X. Historia atłasowej lamówki
Wszelkie śniegi dawno stopniały, ludzie odłożyli grube futra do kufrów. Młode listki rozwinęły się z pąków i obficie pokryły końce gałęzi brzóz, osik i wiązów. Na klonach pojawiły się jasnozielone kępki kwiecia, graby przystroiły się w jasne, drżące na wietrze ogonki zwisające bezwładnie z gałązek, a grusze z dala wydawały się pokryte jakby płatkami śniegu, tak bielutkie były ich kwiaty, które swoim zapachem przyciągały chmary pracowitych owadów. Żółciutki rzepak odbijał słońce, dołączając się do koncertu barw rozpoczętego już przez mniszki, bratki i narcyzy. Motyle lawirowały między trawami i pniami drzew. Żaby rechotały wieczorami, jakby każdy dzień był ich ostatnim, bez obawy o gardło do zdarcia. Jeśli takowe mają — dodała w myślach Gerda.
Od równonocy minął nieco ponad księżyc i nie mógł być lepszy czas na zbiory zielarskie. Gerda pomagała ciotce całymi dniami, musząc odstawić swoje prywatne zajęcia na drugi plan, choć nie narzekała zbytnio, gdyż podobnie jak Parmm, lubowała się w bliskim kontakcie z przyrodą.
Tego dnia zebrały już spory worek kory dębu i nieco kwiatów podbiału. Były teraz nad jeziorem, gdzie gęsto rosły brzozy. W trzy z nich powbijały metalowe rurki, którymi do stojących poniżej wiader spływał świeży sok. Parmm oglądała jakieś porosty na drzewach, a Gerda siedziała na pomoście rozsznurowując buty. Zrobiwszy to ściągnęła je z nóg , to samo czyniąc z wełnianymi podkolanówkami. Podsunęła się bliżej krawędzi pomostu i spuściła stopy do wody. Aż syknęła z zimna, gdy jej skóra dotknęła lodowatej tafli. Najwyraźniej przeceniła moc wiosennego słońca. Dopiero śniegi stopniały, a ona już pcha się do jeziora! W przeciwieństwie do kuzynów, nie lubowała się w mroźnych katuszach, szczególnie jeśli alternatywą była ciepła kąpiel w domu. Zimno zostało przecież stworzone jako sygnał ostrzegawczy — rzekła do siebie. Jeśli jest za zimno na dworze, jeśli nie pomogą na to żadne warstwy ubrań, to siedź człowieku w chałupie. Jeśli woda jest za zimna by się kąpać, to do niej nie wchodź. Bo zamarzniesz, bo zachorujesz, albo bo zje cię niedźwiedź. Jeśli chodzi o to ostanie, nie bardzo wiedziała, jaki ma to związek z temperaturą, ale stwierdziła zastanowiwszy się, że złe decyzje przyciągają wszelkie rodzaje nieszczęść.
Jej stopy zwisały teraz trzy palce nad taflą wody. Już miała z powrotem założyć podkolanówki, gdy przypomniała sobie jak wcześniej ciotka wyśmiała jej pomysł pomoczenia nóg w jeziorze i powiedziała nawet coś w rodzaju „Ach tak. Ciekawy pomysł. Szczególnie biorąc pod uwagę, że woda, w której można gotować ziemniaki, jest dla ciebie za chłodna na mycie rąk". Oczywiście, że myła się w gorącej wodzie, gdy chciała się rozgrzać, czyli przez większość roku. Jedynym uznawanym przez nią uzasadnieniem dla mycia się w chłodnej wodzie, była chęć schłodzenia się... i może jeszcze nie posiadanie gorącej wody, ale to chyba oczywiste. Kiedy podróżowała z ojcem myła się w rzekach i jeziorach, bo nie miała innej opcji, ale gdyby zaproponowano jej wtedy gorącą kąpiel, to z chęcią by przyjęła. Nigdy natomiast z własnego wybory nie kąpałaby się w chłodnej wodzie, jeśli nie byłoby jej gorąco albo mocno ciepło chociaż.
