1. Mikasa.
Niski mężczyzna z cichym westchnieniem otworzył drzwi zakładu i skinął głową w kierunku pielęgniarki. Cierpliwie zaczekał aż sprawdzi dokumentację i otworzy mu odpowiednie drzwi. Kobieta uśmiechnęła się pocieszająco, jednak on skinął tylko głową w odpowiedzi. Nie chodziło o to, że nie miał powodów do układania ust w ten pocieszający kształt - ten fakt był tylko jedną z przyczyn - doktor Ackermann po prostu się nie uśmiechał. Według niego życie było warte wszelkich starań, ale nie gwałtownego, często fałszywego, entuzjazmu. Jego twarz zawsze pokrywała maska obojętności.
Odgłos idealnie wypastowanych butów uderzających o podłogę był miłą odmianą dla tego korytarza, ponieważ od dawna nikt tak pewnie nie kierował się w tamtą stronę. Osoba, która tam czekała przywoływała do głowy raczej negatywne skojarzenia i od kilku miesięcy nikt nie chciał się podjąć jakiegokolwiek kontaktu z nią. Jedynym kto wchodził tam, co robił z nieudolnie krytym przerażeniem, był lekarz podawający mu dzienną dawkę leków i jedzenia. Wszyscy inni woleli spoglądać ukradkiem na obraz kamery i po kolejnych siedmiu dniach pisać raport składający się z dwóch słów: "Brak zmian".
Może właśnie dlatego, że nikt nie chciał się tego podjąć, obecność Levi'a wywołała swego rodzaju respekt i obawę. Chociaż większość z nich i tak była przekonana, że po prostu dołączy do długiej listy próbujących psychiatrów i po jakimś czasie, zniechęcony porażką, zniknie. Po niepowodzeniu doktor Zoe praktycznie nikt już nie wierzył, że istnieje choćby cień nadziei na poprawę. Mimo że idący korytarzem brunet był najefektywniejszym psychiatrą w państwie, to właśnie Hanji była najbardziej znana ze względu na swoją wyjątkową i niezwykle skuteczną metodę, do której nadawała się przecież idealnie. Jednak był to sposób niesamowicie czasochłonny, trwający często latami, nie tak jak ten Ackermanna. On i Zoe byli niczym woda i ogień, łączył ich praktycznie tylko zawód (oraz ciężka do zrozumienia, ale trwała przyjaźń). Jednak to głównie czas leczenia dzielił ich w oczach reszty lekarzy. Zawsze uśmiechnięta szatynka odwiedzała wielu pacjentów na raz, co skutkowało jej chyba jedyną wadą zawodową - roztrzepaniem. Ackermann za to preferował skupienie się w pełni na jednej osobie i potraktowanie jej sprawy z osobna, nie porównując do żadnego innego przypadku. Brunet znany był z tego, że po równo dziesięciu spotkaniach decydował o przyszłości swojego pacjenta. Rzadko sam podejmował się długiej i żmudnej terapii; zwykle dokładnie określał, co dolega choremu i w jaki sposób należy go leczyć, dzięki czemu wielu nieskutecznym zakładom udawało się wreszcie wypisać choć jedną osobę. Ackermanna niesamowicie denerwowali nieudolni lekarze, którzy jedyne co robili, to podawali silne leki i kontrowali przydzielanie posiłków - często niezgodnych z podstawowymi zasadami higieny, a tymbardziej smaku.
Nikt nie wiedział jednak, co dokładnie dzieje się podczas jego rozmów z pacjentem. Ackermann zdecydowanie różnił się od innych lekarzy, ale to co wszystkich dziwiło to fakt, że zabraniał nagrywać czy choćby oglądać jego spotkania z chorym. Większość myślała, że po prostu boi się, że ktoś ukradnie jego metodę leczenia i stanie się konkurencją na rynku pracy, ale on robił to ze względu na zaufanie. Przecież ktoś, kto stale jest obserwowany i czuje się jak zwierzę w klatce nie może poczuć się w pełni komfortowo, a bez tego trudno jest dociec istoty problemu. Oczywiście mimo wrażenia jakie sprawiał, zaufanie miało być jedynie jednostronne - doktor Ackermann nie ufał prawie nikomu.
Nigdy nie skreślał też jakiejkolwiek opcji bez własnego udowodnienia jej absurdu, nawet jeśli inni twierdzili, że coś takiego nie ma prawa się wydarzyć. Człowiek jest istotą niesamowicie skomplikowaną, stale zaskakującą, a wielu psychiatrów kieruje się jedynie wytycznymi i tym, co znajdą w książkach. A nie da się przecież kogoś poznać przez zadrukowane strony.
