#36
Rozalia zawsze mówiła, że wychodzi w ważnych sprawach. Niezależnie od tego, o której porze dnia czy nocy zdarzyło jej się zniknąć, było to po prostu ważne. Jak praca. Otoczenie przyzwyczaiło się do dziwnego nawyku dawno temu i przyjęło, że nie wolno pytać o szczegóły, bo wywołują one gniew. Poza tym uznawano, że odnaleźć mogą Rozalię jedynie wybrani, bo jeśli ktokolwiek widział ją na swojej drodze, gdy akurat zmierzała w kierunku „ważnych spraw", najwidoczniej nie chciał się tym chwalić, toteż nie wiadomo, czy w ogóle istniały takie osoby. Dlatego ta mała egzaltowana kobietka budziła tak wiele sprzecznych odczuć wśród znajomych i rodziny. Zdecydowanie nie można jej było określić jako oczywistą i łatwą do odczytania. Ledwo jeden potrafił stwierdzić, czy irytujący sposób bycia nie jest przykrywką. A owszem, był, na dodatek wybitną. Jednak skoro Olgierd już nie żył, skąd biedna Karwidia miała wiedzieć, na co porywa się, pragnąc zagłady Rozalii?
Podejrzewać mogła kobietę o różne rzeczy, od nałogowego łażenia na świeże ploty do koleżanek po uczęszczanie na spotkania kwiatowej sekty. Ale za nic nie przypuszczała, że kuzynka zamordowanego karczmarza od lat w ciemno pomaga przy nielegalnych dostawach... czegoś. Rozalii nie obchodziło zbytnio, co takiego jest w przywożonych do miasta skrzyniach. Nie dane jej było dowiedzieć się niczego poza faktem, że są drewniane i dość ciężkie. To jednak wystarczało kobiecie do szczęścia. Za swoje poświęcenie dostawała pewną sumkę pieniędzy, a czasem ktoś ku pamięci jej hobby podrzucił poradnik ogrodniczy lub podobną temu książkę. Tak, ostatecznie sprowadzało się wszystko do kwiatów. To z nimi w każdym środowisku kojarzono Rozalię, to z kwiatami spędzała najwięcej wolnego czasu. Po zarobieniu nieco dobra kupowała zaraz nowe nasiona albo sadzonki, upiększała karczmę kuzyna od zewnątrz, kiedyś zdarzyło się uprawiać marihuanę. Nie musiała w końcu samodzielnie się utrzymywać, skoro miała Olgierda. Sądziła, że może sobie pozwolić na takie niewinne zajęcie, że tylko każdy na tym skorzysta, choć sama oczywiście nie brała narkotyku, który sprzedała potem paru osobom, jeszcze zanim zrezygnowała z tego po pewnej wpadce i przeniosła się do karczmy, w której kazała ugościć kuzynowi dwie przybłędy.
W skrócie Karwidia śmiało mogłaby się z nią dogadać, gdyby jedynie znała prawdę. Lecz nie znała, więc cicho wyczekiwała w gospodzie na kobietę z drobną niespodzianką, niekoniecznie miłą dla odbiorcy. Załatwiła bowiem dla siebie nieograniczoną siłę, której nie zamierzała szczędzić. Jak? Ano Olgierd faktycznie usłyszał jej nawoływanie i usłuchał. Niektórzy nigdy nie umierają zupełnie, a on także. Wystarczyło mu wniknąć w ciało Karwidii oraz przeobrazić je w takie, jakiego żądała – martwe. W tamtej chwili otrzymała nieograniczoną energię, by po oswojeniu się ze swoim nowym ja móc razem z mężczyzną zastawić pułapkę na Rozalię w postaci samych siebie. Czyli cała skumulowana energia nieznana żywym miała zostać wykorzystana przeciw jednemu nędznemu człowieczkowi, nie było więc możliwości, żeby cel przetrwał. Tak też Karwidia z Olgierdem zrobiła, popisowo pozbywając się w południe budynku karczmy, a jednocześnie około dwudziestu metrów wokół niej, wzniecając pożar. Rozalia zniknęła z powierzchni ziemi w mgnieniu oka, co spodobało się Karwidii niewyobrażalnie. Zachęcona smakowitymi jękami, wrzaskami i lamentami mieszkańców oraz widokiem spopielonych bezwładnych ciał, postanowiła zadowolić się jeszcze bardziej, używając nowo nabytej mocy wszędzie, gdzie się dało, a ktokolwiek się nawinął, zostawał zniszczony. Olgierd towarzyszył jej wciąż, również siląc się na nielogiczny śmiech, wzrastając w mniemaniu dziewczyny. Nareszcie był silny!
Otoczenie nabrało szkarłatnych barw, gdy dwa duchy szalały bezkarnie. Ludzie ginęli jak zadeptane mrówki, wyrwy w miejscu domów pojawiały się w zawrotnym tempie...
*
– Stój – rozkazał Żaba Izefilowi i zagrodził mu drogę. – Stój i słuchaj.
– Słucham – wydyszał.
– A potem odpowiesz.
– Odpowiem – potwierdził.
– Wierzysz w istoty nadprzyrodzone?
– Nie. Cóż to za pytanie...
– Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że wszystkim i wszystkimi rządzi nieudolne, bezwzględne bóstwo, które słyszy każde twoje słowo?
– Zapewne uznałbym to za kiepski dowcip.
– Dobrze więc – Żaba oddalił się spokojnie – że nie powiedziałem.
*
Wydawało się, że w promieniu trzech kilometrów kwadratowych nie pozostanie nic żywego w przeciągu godziny, a zasięg masakry nadal rósł. Wtedy Karwidia oddała Olgierdowi astralny pocałunek i nieumarli rozdzielili się dla zwiększenia swoich plonów...
Nie. Stop.
...Karwidia bawiła się w najlepsze, a gdy skończyli się żywi, zaczęła delektować się trupami...
STOP!
Porzucam to miasto!
Ono nie istnieje!
Nie ma go!
Nieudolne bóstwo, tak...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top