Obróciła głowę i zobaczyła, że ciotka przygląda się jej z tym swoim kpiącym uśmieszkiem. A więc nastał czas zdradzenia wszelkiej moralności i zdrowego rozsądku — pomyślała Gerda, w myślach łapiąc się za serce. Utrzymując kontakt wzrokowy z krewną, wsadziła obie stopy do jeziora, zachowując na twarzy perfekcyjny uśmiech. Och, jakie to było dziecinne. I jakie cudowne. Parmm prychnęła i wróciła do grzebania w torbie z ziołami.
Rozległ się tętent kopyt końskich. Gerda szybko podwinęła nogi do góry, przykrywając gołe stopy materiałem sukni.
— To pewnie pan Ebbe z synami, wracają z Averekel — stwierdziła Parmm.
Rzeczywiście, na ścieżce biegnącej paręnaście jardów od brzegu jeziora, wkrótce pojawiły się cztery konie. Na jednym z nich siedział siwobrody Ebbe, na pozostałych Dunstan, Halle i Umud — jego synowie. Pozdrowili kobiety gestem dłoni — tak samo odpowiedziały Gerda i Parmm — po czym zniknęli za zagajnikiem.
— I gdzie jest ten Egill? — sapnęła Parmm. — Wyraźnie mu powiedziałam, że ma przyjść za godzinę.
— Pewnie robi coś jeszcze w stajni. Zaraz powinien być — odparła Gerda, wkładając buty. Wstała i przeciągnęła się. — Wiadra, jak widzę, prawie pełne. — Zamoczyła palec w soku brzozowym, po czym oblizała go, nim Parmm zdążyła zdzielić ją po ręce.
— Idź stąd, darmozjadzie — prychnęła zielarka.
— Oj, jak ciocia może. Całymi dniami haruję, bo ciocia prosi i nie narzekam. Darmozjadzie? Ja sobie...
— O i oto Egill — zakrzyknęła Parmm i przywołała syna gestem dłoni. — Bierz, proszę, te dwa wiadra. Gerdo, ty bierz to. Uniesiesz, uniesiesz. Nie krzyw się tak.
— Moi bracia są okropni — jęknęła Henni, córka Ebbego i wyciągnęła dłonie w stronę paleniska, by ogrzać się nieco. Gerda rozczesywała jej kasztanowe loki kościanym grzebieniem. — Naprawdę okropni. Od dwóch miesięcy mówiłam, że jak pojadą na ten targ, to proszę niech mi kupią kawałek tego szmaragdowego atłasu. Chciałam skroić go na lamówkę do sukni, którą zamierzam włożyć na ślub Eldridy. Pamiętasz tę suknię, tę z ciemnorudej wełny? Jest już prawie ukończona, chciałam tylko jeszcze wykończyć lamówką linię dekoltu. Szmaragdowy atłas cudownie by się nadawał. Wyobraź sobie tylko, Gerdo, mnie w tej sukni z tą lamówką i jeszcze założyłabym trzewiki z cielęcej skóry i naszyjnik z bursztynem, och i jeszcze na wierzch mój ukochany płaszcz z klamrą w kształcie lecącego sokoła. Oj Gerdo, sama mogłabym brać ślub w takim stroju — rozmarzyła się. — Ale widzisz, oczywiście Dunstan, Halle i Umud musieli popsuć moje plany. Gdy powiedziałam przy rodzinnym stole po raz pierwszy o tym atłasie, to ojciec powiedział, że tak, że kupi, bo muszę przecież dobrze wyglądać na ślubie siostry i że może kogoś też do siebie zachęcę w takiej sukni. „Tak, tak" ja mu rzekłam. A on jeszcze powiedział, zwracając się do braci moich „Pamiętajcie o tym, chłopcy, bo mnie pewno z głowy wyleci." Wprost im powiedział, że mają pamiętać. Taka historia. I to nie tak też, że raz im było powiedziane, bo chodziłam za nimi przez dwa miesiące i im powtarzałam, każdemu z osobna, że naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję tego atłasu w szmaragdowej barwie, oczywiście wytłumaczyłam im czym jest szmaragdowa barwa, i powtarzałam, że tragedia będzie jeśliby zapomnieli. I jest tragedia, Gerdo kochana — westchnęła Henni żałośnie. — Teraz myślę co począć, bo tego im tak nie odpuszczę. Zapomnieli kupić mojej satyny na targu w Averekel, to lepiej niech do Khelekel się zabierają się na zakupy, albo w ogóle do Cazh, bo tam mają chyba najlepsze tkaniny na świecie. Jeszcze ja coś wymyślę, by ich wygonić z chałupy.