Mężczyzna pewnym krokiem wszedł do odpowiedniego pomieszczenia i przywitał się z przebywającą tam kobietą.
-Doktor Ackermann? - szatynka nawet nie czekała na jego odpowiedź, tylko kontynuowała swój monolog. Przecież nikt inny nie wszedłby tu z takim spokojem. - Zaraz dam panu klucz umożliwiający wejście.
-Proszę wyłączyć kamery - nakazał chłodno, zdejmując swój płaszcz i wieszając go na wieszaku.
-Ym... - kobieta wreszcie odwróciła się w jego kierunku i spojrzała ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. - Że co proszę?
-Proszę wyłączyć kamery i podsłuch. Nie będą potrzebne.
-Wie pan, co on już zrobił?!
-Teraz ja jestem jego głównym psychiatrą i ja o tym decyduję - głos mężczyzny diametralnie się różnił od oburzonego tonu kobiety. Jego był spokojny, opanowany, wydawać by się nawet mogło, że obojętny i chłodny. Podobnie jak mimika.
- Nie zgadzam się. Pacjent jest zbyt niebezpieczny, by pozbawić doktora pomocy, gdyby się coś działo. - kobieta uspokoiła się, jednak w jej głosie nadal pobrzmiewała złość i niedowierzenie.
-Nie poinformował pani nikt, jakie metody stosuję? - słowa kobiety wydawały się nie robić żadnego wrażenia na mężczyźnie.
-Mówili, ale... - szatynka zmieszała się, jednak nie porzuciła swojego zawziętego wyrazu twarzy. - Mi nie w głowie zdradzanie pańskiego sposobu, nie może doktor wszędzie widzieć wilka w owczej skórze.
-Proszę wyłączyć kamery i podsłuch - Ackermann powtórzył spokojnie, ale tym razem w jego głosie zabrzmiała nutka nieznosząca sprzeciwu. Nie zamierzał kontynuować tej rozmowy i jego kobaltowe tęczówki wyrażały to całym swoim jestestwem. Kobieta poddała się po chwili kontaktu wzrokowego z głośnym, niezadowolonym westchnięciem i wcisnęła odpowiednie przyciski.
-Nie odpowiadam za cokolwiek, co się panu stanie - burknęła jeszcze, podając brunetowi klucz. Ackermann nic jej już nie odpowiedział i skierował się w stronę odpowiednich drzwi.
Włożył nieduży przedmiot do zamka, przekręcił go i pewnie, niczym człowiek wchodzący do własnego domu, przekroczył próg pomieszczenia. Zamknął metalową płytę za sobą i nawet nie patrząc na chłopaka, usiadł przy stole oraz postawił na nim swoją czarną herbatę.
-Nie będę nagrywał ani zapisywał naszych rozmów. Porozmawiamy jak normalni ludzie, bez świadków - rzekł, poprawiając kołnierzyk swojej białej koszuli. Po tych słowach poczuł na sobie przenikliwe, zielone spojrzenie.
Spokojnie napił się swojej herbaty, rozsiadł wygodniej na twardym krześle i dopiero podniósł wzrok na nastolatka, który za kilka miesięcy miał skończyć szesnaście lat. Jego twarz była blada, a jej brak wyrazu mógłby zamrozić krew w żyłach niejednemu. Jego głowę zdobiły roztrzepane, nieco zbyt długie, brązowe włosy, jednak chłopak nie wydawał się zwracać na to uwagi. Czymś, co wyróżniało się najbardziej w jego chudej sylwetce były zielone tęczówki, w których błyszczała ciekawość, a jednocześnie obawa. Przypominały trochę oczy sarny, niewinnego, zagrożonego zwierzęcia. Już w tamtej chwili wiedział, że to one będą najważniejsze. W końcu to oczy są zwierciadłem duszy.
-Jak masz na imię? - spytał bez zbędnej delikatności czy przerażenia. Nastolatek wydawał się wyczuć tę różnicę, bo drgnął i przeniósł wzrok na stół. Zapadła między nimi cisza, jednak Ackermann nie spodziewał się niczego innego. Był przecież pierwszą osobą, która odezwała się do niego z własnej woli od kilku miesięcy. Mężczyzna ponownie napił się herbaty, chcąc dać chłopcu trochę czasu.
-Przecież doskonale wiesz... - szepnął w końcu nastolatek. W jego głosie doskonale było słychać chrypę i obawę.
