#49
– To właśnie nazywamy restrukturyzacją... – przemknęło mi przez ucho.
Tak, geografia. Na pierwszej lekcji.
Nauczycielom wydaje się chyba, że takie gadanie jest ciekawe.
Chociaż... może jest. Nie wiem. Ja zawsze słucham nauczycielskich monologów cząstkowo, traktując ich głos i pozostałe klasowe dźwięki jak grającą dla samego grania muzykę. Niczym wesołą melodyjkę w centrum handlowym.
Wystarczy, że w domu pouczę się chwilę z książki, żeby napisać w miarę dobrze sprawdzian, więc po co słuchać? Nie potrafiłabym i tak skupić się dokładnie na każdym pojedynczym słowie, kiedy bazgram po zeszycie.
Bazgram, rysuję... piszę.
Akurat na tej lekcji rysowałam. Stawiałam z początku koślawe kreski, aż wena sama przyszła.
Tak, wiedziałam, co, a raczej kogo, muszę uwiecznić w tym zeszycie.
Twarz – nos, usta, oczy... Ach, oczy! Żałowałam, że mam do dyspozycji jedynie szary ołówek.
Następnie całe ręce, dłonie... Nie, nie umiem dłoni. Tych palców i kciuka... Co maźnięcie w ruch wchodziła gumka.
Teraz się uda... Szlag!
– ...a żegluga kabotażowa...
O czym oni w ogóle rozmawiali?
Całe szczęście, pomyślałam, że nie wybieram rozszerzenia z geografii. Poza tym, to nieciekawe.
W każdym razie... Jedną ręką oparłam się o podbródek, rozsuwając łokieć na połowę długości ławki i gryzłam paznokcia na palcu wskazującym. To mój nawyk, gdy się na czymś skupiam. Lecz... kogo ja chcę oszukać?
To mój nawyk, gdy trwa lekcja, czego bym nie robiła. Zwłaszcza, gdy wiem, że każda lekcja kiedyś się kończy.
Wszyscy czekają przerw. Przeciętny uczeń patrzy w zegarek średnio raz na pięć minut, chcąc jak najszybciej zmyć się na korytarz. A ja? Ja, może to głupio zabrzmi... Ja się boję przerw. Nie chcę ich. Kiedy tylko mam wyjść z klasy, dłonie drżą mi jakby były galaretowatą papką.
Szkoła z samymi lekcjami byłaby świetna. Naprawdę, nawet z tą całą geografią. Bo słysząc dzwonek na przerwę... Wtedy...
Zaczyna się koszmar.
Wtedy odwróciłam się ukradkiem przez ramię.
W przedostatniej ławce przy ścianie siedziały dwie dziewczyny. Ta po prawej mówiła coś na ucho tej po lewej. Ta po lewej zaś... była Agnieszką.
Przeskanowałam ją ostrożnie wzrokiem od stukających w podręcznik palców, przez ten uśmiech, którego tak nie cierpiałam po... Cholera, cholera, odwrót!
Spojrzała na mnie!
NA MNIE!
Nie!!!
Błyskawicznie ze świstem w nosie zwinęłam się w stronę tablicy, uderzając przypadkiem butem o nogę szkolnej ławki.
Dlaczego ten dźwięk był taki głośny?!
Wsadziłam pięść pod brodę, udając nagłe zainteresowanie tematem lekcji.
Nic się nie stało, wszystko będzie dobrze.
A kropla potu spłynęła mi po skroni.
Będzie dobrze, będzie dobrze...
Nie, nie będzie dobrze, będzie źle...
Dzwonek. Nie.
Zagłada.
Szybko, szybko! Pędźcie, pieprzone nogi zbyt małej gówniary!
Wepchnęłam swoje rzeczy do plecaka, gniotąc kartki z zeszytu i, nie zważając na nic, wyfrunęłam z sali. Muszę przyznać, pierwszy raz tak ekspresowo.
Obejrzałam się jeszcze za siebie. Agnieszka pewnie się nie spieszyła. Pewnie myślała, że mnie znajdzie.
Nie znajdzie mnie, nie znajdzie. Spokojnie.
Nie, znajdzie mnie, znajdzie!
