#34
Stał nieruchomo przed oknem, z wibrującymi wargami śledząc ruchy Wiktora.
Nienawidził go, to pewne. Wszystko dlatego, że... istnieje. Gdyby nie on, może byłby normalny i wiódłby normalne życie. Ale nie, Główny przecież potrzebował silniczka do napędzania swoich durnych przygód, następnych rozdziałów...
Usłyszał za sobą kroki, więc wstrzymał oddech, jednak nie odezwał się krzyk przerażenia ani rozpaczy.
– Cześć – dotarło do niego zza pleców. Chłopięcy głos.
Klaudiusz zwrócił się ku niemu kątem oka.
– To damski kibel – powiedział cicho i wolno, jak gdyby bał się wydać z siebie jakikolwiek słyszalny dźwięk.
– Wiem – odparł nieznajomy, minął niewzruszony blade ciało dziewczyny wygięte nienaturalnie i podszedł do okna, również opierając łokcie o parapet. – Lecz usłyszałem mazgajenie się na korytarzu. Nie mogłem puścić tego mimo uszu.
Klaudiusz spojrzał zaskoczony na przybyłego podziwiającego w widok za oknem, wycierając wierzchem dłoni nos.
– Mazgajenie? – upewnił się jak najbardziej beznamiętnie. – A więc to słychać.
– Mam na imię Alan – przedstawił się nastolatek, zanim Klaudiusz zdążył o to spytać.
– Klaudiusz – burknął, odwzajemniając brak kontaktu wzrokowego. – To ty jesteś TYM KIMŚ?
– Kim?
– Nieistotne. To, co zobaczyłeś... Zamierzasz może wybiegać z krzykiem? Nie krępuj się, w końcu masz do czynienia z zabójcą.
– No i? – Alan posłał mu lekki uśmiech i nie uciekł przy tym spojrzeniem. – Każdy popełnia błędy.
– Jeszcze nie wiem, czy to błąd, więc w dupę wsadź sobie takie pocieszenie – mruknął oraz przełknął kolejną falę mazgajenia. – Za mną leży martwa dziewczyna, cała we krwi, którą mam na swoich rękach. Lada chwila ktoś odkryje, co tu się stało i wtedy moje... egzystowanie tu będzie skończone. Miałem zająć się tym, zatrzeć ślady, uciec, zrobić cokolwiek... lecz nie potrafię. Nie potrafię i nie chcę. Chcę... najchętniej wyskoczyć z tego okna i zacząć wszystko od nowa. – Westchnął. – Ale przecież każdy popełnia błędy – dopełnił sarkastycznie.
– Zaś się mazgaisz – zauważył rozmówca, a Klaudiuszowi wydało się, że ten z niego szydzi.
– Mógłbyś się przymknąć? Próbuję się otworzyć.
Alan nie zamierzał jednak przestawać. Podświadomie wiedział, czego Klaudiusz potrzebuje.
– Zawsze to nowe doświadczenie. Pewnie nieprędko znów zdarzy ci się kogoś zabić. Tak w ogóle, wzorowo rozpłatane gardło. Hej, chłopaki nie płaczą, czy coś.
– Jesteś w to beznadziejny – wycedził, wbijając długie paznokcie w parapet. – I brzmisz jak Ona. Kogoś Ty mi przysłała – wyrzucił niemal samym ruchem ust gdzieś w kierunku sufitu.
Jeszcze Mi podziękujesz.
Alan zamilkł i obrócił coś w dłoni.
Wnet do toalety wpadł znikąd zdyszany Wiktor i natychmiast wbił wzrok w podłogę. Leżała na niej ona. Agnieszka. Ta sama Agnieszka, z którą jeszcze poprzedniego dnia miło spędzał czas na pikniku.
Teraz, zamiast w polnych kwiatach, wylegiwała się we własnej krwi, a rumieńce na policzkach zastąpiła bezdźwięczna biel.
Nastolatek pokręcił głową, a nogi się pod nim ugięły.
Zaraz poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i rozejrzał się.
– Klaudiusz – warknął – i... Nie znam cię. Jak mogliście...
– To ja – wystąpił Alan w beztroskiej pozie, z rękami w kieszeniach spodni.
– A on? – powtórzył warknięcie Wiktor, na co Klaudiusz odwrócił wzrok, oddychając płytko.
– A on nie. No dalej, wymierz sprawiedliwość. – Zbliżył się do niego zachęcająco, podburzając go dodatkowo ironicznym uśmieszkiem. – Co mi zrobisz? Nic. Cienko. A czasu już nie cofniesz...
– Jak śmiesz! – wrzasnął Wiktor i rzucił się na Alana.
Było to niefortunne posunięcie; Alan w mgnieniu oka wysunął schowany nóż, podniesiony z podłogi i idealnie wymierzył. Ostrze zatopiło się gładko między żebrami, trafiając w najbardziej czułe miejsce – w samo serce. Ojej.
Klaudiusz zdawał się być przenikniony niewyjaśnioną ulgą.
– Dziękuję – szepnął w podziwie.
Cóż... nie ma sprawy.
Wiktor wydał z siebie nieokreślony odgłos, po czym osunął się na ścianę. Zaś Alan patrzył z przyjemnością na cieknący z jego ust strumyczek krwi. Lewą ręką złapał licealistę za podbródek i przyciągnął do siebie tak, że niemal stykali się czołami.
– Boli?
Zaskoczony Wiktor kaszlnął Alanowi w twarz, bryzgając czerwoną cieczą oraz roześmiał się gwałtownie.
– Nie!
*
Wtedy wszystko zepsuło się pierwszy raz.
Czas Wiktora okazał się zbyt krótki, a już trzeba było stworzyć nową historię i zacząć wszystko na nowo.
Prawie wszystko.
Spodziewać się czegoś innego to była głupota, bo Alan powstał dokładnie taki, jak sobie tego życzył Klaudiusz.
Wyrozumiały, obdarzony szacunkiem. Więc nie mógł nagle zniknąć.
Trzeba było naprawić durny błąd, by zabawa nigdy nie kończyła się w ten przykry sposób.
Ale spokojnie, nasza dwójka dostała drugą szansę.
I potem trzecią.
I czwartą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top