-Nie chcę oceniać cię przez pryzmat jakichś tam kartek. Chcę cię poznać jako człowieka - głos Ackermanna był opanowany i nie dało się w nim wyczuć swego rodzaju zaskoczenia i satysfakcji, jakie go opanowały po słowach chłopaka. Nie spodziewał się, że szatyn tak szybko się odezwie.
-Jestem Eren... - szepnął nastolatek, podnosząc na niego wzrok. Jego zielone tęczówki błyszczały od emocji w żaden sposób nie okazywanych przez resztę ciała.
-Eren, możemy porozmawiać? - chłodny kobalt zderzył się z żywą zielenią, w której momentalnie zabłyszczała obawa i niepewność. Jego oczy były niczym rosa spływająca po wiosennej trawie... Ackermann zmarszczył delikatnie brwi, jednak nie przerwał kontaktu wzrokowego. W tych tęczówkach było coś wciągającego i uzależniającego... Tylko czy Eren o tym wiedział i to wykorzystywał?
-P-po co? - nastolatek zająkał się i poruszył lekko dłońmi, przez co do ich uszu doszedł niezbyt przejemny dźwięk.
-Chciałbym cię poznać.
Chłopak przygryzł wargę, wbijając wzrok w stół. Ackermann ponownie napił się herbaty, jednak nie spuszczał z niego wzroku. Szatyn wydawał się bić z własnymi myślami i psychiatra był ciekawy rozwoju tej potyczki.
-Chce mnie pan poznać czy raczej zarobić?
-Jedno nie wyklucza drugiego - odparł szczerze. Według niego prawda, nawet jeśli gorzka, była lepsza od słodkiego kłamstwa, ponieważ na fałszerstwie nie można zbudować nic trwałego, a szczególnie zaufania.
W zielonych tęczówkach zabłysnęło zdziwienie, ale po chiwili jego usta opuściły wypowiedziane niepewnym głosem słowa:
-O czym chce doktor rozmawiać?
-Masz może przyjaciół? - Eren milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie spodziewał się pytań niedotyczących powodu jego pobytu tutaj. Ten lekarz zdecydowanie był inny...
-Mam Mikasę - szepnął po chwili, a w jego oczach pojawiła się na chwilę iskierka radości charakterystyczna dla osób myślących o swoich bliskich.
-Opowiesz mi o niej? - głos psychistry był spokojny. Nie łagodny, raczej obojętny i chłodny, ale budził swego rodzaju chęć do wyjawienia swoich wszystkich sekretów...
-Poznałem ją, gdy miałem jedenaście lat - zaczął po chwili ciszy. Swój wzrok skierował na ręce i przygryzł delikatnie wargę. - Wołała o pomoc. Jakiś mężczyzna i kobieta chcieli ją porwać, ale ona nie płakała - chłopak między każdym zdaniem robił przerwę. Ackermann nie pośpieszał go, wiedział, że nie tylko to, co opisuje może być dla niego trudne, ale też sam akt mowy, który zaniedbywał już tyle miesięcy. - Zachowywała się jakby zabrali jej nie tylko wolność, ale i życie. Musiałem jej pomóc - jego głos drżał. Dłonie zresztą lekko zauważalnie też. Po chwili jednak wyprostował się, a jego oczy zaszły cienką warstwą mgły. Gdy podniósł wzrok na doktora, ten nie dostrzegł w nich zupełnie nic. -Wziąłem nóż i ich zabiłem. Nie mieli prawa odebrać Mikasie wolności.
-Więc ty im odebrałeś życie? - brunet nie zamierzał obchodzić się z nastolatkiem jak z jajkiem. Jego głos był pewny i dobitny, a mgła z tęczówek momentalnie zeszła. Był to drobny, trwający zaledwie kilka sekund, szczegół, który większość osób by przeoczyło. Jednak Ackermann miał niesamowitą zdolność wyłapywania takich drobnostek i łączenia ich z resztą informacji. Między innymi to ta właśnie umiejętność sprawiła, że osiągnął tak wiele.
-Oni odebrali je już pewnie wielu innym osobom... Nie chciałem, by kolejni stracili je z ich rąk - głos chłopaka ponownie drżał, a oczy krążyły nerwowym spojrzeniem po stole.
-Więc stałeś się jak oni. Odebrałeś im życie, mimo że to nie ty je dałeś - Ackermann doskonale widział jak jego bezpośrednie słowa wpływają na chłopaka. Widział i zapamiętywał każdą jego zmianę.
