#33

– Zgoliłeś kłaki? – spytał Żaba, gdy nareszcie raczył zauważyć obecność Izefila przybyłego na swój drugi trening.

– Nie.

– A ten, no... – Pstryknął palcami i prześwietlił pospiesznie młodzieńca. – Nowe buty!

– Co z tobą nie tak, pierdoło? – wtrącił się rozbawiony Żmija, delikatnie rozchylając zaciśnięte na rękojeści miecza palce Żaby i bez trudu wyjmując mu go z dłoni. – Całe fatałaszki ma nowe! Nawet ja to teraz widzę, a go od dłuższego niż ty czasu na oczy nie oglądałem.

W rzeczy samej, Izefilowi przydarzyło się spędzić z Weroniką nieco więcej czasu niż z początku planował, co zaowocowało dość zgrabnie leżącym na nim ubraniem bez przydługawych rękawów, czemu wciąż nie mógł się nadziwić. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że wylądował w jej specyficznej garderobie z pozwoleniem na przebieranie w wieszakach. I najwidoczniej gust miał całkiem niezły, bo znów wyglądał... normalnie.

– Ano fakt – otrząsnął się Żaba. – Ale ze szczeciną też co robił. Spóźniło się koledze, odciupać się musiał – rzekł obojętnym tonem, jakby właśnie prawił o czymś zupełnie oczywistym.

– Skąd żeś to wziął? – zwrócił się do Izefila krytycznie przyglądający się przechwyconej broni Żmija, zmieniając temat. – Bo na ziemi to takie cudeńka ot tak nie leżą.

– Właśnie – Izefil podrapał się po głowie – leżało.

Żmija prychnął prześmiewczo.

– Tak, niewątpliwie.

– A leżało! – potwierdził Żaba. – Sam położyłem! – zawołał i wyszczerzył zęby w uśmiechu jak dziecko.

Po chwili wzdrygnął się, jak gdyby dopiero orientując, że jego cudeńko zmieniło właściciela.

– Nie rozumiem ich – mruknął Izefil, gdy bracia zaczęli się sprzeczać o to, który powinien trzymać miecz. Odchrząknął. – Możemy zacząć? – przekrzyknął rechot Żaby i syki powalonego na trawę Żmii.

– Głupiś? – zdziwił się Żaba, trzęsąc się od gwałtownych ruchów ręki pokonanego, nad którym nachylał się w triumfie. – Co się lampisz jak sroka na kości? Mózgownica może sama ci się przewietrzy? Trzynaście okręgów wokół pola! Biegiem!

*

Przez okno na korytarzu można było dostrzec grupkę dziewczyn, która z piskiem wybiegła na podwórko. Jedna z nich potknęła się o kamień i przewróciła, brudząc jasne jeansy błotem. Nie potrafiła jednak przejąć się ich stanem; była na to w zbyt wielkim szoku.

Próbowała krzyknąć, pomimo świszczącego oddechu, lecz tylko zaszlochała:

– Wiktor?

Blondyn w mig przerwał rozmowę z Mileną, słysząc oddalający się wrzask spłoszonych nastolatek. Obejrzał się wokół i zobaczył leżącą parę metrów od niego licealistkę.

– Ewa? Co się stało? – zmartwił się, podając koleżance dłoń.

– Agnieszka – chlipnęła bez choćby próby uniesienia wzroku. – W toalecie na ostatnim piętrze. Byłyśmy razem...

– Spokojnie – odezwała się Milena i ułożyła pokrzepiająco rękę na jej ramieniu. – Co z Agnieszką?

Histeryczka przeskoczyła zaszklonymi oczami kilka razy z Wiktora na Milenę. Przełknęła kłującą gulę w gardle, pociągnęła nosem.

– Nie żyje – jęknęła zaraz bezdźwięcznie.

*

– Za wolno – zarzucił Żaba Izefilowi, kiedy ten wykonał swoje zadanie. – Jużeśmy się zdążyli poogarniać i trzeba było na ciebie czekać. Jeszcze raz.

Zażyczył sobie i legnął w trawie obok rozłożonego na wznak, wpatrzonego w chłodne niebo Żmii.

– Czekaj! Mam pytanie...

