#48
Czas płynął, a Weronika wciąż rozkoszowała się bezlitośnie towarzystwem poskromionego przez siebie Żaby. Dla niej trwały sekundy, chwile były nikłe i pełne fantazji, pomimo świadomości, że mogą być nieograniczenie długie. Zaś dla niego zapewne jak wieczność, czas ten ciągnął się godzinami niczym rozgotowany makaron czy stara guma do żucia. Faktem było, że wskazówki wiszącego w salonie zegara przesunęły się po całym okręgu tarczy dokładnie dwa razy.
Chociaż godziny, minuty czy sekundy inaczej upływały dla Żaby oraz Weroniki, a także inaczej w obu ich światach (w mojej rzeczywistości minęła zaledwie ćwiartka z tych dwóch godzin), obydwoje zdążyli poukładać parę kwestii, a przez ich głowy przeleciało wiele myśli.
Ubolewam nad tym, że nie mogę znać dokładnej treści rozważań tego chłopaka, bowiem chętnie bym o nich opowiedziała. Jedynie domniemywam, co siedziało mu wtedy pod włosami. Możliwe, że zastanawiał się, dlaczego spotkał go taki los. Że ubolewał nad sobą i próbował pojąć, dlaczego jest traktowany tak czysto fizycznie, choć został przyzwyczajony do tego, że ciało nie ma żadnego znaczenia.
Lub może chciał zrozumieć zachowanie Weroniki i jej intencje? Lecz najpewniej nie rozumiał. Ja sama tego czasem nie rozumiem, siedząc w samotności i pisząc.
Równie prawdopodobne, że po głowie chodził mu ciągle Żmija. Nie wiedział przecież, co się z nim działo, więc czułość była oczywista.
Czy odzyskał przytomność? Czy jest bezpieczny? Co robi?
Takie pytania mogły się Żabie nasuwać i krążyć natrętnie, i krążyć jak wygłodniałe sępy. Ale, jeśli nawet o tym rozmyślał, nie odważył się pisnąć choćby słówkiem o swoim jedynym przyjacielu (i jednocześnie kimś więcej). Niewykluczone, że obawiał się reakcji Weroniki, która bez zawahania mogła zainteresować się nagle Żmiją.
Już wolał oglądać własne cierpienie.
Dlatego jestem za tą właśnie wersją. Ich troska o siebie jest dla Mnie niesamowita. Zatem raczej Żaba nie zaprzątał sobie umysłu dyrdymałami związanymi z Weroniką i jej pobudkami. A przynajmniej nie zdradzał tego w żadnym stopniu.
*
Potem miałam sen tak dziwnie realistyczny, że uznałam go za głupi. Jednak później wciąż mnie zastanawiał, a jego przebłyski wracały, odciągając od innych spraw.
*
Dziewczyna leżała w odległości milimetrów od chłopaka, oplatając go nogami. Patrzyła mu w oczy, a on jej. Wzrok miał chłodny, barwy najczystszego nieba w zimowy dzień, wyrażający więcej niż jakiekolwiek słowa.
Weronika więc pogrążyła się w zadumie i dyszała z niesamowitości tych dwóch dziecięco czarujących bryłek lodu, jedynych w swoim rodzaju. Była już pewna, że ich cudowności nie mógł opisać żaden, nawet najbardziej realistyczny sen.
– Masz śliczne oczy – wyrwało się z jej ust i zaraz pożałowała, że, jak to się mówi, nie ugryzła się w język. Lecz to, co odpowiedział Żaba, okazało się najpiękniejszym w swojej prostocie wyrażeniem, jakie usłyszała od dawna:
– Ty też. – Nie były to słowa przerażonego człowieczka. Powiedział to jawnie i bez lęku, mając widocznie dość oplutych nienawiścią obelg. – Mimo wszystko.
– Och, kochanie – szepnęła. Jego spojrzenie nie zmieniło się w ogóle. Nadal mieniło się w lodowatym odcieniu błękitu, przeszywając do szpiku kości. – Wiem – podjęła ze smutkiem po chwili i przełknęła ślinę – nie powinnam cię tak nazywać. Nie potrafię kochać, potrafię tylko nienawidzić. Tak? Prawda? To chcesz powiedzieć?
– Nie – rzekł niemal od razu nieco speszony.
– Nie?
Położył swoją dłoń na jej włosach, podczas gdy jej dłonie, zaciśnięte w pięści, spoczywały na jego piersi.
– Nie – powtórzył odważniej.
Weronika opadła, wtulając się w rękę chłopaka i zamknęła oczy.
Naprawdę? Był szczery? – myślała.
Może też nie miał już sił kłamać?
Może jednak o niej myślał.
Może jednak myślał... o mnie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top