W tylu miejscach już się przecież chowałam... Co ja miałam zrobić? Dlaczego ja się odwróciłam?! Pieprzony impuls!
Wleciałam, prawdziwa ptaszyna, po schodach i wpadłam ostatecznie do toalety na ostatnim piętrze. To... podświadomie dodało mi otuchy.
Szkoda tylko, że nie miałam noża.
Zaszyłam się w najdalszej kabinie i czekałam. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że będzie mnie szukać na innych piętrach, zaraz jednak usłyszałam ten głos. Jej głos.
Nigdy nie miałam nadziei...
Skąd wiedziała, gdzie poszłam?!
Spanikowałam, wstrzymałam powietrze. A ona musiała zobaczyć, że wyłącznie jedna kabina jest zamknięta.
Pukanie.
– Zajęte! – pisnęłam jak najbardziej niepodobnym do swojego tonem.
– Wyłaź, spierdolino – usłyszałam. – No już.
Nie odezwałam się. Cisza.
Wtedy coś zaklamkowało kilka razy, a potem pociągnęło drzwi do siebie. Czemu, krzyczałam w myślach. Czemu wszystkie te zamki nie działają nigdy, kiedy trzeba?
Agnieszka popatrzyła na mnie z góry tymi swoimi przerażającymi ślepiami na jebanej głowie i znowu uśmiechnęła się tak, jak nie cierpię.
– No cześć – mruknęła. – Nie przywitałyśmy się dzisiaj, jak należy. Ładnie to tak uciekać?
Rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzałam się wokół.
Była sama.
Czemu, krzyczałam wciąż wewnętrznie. Czemu życie mnie tak nienawidzi?
Nie odpowiedziałam.
– Wiesz, że brzydko. – Położyła mi ręce na roztrzęsionych łokciach, mówiąc słodko. – To się nie powtórzy. Prawda?
Zerknęła na mój postawiony na klozecie plecak.
– Daj mi to.
Nie dałam. Sama wzięła, po czym zaczęła grzebać. Znowu. Jak zawsze.
Dlatego nienawidzę jej.
Jak ja jej nienawidzę.
Agnieszka.
Ty zdziro.
A potem znowu jesteś taka miła, pomocna, radosna... i ludzie cię uwielbiają...
Zdechnij w piekle.
Wyciągnęła portfel – pusty na szczęście.
Wyciągnęła moje śniadanie, rzuciła na ziemię i przygniotła sandałem – przeżyję.
Nie wyciągnęła telefonu, bo już nie noszę do szkoły, odkąd dwa poprzednie straciłam.
Potem obróciła plecak do góry nogami, wysypała jego zawartość na ziemię. Schyliła się i wybrała charakterystyczny zeszyt z geografii z globusem na okładce.
Patrzyłam w bezruchu i w milczeniu. Co innego miałam robić?
Dlaczego nikt nic nie robił? Nikogo nie było w tej cholernej łazience?!
Przekartkowała zeszyt na sam tył. Wpatrzyła się w ostatnią stronę, na której umieściłam swój niedokończony jeszcze rysunek.
– Oho, żadnych spierdolonych treści tym razem – mruknęła bez emocji Agnieszka, która żyła, choć nie powinna, bo zginęła już dawno z rąk Klaudiusza. Zaraz po tym chwyciła kartkę za dwa rogi, przedarła bezpowrotnie i upuściła jak nic nieznaczący strzęp. – Ojej.
Zatliła się we mnie pieprzona wola walki. Kopnęłam ją z całej siły w piszczel! Dziewczyna wykrzyknęła przekleństwo i machnęła nogą na oślep, gdy już zdążyłam wybiec niczym spłoszona sarna z łazienki.
Coś większego oraz o wiele szybszego ode mnie złapało kaptur mojej bluzy i przyciągnęło gwałtownie do tyłu, aż przewróciłam się ze stęknięciem na tyłek.
– Przestań! – próbowałam przekrzyknąć szkolny gwar. Jedynie zaśmiała się.
Później zostałam zaciągnięta z powrotem na białe, zimne kafelki.
Trzask drzwi.
Mamo... ja nie chciałam do szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top