co to was obchodzi? – warknęła. Edmund z piskiem wypuścił z ust powietrze. Zgromadzeni przy stoliku przypatrywali jej się z uwagą. – Po co rozmawiać o jakiejś głupiej pannie, kiedy właśnie wygrałem cztery setki – dodała i szybko zgarnęła żetony.

Nie mogła już znieść napięcia, podniosła się więc, a ku jej zdziwieniu Islay zrobił to samo ułamek sekundy po niej. Do diabła! Bezwiednie chciała przed nim dygnąć. Dygnąć! Przeprosiła Blackwooda i przecisnęła się obok niego, modląc się, by spodnie wytrzymały to gwałtowne podnoszenie się.

Wyszła z saloniku i oparła się plecami o ścianę w holu. Przyłożyła dłoń do serca. Jeśli nie została zdemaskowana, to nie miała pojęcia, co zaszło przed chwilą.

– Panie Stones.

Zaklęła pod nosem. To Islay! Dlaczego za nią poszedł?

– Panie Stones? – powtórzył pytająco. Gdy wymawiał to nazwisko, Cerelia mogłaby przysiąc, że z niej kpi.

– Wasza Wysokość – powiedziała najniższym głosem, jakim była w stanie.

– Czy zechce pan towarzyszyć mi w prywatnym salonie?

Cudem powstrzymała się przed tym, by nie parsknąć z oburzenia. A potem przypomniała sobie, że jest dżentelmenem.

– Właściwie już wychodziłem – odparła.

– W takim razie pana odprowadzę – zaoferował z diabolicznym uśmiechem.

Jeszcze czego! I dokąd ją odprowadzi? Może prosto pod jej dom?

– To może jednak pójdźmy do tego salonu – powiedziała słabo. Kątem oka dostrzegła jeszcze Edmunda, który spanikowany rozglądał się w jej poszukiwaniu. Nie mógł jej jednak zobaczyć, bo Islay zasłonił ją własnymi plecami, a potem ruszył przed nią po schodach.

Wbiła wzrok w jego szerokie ramiona ukryte pod jedwabną marynarką. Potem skierowała wzrok nieco niżej na umięśnione pośladki. Nie żeby była znawczynią męskich pośladków i ud, ale potrafiła docenić twarde mięśnie.

Skręcili w lewo prosto do prywatnych pokoi wynajmowanych przez członków klubu. Cerelia jeszcze nigdy nie była w tej części, więc z zainteresowaniem chłonęła wszystko. Tylko po co Islay ją tu zabierał? Coraz mniej jej się to podobało.

Zatrzymali się przed drzwiami. Islay wyciągnął z kieszonki surduta klucz i włożył go do dziurki. Zamek puścił z cichym kliknięciem, a książę gestem zaprosił ją do środka. Wsunął się za nią i zamknął za sobą drzwi. Cerelia udawała rozluźnioną, chociaż czuła się tu jak w klatce.

– Zatem? – zawiesiła pytająco głos.

Książę patrzył na nią czarnymi oczami. Zbłąkany lok przykleił się do jego skroni. Miał ładnie wykrojone usta, choć dolna warga była nieco pełniejsza, przez co wyglądał, jakby wiecznie się dąsał.

– Whisky? – zapytał i skierował się w stronę barku z alkoholem. Potrząsnęła głową. – Dobrze, w takim razie i ja nie będę pił.

O czym rozmawiają dżentelmeni, gdy są sam na sam? O czym? O koniach. O psach. O polowaniach. I o kobietach. O czym chce z nią rozmawiać Islay?

– Ładny dziś mamy wieczór.

Cóż, najwyraźniej o żadnej z tych rzeczy.

– W istocie, ale czy rzeczywiście chce Wasza Miłość mówić ze mną o pogodzie? Proszę powiedzieć o co chodzi i to natychmiast.

Roześmiał się. Miał najostrzejsze kości policzkowe, jakie kiedykolwiek widziała. Mogłyby przeciąć jej serce na pół. O ile oczywiście byłaby w nastroju do amorów. A nie była. W żadnym razie.

– Czego pan ode mnie chce? – dopytywała, niespokojnie kręcąc się w miejscu. – Może nie zabrzmi to zbyt grzecznie, ale nie mam czasu na wygłupy, więc proszę, by przeszedł pan do rzeczy. Nie wiem, jakie może mieć Wasza Wysokość do mnie interesy. W ogóle się przecież nie znamy.

Uśmiech zszedł mu z ust. Patrzył na nią ze zbolałym wyrazem twarzy. Jego czoło między brwiami rozdzielała na dwoje pionowa zmarszczka.

Siłą woli próbowała wytrzymać to przeszywające spojrzenie. Zbliżył się do niej. Wbrew sobie z jej ust wydobył się cichutki żałosny jęk przerażenia. Myślała gorączkowo jak uwolnić się z tej sytuacji. Czyżby dobierał się do niej? Kiedy odkryje, że jest kobietą, zapewne będzie wściekły, że odsłonił przed nią swoje wstydliwe pociągi.

– Być może doszło do jakiegoś nieporozumienia – wydyszała, przytulając plecy do drzwi. – Może w jakiś sposób dałem panu mylne sygnały, które zostały nieopatrznie odczytane. Ale chciałbym podkreślić i to dobitnie podkreślić, że w żadnym razie nie jestem sodomitą. Przykro mi to mówić, naprawdę, bo obiektywnie uważam, że jest książę bardzo przystojnym mężczyzną, na którym można z przyjemnością zawiesić oko i gdybym w istocie czuł swego rodzaju pociąg do brzydszej płci, to wybrałbym pana, książę, natomiast szczerze ubolewam, ale jestem daleki od takich ciągot. Słyszałem jednak, że lord Hedwick ma podobne gusta do pana. Odznacza się nawet dość miłą aparycją. Nawet trochę podobną do mnie. Też jest taki niemęski i wątły. Nie żebym ja był jakiś mało przystojny, ale nie będę ukrywać, że brakuje mi gdzieniegdzie mięśni – odchrząknęła. – W takim razie, jeśli Wasza Wysokość pozwoli, wolałbym opuścić ten pokój.

Twarz Islaya ulegała licznym przeobrażeniom w trakcie trwania tej dziwnej przemowy. Ostatecznie Cerelia nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać. W końcu wybuchnął śmiechem. Śmiał się długo i głośno, a Cerelia w panice wymacywała dłonią klamkę.

– Na litość boską – odezwał się w końcu i zanim zdążyła zareagować, gwałtownie ściągnął jej z głowy kapelusz. Włosy kaskadą w otoczeniu wsuwek i wstążek rozsypały się na jej plecach i ramionach. – Daleko mi do sodomity. Gustuję w kobietach, panno Laine.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top