#21
Wkrótce dotarli do celu, którym okazał się niewielki domek po, jak się Izefilowi zdawało, drugiej stronie miasta. Albo jeszcze dalej, skoro szli tak długo, że na dworze zdążyła nastać całkowita zimna ciemność.
Na szczęście to nie grało większej roli. Przytulna chatka! Co prawda, była dość skromnie urządzona, lecz przy tym schludnie i zachęcała każdym kątem do odpoczynku. Izefil nie wiedział jednak, czy ma pozwolenie na dotknięcie czegokolwiek. I czy ma prawo stać gdziekolwiek.
– Mieszkasz sam? – spytał Anisel gospodarza, rozglądając się jak podczas wizyty w muzeum.
– Tak, a co?
– Gówno. Myślałem, że rezydujesz ze Żmiją. I że śpicie razem, o, tam – rzucił z ręką wyciągniętą w kierunku nietypowo niskiego jednoosobowego łóżka w rogu izby.
– Bardzo śmieszne – odparł Żaba, ale bez choćby cienia uśmiechu. – Nie sypiam z nim, idioto.
– Nie? Już, jeszcze czy nie tutaj? – nie dawał za wygraną natręt.
Żaba zacisnął usta, zachowując odpowiedź dla siebie. Żmija, w jego mniemaniu, interesował zbyt wiele istot. Zdecydowanie zbyt wiele.
– Żaba – Izefil nareszcie postanowił się odezwać – kim jest Żmija?
– Następny... – wysapał i uznał, że najwyższa pora na zmianę tematu. – Wejdźcie może do kuchni.
Więc weszli. Usiedli przy stole i patrzyli.
Na jednym jedynym talerzu postawiona została kromka chleba, obok niej kawałek mięsa z nieznanego źródła. Oraz, jak wspaniale: szklanka wody!
Świetna kolacja dla ćwierć chłopa, a zgromadzonych było trzech.
– Pewno głodny, co? – zaskrzeczał Żaba swoim na powrót radosnym tonem w stronę Izefila.
Ten posłał mu zdziwione spojrzenie.
Nie zatrute...?
– A jemu nie dasz? – wyrzucił, wskazując na Anisela.
– Nie powiedziałem, że będę go karmił – mruknął gospodarz.
– Obejdzie się – zwtórował omawiany. – Trudno, najwyżej zdechnę z głodu.
– Dokładnie – zgodził się Żaba. – Poza tym, szkoda mi żarcia na tego typa.
Izefil przysunął prawdopodobnie jadalną porcję bliżej Anisela.
– Bierz – podkusił go.
– Dlaczego manewrujesz moim jedzeniem? – wtrącił się Żaba z uniesioną brwią, przerywając ten piękny akt koleżeństwa. – Przecież wyraźnie stwierdził, że trudno.
– A ja wyraźnie się z tym nie zgadzam – odparł młodzieniec.
– Odważnie – przyznał i uniósł się w pozycji pół-stojącej, na co buntownik wsunął się głębiej pod blat. – Naprawdę taki znaczący jest dla ciebie ten śmieć?
– Ej! – oburzył się Anisel. – Kto to mówi...
– Pogubiłem się – oznajmił zmieszany Izefil, by zakończyć psucie atmosfery. – Nawet nie wiem, czy to nie jest skażone.
– To? – Żaba uszczypnął odrobinę być może wieprzowiny i demonstracyjnie wsadził ją sobie do ust. – Nie wybrzydzaj, tylko żryj!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top