#41
Drzewa szumiały, ptaszki śpiewały...
Izefil leżał na wpół ubrany przy rzece z mchem pod głową i w tym czasie schnął powoli, oswajając się z widokiem odległych smug deszczu na niebie. Choć słońce nieustannie zaszczycało okolicę swoimi przyjemnymi promieniami, ciemna ulewa lub nawet burza zbliżała się z każdą minutą. Chmury usłały już większość błękitnej powierzchni w górze, a przez coraz silniejszy wiatr szarych obłoków nadal przybywało.
Ale nie tym przejmował się młodzieniec.
Och, najdroższa Kar – pisał myślami niczym w liście – tęsknię. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Brakuje mi pracy w karczmie, niemiłych spojrzeń Olgierda, a także towarzystwa Rozalii, naszego anioła. Dawno nie widziałem ich oraz przewijających się wciąż przed oczami gości, słodkich dla wzroku róż w ogródku... Dawno również nie czułem zapachu dobrze doprawionej pieczeni z kuchni i dawno nie myślałem o tobie. Przepraszam. Na pewno rozumiesz, że to nie moja wina, prawda? Czas mi nie pozwalał, a dużo się działo. Teraz jest całkiem inaczej. Już nie muszę martwić się o to, że uwięziono mnie w klitce jak prosię na ubój, bo stałem się wolny.
Ci dwaj... – kontynuował po chwili – oni nie są źli. Żaba uczy mnie władać mieczem. Bezinteresownie, powiedziałabyś? W każdym razie mam taką nadzieję, że bezinteresownie, jednak dobrze mu z oczu patrzy, więc spokojna twoja głowa. Wkrótce stanę się lepszy; taką też mam nadzieję. I tak staram się zachować trzeźwość, by zdołać wrócić do ciebie. Bo wrócę, nie możesz wątpić, jak w moim liście czytałaś. Lub nie czytałaś? Kto wie, czy nie dałaś moim słowom, tak bezwartościowym w obliczu rozłąki, spłonąć gładko w kominku. Rozumiałbym to, choć mógłbym nawet oddać swe życie, żeby tylko ujrzeć ponownie twój uśmiech. Poznałem jedną miłą dziewkę, ale ona, przenosząc góry, nigdy by mi ciebie nie zastąpiła. Mimo że usta ma podobnej urody, a oczy... Oczy mienią się kusząco jak ślepia samego szatana. Skusiła mnie do wspólnego posiłku, skusiła do trwania w objęciach. Czy to już zdrada...? Wnętrzności przewracają się samoistnie, głód mi dokucza, jak gdybym nie widział tego talerza pełnego dobra, którym obdarzyła mnie Weronika. Również jej gesty nic nie znaczyły, bo tylko ty się liczysz.
Dlatego musisz czekać. Musisz, chociaż Weronika...
Weronika zostawiła mnie przed godziną samego nad tą rzeką – dokończył.
Zaraz pochłonięty myślami Izefil rozejrzał się leniwie wokół w poszukiwaniu Karwidii.
Ale nikt nie słyszał jego rozważań.
Zupełnie nikt.
Więc drzewa szumiały, ptaszki śpiewały...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top