Gerda zaśmiała się pod nosem.
— Moja ciotka śmieje się z nas, że „rozum tracimy dla tego atłasu", słyszałam jak twojej matce mówiła kiedyś — rzekła. — I wiesz, ciotka mówi mi cały czas " Gdy byłam w twoim wieku, to nawet mi się nie śniło, żeby posiadać cokolwiek z atłasu, nawet na oczy takiego szlachetnego materiału nie widywałam. Teraz jest inaczej, cały ten rozwój handlu i mieszanie się kultur. Postęp, jak ludzie to nazywają. Teraz jedziesz do takiego Averekel i masz atłas we wszystkich barwach tęczy i koraliki z kolorowego szkła i bawolą skórę i różne rodzaje wełny z południa. Dwadzieścia lat temu to było nie do pomyślenia. A patrz jak świat się rozwija." Tak mi mówiła, słowo w słowo. Trochę ją rozumiem, bo to jednak bardzo drogi materiał, ale tyle co na lamówkę do linii dekoltu to wcale nie jest wielki wydatek. Przecież nie szyjemy sobie sukni całych z atłasu. A wiesz co? Ostatnio ciotka znalazła skrzynię ze swoimi starymi ubraniami, które nosiła gdy była w moim wieku i są na nią już niedobre, więc powiedziała mi, żebym przejrzała te rzeczy i wzięła co mi się spodoba. I grzebię w tych rzeczach, niepojętnie zachwycona, bo jakże. I wiesz co znalazłam? Piękny, atłasowy pas z perłami. I nie, nie wstążkę. Pas najprawdziwszy na siedem palców szeroki z prawdziwymi perłami z morza. Taka historia.
— Ot i widzisz — zachichotała Henni. — A wiesz co? Tak zmieniając temat. Eldrida pytała mnie ostatnio o radę dotyczącą ułożenia włosów na ślub. Bo matulka to mówi jej żeby upiąć wysoko, to twarz i szyja będą wyglądać smuklej. Bo Eldrida szyję to ma ładną, taką łabędzią, ale głowę za to bardzo okrągłą. Matulka rzecze więc „Zróbcie tak, by twarz sprawiała wrażenie bardziej pociągłej." Ale Eldrida na to mówi „Nie wiem, nie wiem" jak to ona i potem powiedziała mi, jak już matka poszła, że jej to się marzy fryzura jak u księżnej Złotego Księżyca. Wiesz gdzie ona widziała to uczesanie? Cztery lata temu ruszyło poselstwo z południa do Ishyevel i przejeżdżali właśnie tędy, przez nasz rynek. Byłam tam wtedy z Eldridą. A oni ze Złotego Księżyca to mają taki zwyczaj, że jak wiozą wiadomość od władcy czy jakiegoś ważniejszego obywatela, to zabierają też jego wizerunek. Tak mi przynajmniej Dunstan objaśnił. I ci posłańcy właśnie mieli ze sobą portrecik księżnej i wszyscy od nas zaraz przybiegli, bo chcieli księżną zobaczyć. To był bardzo ładny portrecik, szkoda że nie widziałaś. Była księżna na nim od ramion w górę, twarz ukazana z profilu; oni na południu to wszystkie portrety malują z profilu, taka ich moda jakaś. Włosy miała zaczesane po dwa warkocze z obu stron głowy i szły te warkocze do tyłu, gdzie na karku wszystkie były splecione i upięte z kwiatami, czerwonym i żółtymi. Taka fryzura. Och, ale mówię ci, tak pięknie ona wyglądała na tym obrazku. Dunstan powiedział mi zaraz oczywiście, jak to on, że to propaganda i że z pewnością nie jest tak piękna, płaci po prostu malarzowi za obraz, to ten ją robi na cudo. Wszystkim Dunstan tak powtarzał, ale na nic mu to było, bo już poszły plotki o nieziemskiej urodzie władczyni z południa. I ballady też powstały. Kawałek jednej to nawet pamiętam:
„Jabłoń złota śpiewem czarnej ziemi
Gdzie myśl mknie w dal, ucieka
Sunie ona i jakoby niemi.
