V. Córka handlarza
Egill przeżuwał powoli kawałek żytniego chleba. Po jego lewej stronie siedziała przybrana siostra Gerda, po prawej matka. Na przeciwko Egilla siedzieli jego starsi bracia — Warnerius i Cola, a u szczytu stołu ojciec.
W palenisku trzaskał wesoło ogień. Do ich uszu dochodziły dźwięki ulewy zapowiedzianej przez Gerdę. Wiatr także był silny, nieustannie testował szczelność drzwi i okiennic. W domu było jednak ciepło, w powietrzu unosił się zapach opiekanej dziczyzny.
— Chciałby wuj jeszcze wina? — zapytała Gerda, wskazując na stojący na stole dzban. W odpowiedzi na skinięcie głową, dopełniła kielich Domagoja. — A ciocia? — Zwróciła się do reszty. — Warneriusie? Cola?
Usiadła.
— A mnie już nie łaska zapytać, Gerdo? — burknął Egill, w jego oczach lśniły pogodne iskierki.
Gerda uśmiechnęła się.
— Napije się waćpan wina?
— Podziękuję, jaśnie panienko. Bądź jednak tak miła i dołóż mi jeszcze gulaszu.
Egill zajął się pałaszowaniem drugiej porcji i na parę chwil zapadła cisza. Milczenie przerwała Parmm.
— Kiedy następny raz spotkasz się z Ennithem z Aterenham, poproś go do nas na kolację — zwróciła się do Warneriusa. — Zaproś też Serrila, oczywiście.
Najstarszy syn Domagoja zastygł na chwilę w bezruchu i wpatrzył się w pusty talerz, myśląc nad czymś przez chwilę. Parmm świdrowała go spojrzeniem swoich jasnych, przenikliwych oczu.
— Wolałbym nie — powiedział Warnerius prosto.
Parmm zmarszczyła brew.
— Wolałbyś nie. A czemuż to, synu?
Pozostali zastygli w oczekiwaniu.
— Myślę, że nie jest to dobry pomysł — rzekł Warnerius powoli, zastanawiając się jak ująć w słowa to, co chciał rzec i nie wywołać awantury. — Nie chcę, by Cola nagadał mu bzdur o tej zamieci. To by tylko...
— Zatem nie powiedziałeś mu o moich przemyśleniach? — Oczy młodszego z braci błysnęły gniewnie.
— Trudno nazwać to przemyśleniami. Gdybyś przemyślał to, co mówisz, sam doszedłbyś do wniosku, że to bzdury.
Cola poderwał się z krzesła, w jego oczach widać było głęboką urazę.
— Siadaj! — huknął Domagoj z końca stołu — Gerda, Egill, wychodzicie — powiedział, po czym przeniósł wzrok na starszych synów. — Przedyskutujemy to jak dojrzali ludzie.
Cola skurczył się nieco pod lodowatym spojrzeniem ojca, ale jego szczęka nadal była zaciśnięta w gniewie. Warnerius siedział zaś w bezruchu, a jego mina pozostała nieodgadniona, jak zwykle. Nie patrzył na brata ani na ojca.
— Nic nie powiedziałeś mu zatem o samej zamieci? — dopytała Warneriusa Parmm.
— Nie.
— Wiesz co on planuje? — zapytał Domagoj, jego głos brzmiał nieco spokojniej, choć nadal rzucał gniewne spojrzenia w stronę synów, szczególnie młodszego.
— Mówił coś o tym, że zamierza jechać do Ishyevel. Tam właśnie wybierał się z towarzyszami.
— Zaproponowałeś mu...?
— Jeszcze nie, ale rozważam to. I tak zamierzaliśmy wziąć dodatkowego towarzysza, może być i on. Ale będzie musiał poczekać do najbliższej pełni, może parę dni dłużej.
— Akurat zdążyłby wyzdrowieć — stwierdziła Parmm. — A ty co sądzisz, Cola? Chcesz zabrać go z wami do Ishyevel?
Cola spojrzał na matkę spokojnym wzrokiem.
