ROZDZIAŁ XXVI

"Odkryłem, że jeśli nadarza się sposobność, by ulec pokusie, to niestety jej ulegamy. Każda istota ludzka na ziemi potrafi czynić zło, zależy to tylko od okoliczności."

Paulo Coelho

Wiatr nieprzerywanie dął od wschodu, sprawiając, że bujne korony drzew poruszały się, niczym upiorne duchy. Gdzieś w oddali można było zobaczyć jakąś niepokojącą, pośród mroku nocy, iskrę światła. Możliwe, że była to samotna latarnia, migająca w oddalonym mieście. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi. Szli dalej, stawiając pewne, acz powolne kroki, choć gdyby chcieli, już dawno mogli dotrzeć do celu swojej podróży. W takim razie, ktoś odważny, spytałby: co ich powstrzymywało?

Nie odpowiedzieliby. Chociaż sylwetka Uchihy Itachiego była wyraźna we wspomnieniach, nikt nie odważyłby się rzec, że oto była jedna możliwość, dlaczego jeszcze nie powrócił z Konohy.

Zdradził.

Nadal woleli łudzić się, żyć w kłamstwie, mówić sobie, że po prostu ktoś go zatrzymał, może jakiś wróg. A może coś zupełnie innego.

Zdradził.

— Nie ma znaczenia — nagle ciszę nocy przerwał głos, który wydawał się być jedynie echem. Maska, którą miała na sobie postać sprawiła, że szept stał się dziwnie przytłumiony.

— Nasze plany pozostają bez zmian — dodał jeszcze, na co reszta pokiwała wolno głowami.

A jednak nadal słyszeli w głowie jedno, niezrozumiałe słowo.

Zdradził.

***

Pamiętał ciemne sylwetki w pomieszczeniu, pamiętał zimne oblicze Itachiego, zacięty wyraz twarzy Tsunade, Mistrza, w swoim oficjalnym, czarnym stroju, Seara, który pod postacią kruka, skrywał się w cieniu. Pamiętał słowa, które padły, a które trafiły prosto w jego zdawałoby się, że teraz już skamieniałe, serce...

Niespodziewanie poczuł, pomimo zamkniętych oczu, że ktoś bezczelnie zasłonił mu słońce, a teraz bez słów wpatruje się w jego osobę, leżącą pod koroną drzewa. Przez tę sekundę nie był ostrożny, więc nie zdziwił się, gdy w końcu uniósł powieki i napotkał niesamowicie ciemne, intrygujące tęczówki.

— Uzumaki.

— Uchiha.

Żaden z nich nie drgnął, dalej wpatrywali się w siebie, jakby już teraz toczyli walkę. Spojrzenie Uchihy bezbłędnie powiedziało mu, że ten zdaje sobie sprawę, iż Naruto jakimś sposobem był na tym spotkaniu i podsłuchiwał całą rozmowę.

Brunet nachylił się, a serce Uzumakiego gwałtownie podskoczyło, gdy wargi Uchihy znalazły się na jego kąciku ust. Wyczuł uśmiech Sasuke, nim ten się odsunął.

— Tęskniłem — powiadomił Uchiha mimochodem. Iskry w oczach potwierdzały jego słowa, a Naruto, nie wiedząc czemu, zaschło w gardle. Z trudem przełknął ślinę.

Nie wiedział dlaczego, cholera jasna, tak reagował. Co prawda dawno się nie widzieli, a Naruto zaczął się naprawdę irytować i nawet pragnął ponownie poczuć na sobie ciało Uchihy, ale teraz w życiu by się do tego nie przyznał. Chociaż coś mu mówiło, że nie musiał; Uchiha sam się domyślił tego wszystkiego i możliwe, że dlatego miał tak dobry humor.

Sukinsyn.

— Jesteśmy w miejscu publicznym — warknął Uzumaki, zauważając tą oczywistość. Faktycznie znajdowali się na terenie byłej szkoły, niedaleko od budynku. Dziś jednak uczniowie mieli dzień wolny, a koło nich nie było nawet żywego ducha. Jednakże w każdej chwili mógł przejść koło nich jakiś zbłąkanych przechodzień, czy ktokolwiek inny...

Uchiha wzruszył jedynie ramionami.

— Wstydzisz się mnie? — zapytał, unosząc prawą brew w udawanym zdziwieniu. Na jego ustach nadal majaczył bezczelny uśmiech.

Szczerze mówiąc, Naruto miał gdzieś innych ludzi, ale również i do tego nie mógł się przyznać, więc jedynie prychnął. A potem, zaskakując tym razem Uchihę, poderwał się do góry i wbił w jego spierzchnięte wargi.

Pocałunek ten był niezwykle brutalny, a smak krwi intensywny jak nigdy. Uchiha się nie skarżył.

Oderwali się od siebie, ich ciała wrzały, a oddechy były nieunormowane, jakby przed chwilą odbyli prawdziwą walkę. A może w istocie odbyli? Naruto nie był pewny, jego umysł w tym momencie nie myślał na pełnych obrotach, a raczej zdawało się, że majaczył.

— Co teraz zrobisz? — spytał Uchiha, stojąc zaledwie pięć centymetrów dalej i patrząc na niego tym elektryzującym wzrokiem. Naruto zrozumiał, o co dokładnie pytał.

— Będę walczył — oświadczył, parząc twarz mężczyzny swoim oddechem, pod którym ten lekko zadrżał.