-Oni chcieli zabić Mikasę... - w cichym głosie nadal brakowało pewności, ale w oczach pojawiła się nutka buntu.
-Przecież przed chwilą powiedziałeś, że chcieli ją porwać. Pytałeś się o ich zamiary?
Eren spiął się i zmarszczył delikatnie brwi. Nikt nigdy nie zadawał mu jeszcze takich pytań. Chociaż i tak na praktycznie żadne wcześniej nie odpowiadał.
-Mikasa była związana, bała się, a oni... chcieli ją zranić - wydusił w końcu.
-Czyli nie wiesz tak naprawdę jakie mieli zamiary - stwierdził spokojnie Ackermann i napił się swojej herbaty.
-Wiem! Skoro ją związali nie mogło to być nic dobrego! - chłopak poruszył się niespokojnie, a jego oczy błysnęły niebezpiecznie, jednak Ackermann w żadne sposób na to nie zareagował. Spokojnie wpatrywał się w nastolaka, który po chwili jakby przypomniał sobie coś niemiłego i wbił zasmucony wzrok w stół. - Zresztą zabili jej rodziców...
-Skąd to wiesz? Rozmawiałeś z nimi? - słowa chłopaka zapaliły lampkę w głowie Ackermanna, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie spodziewał się, że już pierwsza rozmowa poskutkuje poznaniem faktów niezapisanych w aktach.
-Widziałem ich trupy - chłopak podniósł nagle pusty wzrok i umiejscowił go w oczach doktora. Zdawał się jednak widzieć coś zupełnie innego niż kobaltowe tęczówki - coś, co mógł zobaczyć tylko on.
-Gdzie? Dlaczego myślisz, że to tamten mężczyzna i kobieta ich zabili? - pytania zostały wypowiedziane opanowanym tonem, ale w niebieskich oczach na niecałą sekundę pojawił się błysk.
-W łazience. Ta kobieta tam była - chłopak poruszył nerwowo dłońmi i spuścił ponownie wzrok. Jego głos drżał, Ackermann wyczuł w nim wątpliwości i swego rodzaju niechęć... Psychiatra domyślał się, że Eren już w pełni stracił ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Tylko dlaczego w takim razie ją kontynuuje?
-Jak zginęli?
Cisza przykryła płachtą lekarza oraz pacjenta. Wydawała się nie zdawać sobie w ogóle sprawy z niezręczności, która uczepiła się jej boku niczym upierdliwy rzep. Nie zdążyła się jednak zbytnio zadomowić, ponieważ właściciel zielonych tęczówek postanowił ją po chwili przerwać.
-Utopiła ich. Uśmiechała się - Eren wzdrygnął się lekko, a w jego oczach pojawił się niezidentyfikowany błysk. Prawdopodobnie było to połączenie obawy, smutku, niepokoju i niechęci, jednak nawet Ackermannowi było to trudno określić.
-Widziałeś ich śmierć?
-Nie - tym razem odpowiedzieć nastąpiła szybciej i była odrobinę pewniejsza.
-Zatem dlaczego myślisz, że to ta kobieta? - Ackermann tak skupił się na chłopaku, że zupełnie zapomniał o reszcie herbaty, która pewnie straciła już swoją idealną temperaturę. Powstrzymał się przez cichym, zawiedzionym westchnięciem, rzucił tylko kubkowi tęskne spojrzenie i wrócił wzrokiem do swojego pacjenta.
-Bo tylko ona tam była. I uśmiechała się - chłopak ponownie się wzdrygnął. Ackermann nie widział jednak już jego oczu, ponieważ miał pochyloną głowę i przydługie włosy stały się doskonałą zasłoną.
-Czyli myślisz, że mordercy się uśmiechają? - Eren spiął się ledwo zauważalnie i ponownie skierował wzrok na kobaltowe tęczówki. Jego tajemnicze spojrzenie wstrząsnęło lekarzem, jednak ten nie dał tego po sobie poznać.
-Tacy jak ona tak.
-A jacy to mordercy?
Cisza ponownie wkradła się do pokoju, jednak tym razem tylko delikatnie ich musnęła. Szept szatyna rozkazał jej odsunąć się w cień, chociaż od razu po nim z niego wychynęła.
-Psychopaci.
Dwa niezgrane ze sobą oddechy stały się jedynym tłem dla pędzących myśli mężczyzny.
-Kim dokładnie jest dla ciebie Mikasa? - Eren zmarszczył brwi zdziwiony nagłą zmianą tematu. Przełknął ślinę i zagryzł delikatnie wargę, jednak po chwili udzielił odpowiedzi.
