12. Walka! Wygrają najlepsi!
Kaszlenie, kaszlenie, kaszlenie i jeszcze raz kaszel. I...
Liście! Zielone liście, które w żadnym stopniu nie przypominały kamieni czy gorących płomieni.
Przybliżyłam gałąź pobliskiego krzaka do swojej twarzy, mocno wciągając powietrze.
- Nareszcie - szepnęłam do siebie, czując teraz lekkie, świeże powietrze. - O matko, udało się - stwierdziłam, po czym podpierając się rękami, wstałam powoli na równe nogi.
Znów wszystko mnie bolało.
Podczas ostatnich piętnastu, czy nawet dziesięciu minut, zaliczyłam co najmniej dwa bolesne upadki - jeden z kupy kamieni, z której, nawiasem mówiąc, dobrowolnie się zrzuciłam.
A drugi wylatując z tej międzywymiarowej tuby, do której tak dla odmiany sama siebie... wrzuciłam.
"Czyli jak zwykle wszystko mija wina?" - Westchnęłam uśmiechając się pod nosem.
Tak...
- Mmmm...aał - wydałam z siebie sekwencję dziwnych dźwięków, przeciągając się i prostując plecy, a raczej strzelając wszystkimi kręgami, jak leci. - Masakra - stwierdziłam, powracając do w miarę już prostej postawy.
Każde życie jest ważne.
- Tak, wiem. Ale oprócz mnie, nikogo już tu nie ma. Więc co teraz? - Westchnęłam, zastanawiając się co mam ze sobą samą zrobić.
Czekajcie... czy ja właśnie mówiłam do swojego głosu w głowie? A raczej wewnętrznego dźwięku, który był już właściwie wspomnieniem... Rany! Ja nawet nie gadam ze sobą, tylko...
- Oookeej... To może... - Rozejrzałam się na boki, przestępując z nogi na nogę.
W końcu w oczy rzuciło mi się samotne, zakrzaczone miejsce (ty, no ciekawe co ono robiło w lesie?), do którego postanowiłam się udać, żeby...
* * *
- Ej, no puszczaj mnie! - warknęłam po raz kolejny, przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się, albo raczej próbując się wyszarpać tajemniczemu porywaczowi.
Z tego, co już zdążyłam przekalkulować, dostałam w głowę. I to mocno.
Nie zadziałało to jednak na długo, bo nie zdążyłam nawet całkowicie stracić przytomności, a już zaczęłam ją odzyskiwać. I to chyba dość szybko.
Nie wiem, bo rzadko tak sobie tracę przytomność.
I to w najmniej odpowiednich momentach... Mogła bym rzec, że nawet krytycznych!
W każdym razie znajdowaliśmy się właśnie w jakimś ciemnym... korytarzu chyba. W każdym razie chłopak czy tam mężczyzna (nieważne, bo jak dla mnie nie miał prawa zwać się prawdziwym mężczyzną!) ciągnął mnie po zimnej podłodze przez całkiem spory kawałek drogi.
Ale nie można być wiecznym więźniem czy kimś takim!
Nie mogę dać się tak już drugi raz, bo wyjdzie na to, że znów wyruszymy w jakąś bezsensowną, sześciogodzinną podróż, po której będę miała dosyć całego świata, a tego gostka, to już na pewno!
Złapałam go za nadgarstek, ściskając, żeby wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Nie można było jednak nazwać tego 'przyjacielskim uściskiem dłoni', ponieważ po pierwsze, nie była to jego dłoń, no a po drugie - jak narazie nie wyglądało na to, że zamierzaliśmy się ze sobą przyjaźnić!
A teraz powiedzcie mi czemu znowu przecinam powietrze!
- Ał... - wydusiłam z trudem, kiedy wpadłam w kamienną ścianę, zaraz witając się na nowo w podłogą.
Chyba moje plecy będą do wymiany... Ma ktoś zapasowe na zbyciu?
- He, no to teraz nie będziesz się już tak łatwo opierać - stwierdził zadowolony z siebie... chłopak. - Albo już w ogóle nie będziesz się opierać - dodał, co zabrzmiało mi na nieco sadystyczne.
Nie zamierzałam oczywiście tutaj umierać, a wydawało się, jakby nieznajomy miał zamiar się mnie zaraz pozbyć, jakby od razu nie mógł zostawić mnie w spokoju i byłoby po problemie! A nawet i bez.