I kto teraz ma przewagę, Uchiha?

Ten w odpowiedzi, wolno pokiwał głową. Słowa Uzumakiego usatysfakcjonowały go. Wtedy zdał sobie sprawę, że faktycznie Naruto zmienił się pod wieloma aspektami. Tamten Naruto by odszedł, myśląc, że to zmieni cokolwiek. Możliwe, że też nie wybaczyłby im tego, co przed nim ukrywali. Ten zaś... och...

Zimne, stalowe tęczówki, zacięty wyraz twarzy, usta, które... chciało się pocałować.

Uchiha już na nic więcej nie czekał, spełnił zachciankę, a potem, gdy Naruto warknął "dom", nie oponował, a z nim udał się w to miejsce, by zaznać smaku prawdziwej rozkoszy...

***

Sear od prawie dwóch godzin przesiadywał na skalę, przed siedzibą ANBU i mrużył oczy, wpatrując się w lekko przysłonięte przez chmury, słońce. Jego twarz w tym momencie wyglądała niezwykle pięknie, acz równocześnie nie zdradzała nic.

— Sear. — Oczy w jednym momencie zwróciły się w jego stronę. Łatwo spostrzegł w nich okrutne, nienaturalne zimno. Dla Itachiego, był to prawdziwy cios, chociaż oblicze jego jak zawsze pozostało bez skazy.

— Po co przybyłeś? — zapytał Sear, beznamiętnie, wręcz od niechcenia. Ale jego postura była napięta, zdradzała zdenerwowanie. Itachi zdawał się być zadowolony z tego spostrzeżenia.

— Przepraszam... — zaczął, acz czerwone tęczówki szybko mu przerwały. Iskry gniewu, które zamajaczyły w nich wydały się niezwykle... intrygujące.

— Już za późno, Itachi. Zawsze było za późno. To, że wróciłeś nic nie zmienia — powiadomił go Sear, płynnie zeskakując ze skały i przystając naprzeciwko niego.

— "Świat jest okrutny. Przykro mi, ale nie obchodzisz mnie ty i twoje uczucia." Pamiętasz? — zakpił Sear. Słowa odbiły się echem w umyśle Itachiego. — Bo ja bardzo dobrze pamiętam tamten dzień i twoje słowa.

— Kłamałem...

— Wiem, zawsze wiedziałem, ale to i tak nie powstrzymało cię wtedy...

Chłopiec z zakrwawionym sztyletem w dłoni stanął przed nim, a on, nawet pomimo ciemności, mógł zobaczyć puste spojrzenie czarnych oczu. Domyślił się co właśnie ten oto chłopiec, jego przybrany brat zrobił. I mimo wszystko nie potępiał go za to. Rozumiał, że nie miał wyjścia. Rozumiał, jak nikt inny...

Chciał podejść bliżej, ale ciche "stój" go powstrzymało.

— Nie możesz teraz odejść — rzekł Sear. Zacisnął pięści i pokręcił głową, jakby nadal nie mógł pojąć tego wszystkiego. To co zrobił ich ojciec... z każdą chwilą nienawidził go coraz bardziej...

— Muszę — odparł bezbarwnie Itachi. Sear pomimo jawnemu zakazowi zbliżył się do chłopca i położył swoją bladą dłoń na zakrwawionym policzku.

— Więc pójdę z tobą, ja... kocham cię — wyszeptał. Sam nie mógł zrozumieć, jak on, wypruty z wszelkich emocji przez tyle lat, nagle poczuł coś takiego, tym bardziej, odważył się to wyznać. Chociaż, jakby nie patrzeć, nigdy nie był tchórzem...

Nagle Itachi odepchnął go od siebie.

— Jak to wasz ojciec ciągle powtarza, musisz to w końcu zrozumieć: świat jest okrutny.

— Przykro mi, ale nie obchodzisz mnie ty i twoje uczucia.

Itachi odwrócił się na pięcie, pozostawiając Seara, który patrzył jak sylwetka niedoszłego brata znika pośród cieni drzew. Księżyc, dziwnie tamtego dnia szkarłatny, oświetlał sylwetkę młodego Shimury oraz jego zbolały, nierozumiejący wyraz twarzy.

— Kłamał — powiadomiła go Shuri, która stanęła tuż obok i położyła swoją rękę na jego barku, dając tym samym oparcie.

— Wiem, ale to nic nie zmienia... — stwierdził Sear, na co siostra pokiwała smutno głową.

— Znowu zostaliśmy sami, braciszku — powiadomiła, jakby już wiedziała jakie zło na nich czeka.

Itachi, jak mogłeś nam to zrobić? Jak mogłeś go opuścić? Oboje cię kochaliśmy, byłeś naszym bratem, naszym towarzyszem broni. Poszlibyśmy za tobą do Piekła, a nawet i dalej. Ale ty wolałeś pozostać sam i odejść w mrok...

Nienawidzę cię za to, że wtargnąłeś do naszego życia, by zaraz potem odejść. Że nawet nie miałeś odwagi przyznać tego, jak bardzo nas kochasz...

Nienawidzę ojca, który zniszczył wszystko w co do tej pory wierzyłeś... w co my wierzyliśmy.

Nienawidzę siebie, bo nie potrafię was obu obronić przed prawdziwym złem.

Przed własnym ojcem... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top