Żaba zerwał się z miejsca z palcem wskazującym przyłożonym do ust, nakazując Izefilowi milczeć. Obejrzał się, wsłuchując w akompaniament ptasiego śpiewu, po czym wskazał gdzieś na prawo.

– O, tam jest.

I Izefil ruszył w stronę chaszczy oraz kamieni. W ten sposób, nieco przypadkowo oraz niespodziewanie, dane było mu spotkać się ponownie z Aniselem, co poczęło mu się już wydawać mało prawdopodobne.

Ten jednak faktycznie jak gdyby tylko czekał na to, aż były współwięzień go odnajdzie. Siedział, gnąc w palcach suche liście, rwał je na kawałki, a po chwili zainteresował go też młodzieniec.

– Nie zrobili ci nic? – rzekł od razu Izefil i na to pozdrowienie czarnowłosy rozłożył demonstracyjnie ręce.

– Jak widać.

– Żaba nie raczył mi nic powiedzieć – rzucił na wspomnienie swoich irytujących pytań. – Już tworzyłem w głowie najgorsze scenariusze.

– Zaiste wspaniale, że zaprzątam czyjś łeb. Ale nie powinieneś tak szybko zaczynać przejmować się ludźmi.

Izefil nie odpowiadał przez moment, wpatrując się w miejsce, z którego wiatr porwał rozerwane szczątki liści.

Musiał używać odpowiednich słów w stosunku do Anisela. Musiał się zatem zastanowić.

– Wy wiecie coś, czego ja nie wiem. Prawda to? – odezwał się wreszcie. – Co takiego, że ukrywacie to w tajemnicy?

– Żebym ja to wiedział...

– Jesteś z nimi bliżej, widać. Na pewno coś wiesz. Proszę.

– Powiedzieć ci, co wiem? Tyle wiem, że wszystko jest bez znaczenia. Tyle wiem, że jestem małym, nic nie znaczącym robakiem – wyliczał ponuro. – I tyle wiem, że ty nim nie jesteś.

– Nie mów zagadkami – pohamował go Izefil.

Anisel przechylił się, wysilając na subtelny ruch kącikiem ust.

– To nie są zagadki.

– Nic z tego nie rozumiem. Masz przecież świadomość, co mnie spotkało...

– I nigdy nie zrozumiesz nawet kawałka. Nie masz do tego prawa. Szczerze mówiąc, zazdroszczę ci tego.

– Ta rozmowa nie ma sensu – stwierdził z żalem.

– Zgadzam się. Jak wszystko tutaj.

– Mylisz się. Są rzeczy, które mają sens.

– Przykładowo?

– Jesteś człowiekiem. Nie pytaj.

– Pytam. Powiedz więc.

Izefil wykrzywił usta, zacisnął pięści, odetchnął jednym słowem:

– Miłość.

Spojrzał pewny swej racji na Anisela. Ku jego zaskoczeniu, ten roześmiał się niczym z całkiem zabawnego dowcipu.

– Miłość – powtórzył szyderczo, jak gdyby wypluwał na ziemię najobrzydliwszą glistę, wzdrygając się przy tym. – Wierz mi, to jedna z tych rzeczy, o które naprawdę nie warto walczyć w tym świecie. Zupełnie nie warto.

Działasz Mi na nerwy.

– Nie drażnij mnie – wykipiał Izefil.

– Oho, spokojnie! – powstrzymał go niewinnym ruchem ręki. – Nie miałem pojęcia, że przestałeś już być słabeuszem.

– Dlaczego nadal drwisz?

– Mówiłem – uśmiechnął się zwyczajnie, niewesoło – żebyś nie przywiązywał się zbyt szybko do ludzi. Miałem również na myśli siebie. Jak widzisz, nie jestem dobrą partią na rozczulającego się przyjaciela. Przykro mi.

W sumie... dobrze mu tak. Świetnie, Aniselu.

– Powiedz mi chociaż, co mam teraz robić. Po treningu.

– Spójrz w niebo. Widzisz? Zakryła je prawie całkiem nocna czerń – prychnął. – Szukaj sobie już miłego krzaka do spania.

– Nie muszę sypiać po krzakach.

– Nie? A gdzie? – zdziwił się dość szczerze.

– W chacie, w ciepłym łóżku. Poznałem kogoś.

To ktoś bardzo dobry. Haha.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top