-To moja najbliższa przyjaciółka. Zawsze mnie wspierała i widziała we mnie bohatera.
-Mówiła ci to? - Ackermann widział jak chłopak powoli się rozluźnia, a niepewność i zdezorientowanie znikają z jego zielonych tęczówek.
-Nie, ale troszczyła się o mnie i zawsze nosiła szalik, który jej wtedy dałem - w oczach chłopaka pojawił się radosny błysk, jednak nie zdążył się on tam na długo zadomowić.
-Jaki szalik? - Ackermann specjalnie zadał pytanie właśnie w ten sposób. W odpowiedzi można było podać mnóstwo cech przedmiotu, ale człowiek zawsze wybierał te, które są dla niego najważniejsze lub na które zwraca największą uwagę.
-Czerwony.
Patrzyli sobie przez dłuższą chwilę w oczy. Te zielone emanowały życiem i czymś magicznym, a kobaltowe skrywały wszystko za nieprzebytą mgłą. Nastolatek nie mógł z nich wyczytać nawet emocji, a co dopiero zamiarów.
-Więc dlaczego ją zabiłeś? - nagłe pytanie, mimo że zadane spokojnym i opanowanym tonem, uderzyło w chłopaka niczym nóż wbity z zaskoczenia. W jego oczach zabłysnęły niepewność i przerażenie, a ciało skuliło się ledwo zauważalnie. Spłoszone spojrzenie szybko uciekło od poprzedniego obiektu zainteresowania. - Udusiłeś ją.
Eren zacisnął pięści i utkwił w nich wzrok. Jego głos drżał z bezsilności pomieszanej ze złością.
-Ona... Ona kłamała. To nie było tak...
-Co ci powiedziała?
-Że nie żyje.
-A żyje?
Cisza niczym niezdecydowana kobieta ponownie zajęła miejsce przy drewnianym stole ze spiłowanymi rogami. Z cierpliwością, podobną do tej Ackermanna, obserwowała jak szatyn zaczyna drżeć, a w jego oczach pojawiają się łzy.
-J-ja... Ja nie chciałem, to... b-był, ja nie...
-Nie, nie chodzi mi o to, że ją zabiłeś. Pytam, czy ona naprawdę istnieje - głos bruneta nadal był opanowany, nie uzewnętrzniał żadnej jego emocji.
-Co to za pytanie? - Eren widocznie się zdziwił, przez co podniósł głowę i ukazał łzę spływającą po jego bladym policzku.
-Normalne. Każdy został przez kogoś stworzony. Jedni wierzą, że przez Boga, inni, że powstali z Chaosu. A kto stworzył Mikasę? - pytanie Ackermanna było dziwne. Nie było ono jednak kierowane do normalnej osoby.
-Tytan... - cichy szept opuszczając spękane wargi, ledwo doszedł do uszu bruneta.
-Kto?
Eren zaczął niepohamowanie drżeć, a jego spanikowane spojrzenie zdawało się biegać po pokoju.
-To był Tytan.
***
Półtora roku wcześniej.
-Mikasa, gdzie jesteś? - cichy głos szatyna przerwał otulającą pomieszczenie ciszę. Zielone oczy krążyły po pustej przestrzeni pokoju i z każdą sekundą panika w nich rosła. - Mikasa?
Chłopiec zacisnął dłonie na zimnej pościeli i zagryzł mocno wargę. Przez chwilę siedział nieruchomo na niezbyt wygodnym łóżku, ale następnie nagle podniósł wzrok i utkwił go w kamerze. Jego zielone oczy wydawały się ciemniejsze niż zwykle, choć mógł to być jedynie efekt panującego mroku. Przeszywały one jednak swym intensywnym spojrzeniem i zdawały się informować osobę siedzącą po drugiej stronie, że już wszystko wie.
Po dłuższej chwili chłopak odwrócił wzrok i powoli położył się na łóżku.
-Potrzebuję cię, Mikasa - szepnął jeszcze, co dało się wyczytać jedynie z ruchu jego warg.
Zielone oczy nadal wpatrywały się w biały sufit, a bijąca z nich pustka mroziła krew w żyłach swoim brakiem.
Cóż, jestem naprawdę ciekawa jak to wszystko wygląda, gdy się nie zna całej fabuły... Nie jest zbyt chaotyczne, nudne czy też niemrawe?
Bo jeśli wydaje się bezsensowne, to wszystko się w trakcie wyjaśni, więc o to się nie boję ^^
Następny rozdział jakoś w okolicach sylwestra ~.~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top