#50

– Hej. – Mama usiadła na moim niepościelonym łóżku. – Agatko, wszystko gra?

Spojrzałam na nią ponuro spod okularów.

– Co to za pytanie? – starałam się udać zdziwioną. Oczywiście, że nic nie grało. Co miałoby grać? – Pewnie, jest w porządku.

– Nie wyglądasz zbyt fajnie. Co tutaj masz? – Wyciągnęła rękę troskliwie. – O, tu, w kąciku ust?

Odruchowo przysunęłam się na swoim krześle obrotowym bliżej biurka.

– Nie dotykaj – poprosiłam i zasłoniłam wskazane miejsce dłonią. – To na wf-ie. Robię matmę, przeszkadzasz mi.

– Wyganiasz mnie?

– Nie – odburknęłam. – Najzwyczajniej nic nie mów.

– Widzę, że coś jest nie tak. Coś cię gryzie? Wiesz przecież, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.

– Tak, wiem. – Ale nie powiem mamie o tym, że jestem notorycznie gnębiona. I tak ma wiele zmartwień na głowie.

Przybrałam więc nieco pogodniejszy wyraz twarzy.

– Wybacz, tylko tęsknię za tatą.

– Och, córciu – westchnęła. – Uwierz, że ja też za nim tęsknię.

Tata... to drażliwy temat. Staramy się go unikać, co niekoniecznie jest łatwe, choć z czasem przychodzi coraz lżej.

Tata zaginął pół roku temu, gdy wyjechał na delegację z pracy do Turcji. Czekałyśmy na niego długo. Miał wrócić po trzech tygodniach, a przestał dawać jakiekolwiek znaki życia. Została powiadomiona policja, lecz nic nie ustalili.

On był dla nas ogromnym wsparciem, a przede wszystkim kimś ważnym. I od tamtego okresu mama sama musi wiązać koniec z końcem, co stanowi nie lada wyzwanie przy jej malutkiej wypłacie. Nawet jeśli ma tylko dwie głowy do wyżywienia – siebie i mnie.

Tata zaginął, czekałyśmy... i teraz już nie czekamy.

Tymczasem z kuchni cichaczem wygramolił się piekący zapach spalenizny. Mama w zamyśleniu pokręciła nosem i jak oblana kubłem zimnej wody zerwała się na równe nogi.

– Pieczeń! – krzyknęła, po czym wybiegła z pokoju.

Nachyliłam się z powrotem nad zeszytami. Wcale nie robiłam zadania z matematyki. Najpierw próbowałam naprawić swój dzisiejszy rysunek, który jednak nie przeżył dostatecznie bliskiego spotkania z morderczymi łapskami Agnieszki. Nie było czego ratować.

Potem rozczarowana zabrałam się za pisanie... w zeszycie z matematyki. Zawsze coś! W końcu miałam zadanie z tej całej planimetrii, ale zostawiłam je na później.

I pisałam, pisałam, w głowie przewijały mi się różne obrazy i wydarzenia dzisiejszego dnia...

*

– ...nie potrafisz kochać... potrafisz tylko nienawidzić – dudniło mi w uszach.

*

Wsadziła ręce po łokcie do plecaka, by grzebać.

AGNIESZKA!

Nienawidzę jej.

Jak ja jej nienawidzę.

*

– ...bo jesteś potworna. Jesteś potworem.

*

– Tak? Prawda? To chcesz powiedzieć?

– Nie – rzekł wtedy niebieskooki chłopak.

*

Mamo...?

*

Rzuciłam długopis na biurko z takim impetem, że stoczył się na ziemię, lecz nie przejęłam się tym.

Wyszłam z pokoju, żeby pojawić się w kuchni, dość niespodziewanie dla mamy, która właśnie główkowała, co zrobić z przypalonym obiadem.

– O, Agatko. Skończyłaś zadanie?

– Mamuś? 

– Słucham? – Uśmiechnęła się do mnie, stojąc nad zwęglonym mięsem. A ja bym tak nie umiała.

– Mamuś... – powtórzyłam, nie wiedząc sama, co chcę zrobić i po co.

Ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze serdeczniej, widząc moje rozkojarzenie. Schowałam się na to wstydliwie za framugę drzwi.

– Nic – chlapnęłam krótko.

„Nic."

„Chyba cię kocham. Po prostu."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top