#40

– Nie zbliżaj się! – rozkazał Żaba niespodziewanie zmierzającej naprzód kobiecej sylwetce. – Odsuń się, pieprzona zarazo, albo posiekam Cię na kawałki!

Celował drżącym ostrzem miecza w przybyłą, groził wciąż ku zdziwieniu grupki rodzeństwa przyglądającej się zdarzeniu z bezpiecznej odległości. Najstarszy z trójki chłopców zasłonił małej siostrze oczy, choć ona bardzo chciała poznać przebieg konfrontacji groźnej pani z dwoma miłymi panami, dającymi czasem po kromce chleba z masłem.

Weronika prychnęła tylko i podeszła jeszcze trochę, strasząc dzieci, które musiały zacząć martwić się o zachowanie ciszy w odosobnionym zaułku, by nie przerywać dorosłych spraw.

Prawdopodobnie nikt poza nimi nie zobaczył wyglądającej śmiertelnie poważnie sytuacji.

– Oddaj Mi to po dobroci – rzekła rudowłosa do Żaby, wskazując broń. – Nie będziesz jej potrzebował.

– Nie – warknął z wysiłkiem.

– Naturalnie, że tak.

– Nie – powtórzył Żmija, odpychając partnera na bok i przejął od niego lśniący miecz. Zanim odważył się na działanie, machnął na czwórkę gapiów, która czmychnęła w mrok. Zaraz metaliczny szpic znów mierzył w Weronikę. – Spierdalaj.

– Dobrze. Skoro tak, niech będzie – mlasnęła, a w Jej oczach mignął złowieszczy błysk. – Załatwimy to inaczej.

Weronika wykonała serię szybkich ruchów, których nie sposób zarejestrować dokładnie zwykłym wzrokiem śmiertelnika. Później zaciągnęła go za kołnierz parę kroków do tyłu i skrępowała, obejmując go za twarz oraz pierś i przyciskając do siebie. Na końcu, by pozbyć się niepotrzebnej broni, przełamała ze zgrzytem jej ostrze na pół palcami jednej ręki niczym lichy patyk, bez uronienia ani jednej kropli krwi, po czym cisnęła bezużyteczny kawałek metalu prosto pod nogi oniemiałego Żaby.

Nie dała tym Żmii nawet sekundy na wierzganie nogami czy machanie rękami, a jego towarzysz dopiero po chwili zorientował się, co zrobiła ta pozornie delikatna dziewczyna.

Zmarszczył czoło i spojrzał na zniszczoną piękną karabelę.

– Suka – wycedził.

– A cożeś myślał? – spytała ze zwiniętymi jak do pocałunku ustami. – Jestem Bogiem. I tym samym jestem silniejsza niż setka was razem wzięta. Nie macie ze Mną najdrobniejszych szans.

– Suka! – wykrzyczał.

– Zasmucasz Mnie – odparła ze sztucznym rozczarowaniem. – Nawet nie zapytałeś, z czym przybywam.

– Z czym przybywasz, suko?

– Niemiły chłopiec. Bardzo niemiły. Przyszłam po ciebie.

– Nie zmusisz mnie, żebym gdzieś z Tobą poszedł.

– Nie zamierzam. Sam będziesz chciał – dodała spokojnie i złapała Żmiję za podbródek, wykrzywiając boleśnie jego twarz w stronę chłopaka. Swoje wargi przyłożyła do jego lewego policzka, wystawiła język, przejechała nim od brody aż po ucho.

– Zostaw go! – wrzasnął Żaba, chwytając złamane ostrze broni rzucone obok niego.

– Oj, nie radzę – cmoknęła słodko, wpychając Żmii do ust, głęboko aż do łez, łaskotane kosmykami jego włosów cienkie palce. – Mam żywą tarczę. Chyba nie chciałbyś go uszkodzić.

Żaba przegryzł w bezradności wargę, kryjąc nieskutecznie panikę.

Żmija wysyłał mu oczami sygnały.

„Daj spokój".

„Poradzę sobie".

Weronika zaś sprawiła, że oczy Żmii zamknęły się. Stracił nagle przytomność i runąłby pewnie jak długi, gdyby nie trzymające go silnie ciało dziewczyny.

– Co mu zrobiłaś? – spytał cicho Żaba, gdy ta układała ostrożnie jego towarzysza na ziemi.

– Nic takiego – mruknęła i uśmiechnęła się wrednie.

Zanim całkiem wstała, Żaba wbiegł na nią z fragmentem ostrza i wbił metal w płaski brzuch na wysokości żołądka po samą rękojeść.

– Przykro Mi cię rozczarować – podjęła Weronika, kiedy chłopak patrzył w szoku na zasklepiającą się samoistnie ranę – ale nie możesz Mnie zabić. A wszelki ból jest dla Mnie czystą przyjemnością.

Po tych słowach podniosła się błyskawicznie i przewaliła Żabę w błotniste bajoro. Ten nie powiedział ani słowa, nie ruszył się. Zerknął tylko żałośnie na nieprzytomnego Żmiję.

Widząc to, dziewczyna kopnęła przewróconego w głowę. Żaba ryknął, po czym skulony obrócił się tyłem do atakującej. Weronika, nie chcąc dać przeciwnikowi chwili wytchnienia, złapała go za gardło, wbijając w skórę paznokcie.

Duszony Żaba słabo pociągnął oburącz dziewczęcą rękę i zacharczał, a Weronika zaśmiała się jedynie krótko w zakrwawioną, brudną twarz.

– Teraz będziesz grzeczny? Pójdziesz ze Mną?

Wiedział, że nie ma innego wyjścia. Że powinien się poddać.

I słusznie, bardzo słusznie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top