— Nie potwierdziłem jeszcze, że w ogóle wybieram się tam z Warneriusem — zaczął, ale jego wypowiedź została przerwana przez śmiech starszego brata.
— Ach, dobrze — Warnerius upił łyk wina. — To przemyśl to i daj mi znać w najbliższych dniach, gdyż muszę wiedzieć czy prosić kogoś z przyjaciół. — Jego głos był spokojny, brzmiał nawet pogodnie.
— Myślę także — kontynuował Cola — że nie warto przed nim ukrywać wniosków, do jakich doszedłem. Jest w końcu dorosły i sam rozsądzi czy wydają mu się one słuszne. Jeśli uzna, że to bzdury, ani myślę go przekonywać, że jest inaczej, nie odnajduję jednak sensu w pozbawianiu go części informacji.
Warnerius wzruszył ramionami i spojrzał na rodzicieli. Parmm zabrała głos:
— Tak, Cola, nie mam nic przeciwko byś powiedział mu co sądzisz o tej sytuacji, nie chcę jednak by nastąpiło to podczas wspólnej kolacji, która jest oczywiście aktualna — spojrzała na najstarszego syna. — Wybiorę dobry moment i porozmawiamy z nim wspólnie.
Cola skinął głową.
— Warneriusie — przemówił Domagoj. — Niezależnie kogo jeszcze ze sobą zabierzesz , myślę że dobrym pomysłem jest zaproponowanie chłopakowi by wyprawił się z wami do Ishyevel. Zrób jednak jak sądzisz. — Wstał z krzesła. — A tymczasem, wybaczcie mi, ale obiecałem Egillowi partyjkę szachów.
Domagoj zniknął za drzwiami. Po chwili do pomieszczenia wróciła Gerda. Stanęła w progu.
— Dach przecieka w kuchni — rzekła.
Warnerius niechętnie wstał od stołu.
Śniegi stopniały zupełnie, słońce rozgrzewało twarze wiosennym blaskiem, wiatr był ciepły, dął od południa. Rozpoczęła się cieplejsza część roku.
Nowa nadzieja zabłysła w sercu Ennitha, bowiem miał plan działania i nie czuł się już tak bezsilny. Musiał uzbroić się co prawda w cierpliwość, gdyż wyprawę do Ishyevel on i jego towarzysze mieli rozpocząć dopiero za piętnaście dni i serce rwało mu się by ruszyć samemu choćby teraz, od zaraz. Tłumił w sobie jednak te zapędy, chcąc pozostać przy chłodnej, zdroworozsądkowej ocenie sytuacji, bo tylko to mogło dać szansę na jakąkolwiek skuteczność podjętych działań. Potrzebował podleczyć się jeszcze, a poza tym w tych czasach nikt, po prostu nikt, od Morza Białego do Gór Świtu, nie podróżował samotnie na duże odległości. Była to śmierć gwarantowana. Poza tym, był obcy na tych terenach — z przewodnikiem znającym trasę byłby o wiele szybszy. I ostatecznie, jego decyzję popierał fakt, że Warnerius miał w stolicy przyjaciół, którzy najpewniej będą chętni do udzielenia pomocy.
Ostatnie dni spędził głownie z Serrilem, pomagając mu łowić ryby czy zbierać grzyby. Jego siły stopniowo wracały i zapowiadało się, że przed wyprawą zdąży dojść lub prawie dojść do siebie.
Rankiem pewnego dnia, szedł z Serrilem w kierunku jeziora, by wymienić sieci rybackie. Na samym brzegu natknęli się na dwie kobiety, które czym prędzej zostały mu przedstawione przez Serrila. Była to Parmm, żona Domagoja, zielarka i jej bratanica Gerda. Zajmowały się pierwszymi zbiorami roślin leczniczych. Z torby, którą Gerda miała na ramieniu zwisały pędy pokrzyw i jasnot, ziele marzanki oraz żółciutkie kwiaty mniszków.
