#18

Tymczasem siwiejący wujaszek leżał na kanapie bezczynnie, a ogień podskakiwał z trzaskiem w kominku i hipnotyzował, pomagając zapomnieć o bólu w lewym boku. Co jakiś czas opatrzona rana dawała się kłująco we znaki, ale można było to znieść. Gorzej z odbitym w pamięci widokiem.

Zrobił to. I nawet pozwolił, mimo że nieskutecznie, od razu wypełnić własne Wujaszkowe słowa.  

„Nie wytrzymam, jeśli spróbujesz znowu czegoś złego."

Jednak on nie spróbował. On...

– Zrobiłeś to – przypieczętował głośno czyn. – Żaba.

Chłopak odwrócił się i kucnął przed mężczyzną z łagodnym wyrazem twarzy.

– Tak – potwierdził prostodusznie, jak miał w zwyczaju mówić o takich sprawach. – Przecież kazała mi.

– Nie. Ona nie jest zła, nie kazałaby ci. Więc dlaczego?

Żaba przegryzł wargę i głęboko wciągnął nosem powietrze.

– To chora suka – szepnął, dając wujaszkowi ścisnąć swój nadgarstek. – Tylko dlatego.

– W przeciwieństwie do mnie, ty masz dla kogo żyć – oświadczył. Żabie trudno byłoby temu zaprzeczyć. – Ale nie nazywaj Jej tak. Ona nam dała to życie!

– Rzygać mi się chce, gdy pomyślę o tym, z jakiego plugawego gówna mnie zbudowała – wzdrygnął się. – Nie pojmujesz, że każdy z nas jest przeklęty? Chwalisz Ją, chociaż jednak poprosiłeś o ten pieprzony patyk. Sam bym się najchętniej zabił, gdyby nie... – Urwał, a następne zdania nie wydostały się z ust. 

– Przestań. Cierpię wystarczająco, kiedy widzę to codziennie na żywe oczy.

– Dziękuję. Nie powinniśmy o tym rozmawiać. – Wstał nagle. – I tak słucha wszystkiego. Oraz i tak powiedziałem teraz zbyt wiele, lecz już nikt inny tego nie usłyszy.

– A Żmija?

Szponiaste palce poruszyły się niespokojnie, gdy Żaba wbił wzrok w podłogę, myśląc nad odpowiedzią.

– Też nie – odparł wreszcie. – Chyba że Ona mu to wydała, w co wątpię. Zabrałaby sobie sama ciekawą kwestię przydatną do manipulacji, dobrze mówię, suko? – rzekł nieco pewniej ostatnie słowa i ruszył przed siebie.

– Czekaj! Zanim wyjdziesz... – zatrzymał go – uszanuj moją decyzję. Dokonałem wyboru, a jestem zbędny. Wierzę w was, poradzicie sobie na pewno doskonale. Jak zawsze, prawda?

– Rób, co chcesz – rzucił krótko chłopak na pożegnanie, po czym wepchnął dłonie w kieszenie. – I wierz, w co chcesz – dodał.

Potem wyszedł. 

Szkoda, że nie wspomniał choćby półsłówkiem o fakcie, że zaczął ciut bardziej dogadywać się z rzekomą suką. Może wtedy miałby jedną osobę więcej do pomocy przy dawaniu Izefilowi drugiej szansy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top