Patrzy nań córa Wamdieka"
...Ten fragment nie jest o urodzie, ale tylko tyle zapamiętałam. Och, i jeszcze mówili o niej, że posiada alabastrowe lico. Tak, na pewno. Z tym to Dunstan miał rację. Tylko ludzie znad morza mogą mieć alabastrowe lica, bo u nich tylko chmury i leje, więc nie mają jak się zarumienić. Oj, chyba że księżna siedzi cały czas w jednej ze swoich kopalni. A przypomniało mi to, że w jednej z ballad zasłyszałam taki fragment, przenośnię taką, że księżna, jest ona władczynią „ludzi, których moralność tworzą sploty rud złota." Bardzo ładnie ujęte, prawda? Nie wiem, co prawda, czy jest to coś pochlebnego w stosunku do nich czy nie. Ale w poezji chodzi przecież bardziej o to by miała piękne brzmienie niż ukryty przekaz. Ja przynajmniej tak uważam. Dunstan powiedziałby zapewne, że to płytkie podejście, ale co on wie skoro zapewne jedyną pieśnią, jaką wysłuchał do końca w swoim życiu była „Mrówka Makówka", gdyż matulka śpiewała nam to gdy byliśmy dziećmi. A to żadna poezja. A i tak jestem pewna, że powiedziałby mi, że mam płytkie podejście i teraz jak o tym myślę, to zaczynam być na niego potwornie zła.
— Tak, tak. Ale co w końcu z uczesaniem Eldridy?
— Och... Myślę, że spróbujemy zrobić jej tę fryzurę co chciała. Przyjdziesz pomóc, prawda?
— Tak, oczywiście.
— Świetnie. Eldrida nie będzie tak pięknie wyglądać w tym uczesaniu jak księżna, ale co z tego. Dunstan i tak twierdzi, że nie powinnyśmy zachwycać się obrazem propagandowym czy jakoś tak. Halle mówi, że Dunstan dostał ideologicznego przebudzenia i teraz wszędzie szuka zagranicznej propagandy, która chce odciągnąć nas od wierności księciu. Mam nadzieję tylko, że nie będzie opowiadał o tej propagandzie gościom na weselu. Chociaż chyba będzie. Tak, jak go znam, na pewno będzie. I jak o tym teraz myślę, to jestem na niego naprawdę wściekła.
W korytarzu rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Sądząc po odgłosach, ktoś poszedł powitać gościa.
— Mam nadzieję, że to nie Dunstan — zasępiła się Henni. — Miał po mnie przyjść przecież późnym wieczorem, a słońce dopiero zaczęło zachodzić. — Wstała. — Zaraz go pogonię z powrotem do domu i powiem żeby wrócił koło dziewiątej. Albo wiesz co, może od razu zrobię mu awanturę o tę lamówkę, bo przy twoim wuju nie będzie mógł mi powiedzieć, że zgłupiałam. On się go chyba trochę boi, wiesz?
— Chodźcie tu, dziewczęta! — zakrzyknęła Parmm z głównego pomieszczenia.
— Tak, to na pewno on — sapnęła Henni, załamując ręce. — Co za człowiek!
Obie udały się do pomieszczenia, w którym siedzieli Parmm i Domagoj. W progu sieni stał Dunstan.
— Jak rozumiem, przyszedłeś po siostrę? — zapytał Domagoj, gestem dłoni zezwalając przybyszowi odezwać się.
— Nie, nie, właściwie to nie. Ja przyjechałem do ciebie, panie. Ojciec nakazał mi ruszać tu z wieścią, że zwołano wyjątkową radę okręgu.
— A cóż takiego wydarzyło się, chłopcze, że nieplanowaną radę zwołują tak nagle?
— Nie jest mi wiadome. Ojciec nakazał mi przekazać, że narada odbędzie się jeszcze dziś w nocy, więc trzeba spieszyć się. Wszyscy decyzyjni mają zostać wezwani. Ojciec mój i moi starsi bracia ruszyli już, mnie posłano by tobie, panie, przekazać wieści. I jako, że nie będzie kto po moją siostrę przyjść i do domu ją odprowadzić, ojciec mój prosi także, by Henni mogła tu przenocować, jeśli się zgodzicie.
— Tak, tak, oczywiście — wtrąciła się Parmm. Dunstan w podzięce skinął jej głową.
— Jedźmy zatem czem prędzej do Lirmkel, chłopcze — rzekł Domagoj, wstając z krzesła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top