#35
– Jesteś głupi czy głupi? – przywitał Izefila Żaba rankiem następnego dnia i zaraz mówił dalej, bo nie potrzebował odzewu młodzieńca, skoro obie odpowiedzi były poprawne. – Dwa proste słowa: nie-guzdraj-się.
– To są trzy słowa – wtrącił Żmija.
Urażony brat spojrzał na niego morderczo i nastała cisza. Przecież dwa słowa to dwa słowa, bez względu na to, że to trzy słowa!
Gdy minęło kilka sekund milczącego bezruchu, Żmija roześmiał się.
– Więc – odchrząknął i rzekł z werwą Żaba – twoim pierwszym zadaniem będzie rozczłonkowanie go. – Wskazał kciukiem z lekkim uśmieszkiem na ubawionego w najlepsze nastolatka.
– Dobra, dobra – uspokoił się momentalnie Żmija, po czym uniósł otwarte dłonie. – Widzę, że mnie tu nie chcą, pójdę sobie.
Żaba odprowadził go wzrokiem pod brzozę i wywinął na boki mieczem, wciąż się nim zachwycając. Jeszcze westchnął skrycie, zanim powrócił myślami do rzeczywistości, a spojrzenie uniósł przed siebie niechętnie. I zauważył coś w oddali.
– A to kto? – spytał Izefila, pokazując ostrzem broni punkt w zaroślach.
– To jest Weronika – odpowiedział prędko zmieszany. – Przyszła ze mną, bo bardzo nalegała.
– Mówiłem, żebyś nikogo nie przyprowadzał.
– Nie mówiłeś.
Żaba machnął ręką.
– Mogłeś się domyślić. Hej, panienko! – zawołał do dziewczyny. – Chodź no tu!
Weronika zbliżyła się delikatnym jak dotyk pióra krokiem i dygnęła przed Żabą na powitanie. Ten wygiął w niesmaku usta na jej widok, nie będąc najwyraźniej w nastroju do poznawania nowych panienek.
– Weroniko – rzekł Izefil dumnie – to jest Żaba. Uczy mnie sztuki władania mieczem.
Dziewczyna wyciągnęła zgrabną dłoń w kierunku Żaby, lecz on nie raczył nawet na nią zerknąć. Zamiast ucałować ją czule w rączkę, krzyknął do Żmii:
– Ej, ty, który obmacujesz drzewo! – aż zabrzmiało pogłosem. – Zajmij się nim!
Izefil posłał mu zakłopotany wzrok.
Czy to tak źle przyprowadzać niewinną kobiecą istotkę? Tylko narobi jej kłopotów!
– Możemy porozmawiać na osobności? – zwrócił się Żaba beznamiętnie do Weroniki.
– Oczywiście – odparła miło.
Odeszli na kilkanaście metrów, podczas gdy Żaba wciąż nerwowo odwracał się do Żmii i Izefila, a po minucie marszu uznał, że nareszcie zrobiło się bezpiecznie.
Stanął wyprostowany jak struna i złączył ze sobą ręce za plecami.
– Co robisz? – warknął sucho do Weroniki.
– Ja? – zdziwiła się niewinnie. – Co ja takiego robię? Może mi powiesz?
– Nie zgrywaj idiotki. Śmierdzisz sukowatością na kilometr.
Na okrytą rudymi kosmykami twarz wstąpił szeroki uśmiech.
– Ładnie, poznałeś Mnie. Nie sądziłam, że będziesz w stanie, ale przepraszam. Nie doceniłam twojego instynktu. Ta postać – obróciła się wokół własnej osi, demonstrując swoje wdzięki – jest wspaniała, prawda? Wyglądam olśniewająco!
– Nie odbiegaj od tematu – powstrzymał ją Żaba. – Dlaczego nie wysłałaś kogoś? Miała to być zwykła dziecinna dziewczyna, nikt więcej. Jak to sama określiłaś: śmieć. Nie dotrzymałaś słowa. I nie miałem pojęcia, że tak potrafisz.
– Po prostu – Weronika zmieniła całkiem ton głosu – pragnę oddać się tobie wszystkimi zmysłami.
Zrobiła krok w przód i położyła mu dłoń na policzku, którą chłopak momentalnie strzepnął niczym uporczywą muchę.
– Brzydzę się Tobą, rozumiesz? – wypluł. – Jesteś obrzydliwa.
– Och – zasmuciła się sztucznie. – Zawsze mogę zabrać się za twojego Alanka...
Żaba rzucił się na nią, zacisnął szponiaste palce na dziewczęcej szyi.
– Nawet nie śmiej się do niego zbliżać – wycedził. – Inaczej to ja zabiorę się za Twoją śliczną buźkę.
– O tak – wydusiła piszcząco przez zaciśnięte gardło. – Zabierz się za Mnie.
Żaba na to wyznanie przełknął ślinę i puścił Weronikę na ziemię.
– To nie miało tak zabrzmieć.
– Ale zabrzmiało – ciągnęła kuszącym głosem, masując skórę pod brodą. – Pogódź się z tym, że wkrótce będziesz Mój.
*
Izefil wykonał serię ruchów mieczem, a Żmija zaklaskał bez entuzjazmu.
– Tak, brawo, już umiesz ją trzymać.
Obejrzał się za siebie, w stronę rozmawiającego w oddali z dziewczyną Żaby.
Coś było nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top