#16
– Miałeś rację – zagadnęła Karwidia Olgierda, opierając się bokiem o ścianę. – Z niego jest już kawał dorosłego chłopa, a ja za bardzo się przejmuję. Zapewne bawi się znakomicie i nie potrzebuje nas. Na razie. Musi teraz znowu coś nawijać komuś beztrosko, jak zawsze.
– Tak? – zainteresował się karczmarz. – Skąd ta zmiana?
Dziewczyna westchnęła.
– Wydaje mi się, że nic mi nie da myślenie o nim bez chwili przerwy. To dziwne. Zastanawiam się, jak przeszedł, czy tam przejechał, przez ten pieprzony las. Zastanawiam się w kółko i w kółko. Bo, jak dobrze wiesz...
– ...ten idiota gubi się w lesie – wyrecytował niczym powszechnie znany wierszyk. – Tak, wiem. Boisz się, że niedźwiedzie go napadły?
– Ja się boję? – oburzyła się, zaczynając żywo gestykulować. – Na łeb poleciałeś? O niego?! Ja tylko... tylko nie wiem, co zrobić z tą jego walającą się po pokoju koszulą! No!
Przecież Karwidia nigdy się nie bała, też jej zarzut! A fakt, że wcześniej mówiła coś innego... to już inna sprawa! Jej sprawa!
– Podnieś ją – doradził spokojnie.
– Nie – żachnęła się, krzyżując ręce. – Będzie tam leżała, póki Iz nie wróci. Nie będę za niego sprzątać, jeszcze nie oszalałam!
Olgierd zarechotał z tego wyznania.
– Co się brechtasz?
– Och, jesteś niewiarygodna, Kar.
– To ty jesteś niewiarygodny. Nie dostałeś pozwolenia, żeby mnie tak nazywać.
– Jeszcze – zauważył, wywołując tęczę ciepłych barw na jasnej twarzy. – Nie uważasz, że czas najwyższy?
Karwidia zanurzyła palce obu dłoni w złotych włosach i mruknęła do siebie jakby w zamyśleniu.
– Zapomnij. Poza tym, to niemiłe upominać się o takie rzeczy. Powinieneś wiedzieć, jak należy traktować damy.
– Nie wywiniesz się – rzekł szarmancko, co niezmiernie rzadko mu się zdarzało, a po dwóch niezręcznych sekundach na powrót stał się zwyczajnym Olgierdem. – Nie nalegam, ale widzę, co się z tobą dzieje.
– Nic się nie dzieje! – niemal zawyła jak wilk do księżyca, zaciskając pięści. – Po prostu w kuchni dość mocno rozbolała mnie głowa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top