Parmm podpytała Ennitha o jego zdrowie, ten grzecznie odpowiedział na jej pytania i podziękował jej najlepiej jak umiał za pomoc, której udzieliła w jego leczeniu. Kobieta skromnie przyjęła podzięki, jej mądre oczy lśniły serdecznie.
— Drogi kuzynie — zwróciła się do Serrila. — Chciałabym zamieć z tobą parę słów na osobności. Poczekajcie tu na nas. — spojrzała na Gerdę i Ennitha. Wzięła Serrila pod ramię i oddalili się paręnaście kroków, siadając pod starą wierzbą.
Ennith został ze stojącą obok Gerdą. Dziewczyna zdjęła torbę z ramienia i postawiła ją na suchym kawałku ziemi.
— Ładna dziś pogoda, nieprawdaż? — zaczął Ennith. W jego głosie nie było słychać niepewności; wokół Gerdy obecna była jakaś siostrzana aura, która sprawiała, że nie czuł się przy niej tak niekomfortowo jak zazwyczaj czuł się przy obcych, szczególnie płci żeńskiej.
— Teraz tak — odparła Gerda dźwięcznym głosem, zwisające jej na twarz, jasne kosmyki włosów odgarnęła szybkim ruchem. — Wieczorem nadejdą jednak obfite deszcze. Wiem, że jesteście zaproszeni do nas dziś na wieczerzę, panie. Radziłabym zatem byście przybyli dość wcześnie aby uniknąć nieprzychylności pogody.
— Dziękuję. Nalegam jednak byś zwracała się do mnie po imieniu, pani.
Gerda uśmiechnęła się, a był to najbardziej życzliwy uśmiech, jaki Ennith miał okazję zobaczyć w swoim życiu.
— Dobrze, zatem — rzekła. — Ty także nazywaj mnie po prostu Gerdą, proszę. Żadna ze mnie pani.
Ennith skinął głową i odwzajemnił uśmiech.
— Zdążyłeś już poznać mego kuzyna Warneriusa, prawda? — zapytała Gerda.
— Tak. Pomógł mi on znacznie w ostatnim czasie i wdzięcznym jestem, iż będę mógł mu towarzyszyć podczas podróży do Ishyevel.
— Cola, drugi syn pana Domagoja, również wybierze się z wami. Będziesz miał okazję poznać go dziś wieczorem. Przedstawiony tobie będzie także pan Domagoj, o którym zapewne słyszałeś już i Egill, najmłodszy z braci. I to już wszyscy, jako że poznałeś mnie i panią Parmm.
Ennith skinął głową i dyskretnie spojrzał na dziewczynę. Nie było w niej nieśmiałości, albo nie była ona widoczna, a ton jej głosu był ciepły, przyjacielski. Ich dialog, choć zupełnie bezsensowny, nie miał w sobie zwykle obecnej przy pierwszym spotkaniu niezręczności czy sztywności.
Spojrzał w kierunku Serrila i Parmm. Ewidentnie prowadzili jakąś dyskusję, ale nie była ona nazbyt porywająca, sądząc po mimice ich twarzy, choć może w tej opinii zwodziło go ich spokojne usposobienie.
— Pochodzisz z daleka, prawda? — zaczęła znowu Gerda. — Ale może byłeś kiedyś w Ishyevel?
— Nie, nie. Jestem po raz pierwszy w tych stronach. Do tej pory najdalej na wschód jeździłem do Cazh, a przecież to nawet nie trzecia część Wschodniego Szlaku.
— Ach, Wschodni Szlak — zaśmiała się dziewczyna. — Król Firjividus bardzo sprytnie ponazywał sobie założone gościńce. Siedząc przecież w zamku na Wzgórzu Hiabadavas nakazał stworzyć te cztery szlaki o jakże wymyślnych nazwach: północny, południowy, wschodni i zachodni. I takie nazwy wszędzie się już przyjęły. Zabawne to teraz, gdy trakt zwany Wschodnim Szlakiem prowadzi od ruin na Hiabadavas do Ishyevel, gdzie się udajecie, i tam dobiega swego końca. A przecież dla mieszkańców tych stron, Ishyevel jest kojarzone niezaprzeczalnie z zachodem i zawsze po zachodniej stronie map się znajduje, a Wschodni Szlak prowadzi ich tylko na zachód. Ale nazwa się utarła to jest — znowu się zaśmiała. — A Ishyevel to prawdziwy skarb pośród tych nieprzebytych borów pokrywających całe księstwo. Nie widziałam równie urzekającego miasta, choć trudno określić je jako piękne. Ale niedługo sam przekonasz się o czym mówię.