Ale teraz zbliżał się do mnie coraz bardziej, zapewne z nieprzyjemnym uśmiechem na gębie.
Moje oczy przyzwyczaiły się do panującego mroku na tyle, że dałam radę wyczić moment, w którym nieznajomy był bardzo niedaleko, ale nie zdążył jeszcze mnie chwycić, dzięki czemu dostał solidnego kopniaka w... coś w co akurat udało mi się go trafić.
- Ty - warknął, i z tego, co zauważyłam, złapał się za dolną część twarzy.
Czyżby przypadkowo dostał w zęby?
"Przepraszam" - oczywiście nie powiedziałam tego na głos, ale było mi nawet troszeczkę głupio, że trafiłam go akurat w szczękę.
Chociaż z drugiej strony sam się o to prosił, wtrącając się w nie swoje sprawy!
Próbowałam podnieść się, opierając wciąż o ścianę, ale chłopak zaraz przycisnął mnie butem do ściany.
Dziwne wydało mi się w tamtej chwili to, że chociaż nie miał on butów z twardą podeszwą, a zwykłe sandały shinobi, doskonale naciskał we wszystkie moje... no wiecie - to, co tam się ma w środku.
A może wydawało mi się tak dlatego, że już i tak byłam pogruchotana i potrzebowałam nieco odpoczynku?
- Nie miałem zamiaru się z tobą bawić, ale w końcu nie musisz być za bardzo przytomna do jego zabawy - oznajmił, składając dłonie w pieczęcie.
Ja natomiast zacisnęłam zęby.
Nie spodobało mi się, jak wypowiadał słowo 'zabawa' i nie zamierzałam sprawdzać czy moje ponure myśli tym razem by się sprawdziły, czy też nie.
- A masz! - krzyknął, wypuszczając we mnie falę czegoś... co właściwie brzmiało dosyć znajomo.
I znowu prawie poczułam się, jak w domu...
Gdy osobnik skończył wykonywać jutsu, spojrzał na mnie, ale nie opiszę wam dokładniej jego wzroku, gdyż sama przyjęłam taktykę oposa.
- I po sprawie - mruknął, odsuwając się ode mnie.
W tej chwili jak długa padłabym na podłogę... Ale wolałam wykorzystać moment nieprzygotowania przeciwnika i poznać w stronę najbliższych drzwi, żeby otworzyć je i zamknąć się w środku (jakiegoś pomieszczenia, a nie drzwi).
Nie dałabym rady uciekać zbyt długo, szczególnie biorąc pod uwagę to, że starszy ode mnie dostał tylko raz w zęby, a ja mierzyłam się wcześniej z drzewami, oknem, ogniem, natrętem... czyli nim tak w zasadzie.
Tak więc niechętnie, ale muszę powiedzieć, że prawdopodobnie złapałby mnie ponownie i ostatnie dziesięć minut powtórzyłoby się od nowa...
Ale się nie powtórzyło.
Dotarłam do dziwnych, wyróżniających się na tej kamiennej ścianie drzwi, które, w momencie, gdy chciałam złapać za klamkę, otwarły się i same mnie powaliły.
Tym sposobem i tak koniec końców wylądowałam plackiem na podłożu.
I teraz to ja dostałam w twarz.
Ah te koleje losu...
"Super. Nie ma jak to przegrać w starciu z głupimi drzwiami" - pomyślałam, niby nie mając sił do śmiechu, ale ochota... oj tak.
Śmiać się z siebie zawsze warto!
- Hm... A więc to z tobą tak ganiał się ten... - zaciął się, jakby szukając odpowiedniej obrazy.
Postanowiłam zaryzykować.
- Rinji? - dokończyłam, siadając powoli po turecku.
- Tak - odpowiedział z westchnięciem osobnik w drzwiach.
Zaraz potem zayważyłam wspomnianego przeze mnie chłopaka, który wreszcie nadbiegł, tym samym dołączając do naszej dwójki.
Nagle stanął, i wtedy obaj zaczęli mierzyć się spojrzeniami.
- Masz to czego chciałeś - oznajmił ciemnowłosy, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Zmrużyłam oczy, mając nikłą nadzieję na to, że słowa "to czego chciałeś", nie odnosiły się do mnie.
Ale niestety były to tylko niesprawdzone życzenia...
Tytuł jest do bani więc proszę, wymyślcie inny.
Aha, i nie sprawdzałam błędów, ale zrobię to... kiedyś :)
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top