— Byłaś tam, Gerdo?
— Byłam parokrotnie. Mój świętej pamięci ojciec był handlarzem i całe dzieciństwo spędziłam towarzysząc mu w podróżach. Wieloma traktami jeździłam i wiele miast odwiedziłam. Od dwóch lat mieszkam tutaj z ciotką i nareszcie mam prawdziwy dom, choć nie ukrywam, że nic nie pociąga mnie tak jak podróże i odkrywanie nieznanych krain. W sekrecie powiem ci, gdyż ufam twojej dobrej woli i dyskrecji, że moim marzeniem jest przebycie Gór Świtu, które znane są przecież jako „kraniec świata" i ujrzenie tajemnic, jakie kryją przed naszymi oczyma. Na pewno wielu dokonało już tego, ale drugie tyle opowiada fałszywe historie o tym co rzekomo tam zobaczyli i nie wiadomo komu zawierzyć.
Ennith myślał przez krótką chwilę, lekko oszołomiony nagłymi zwierzeniami dziewczyny. Wiedział jednak, że wypada by coś jej odpowiedział.
— Historia ta wyjaśnia twoje pojęcie geograficzne i historyczne, którego serdecznie gratuluję — rzekł. — Współczuję ci, Gerdo, z powodu straty ojca. Ja swoich rodzicieli nigdy nie poznałem, więc nie będę udawał, że wiem jak się czujesz, niemniej jednak, masz moje kondolencje.
Jak tylko skończył mówić naszły go wątpliwości czy nie powiedział dziewczynie za dużo o sobie, ale zrobił to jakoś odruchowo, miał po prostu wrażenie, że Gerda jest jego dobrą przyjaciółką od dziecka, choć nigdy się przecież nie znali. Spojrzał na rozpromienioną twarz dziewczyny.
— Dziękuję — rzekła. — Życie przyniosło mi ogromny żal, ale w ostatecznym rozrachunku jest dla mnie dobre. Mam teraz dom i rodzinę, która jest dla mnie droga, a Cola i Warnerius z szacunku do moich pragnień zabierali mnie już nie raz do Lirmkel czy Averekel.
— Cieszą mnie twoje słowa. Życzę ci byś miała kiedyś okazję podążyć za marzeniami i by los ci w tym sprzyjał — powiedział, starając się dostosować do podniosłego ducha rozmowy.
— Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna za te słowa. Jest mi wiadome, iż ruszasz do Ishyevel w poszukiwaniu brata i, choć nie znam reszty tej historii, życzę ci z całego serca byś go odnalazł. I żeby nadzieja oświetlała ci drogę.
Ennith był nieco rozbawiony pasją z jaką się wyrażała. Dawno nie przebywał w otoczeniu ludzi, którzy wysławiali się z taką pompatycznością i trochę nie wiedział jak ma się zachować, ale mimo to czuł się dosyć swobodnie w jej towarzystwie.
— Dziękuję ci z całego serca, Gerdo. — Uśmiechnął się, patrząc w jej pałające zapałem oczy.
Dziewczyna roześmiała się nagle.
— Słowa nasze brzmią jak ostatnie pożegnanie, a przecież widzimy się niedługo na kolacji. Ale spójrz, ciotka i pan Serril skończyli już rozmawiać. Do wieczora zatem.
— Do wieczora.
Jeszcze przez pewien czas Ennith rozmyślał nad piorunująco szybką eskalacją jego rozmowy z Gerdą. Nawet nie zauważył gdy z pogadanki o pogodzie przeszli na tak prywatne tematy. Przypomniał sobie jak oczy dziewczyny iskrzyły się, gdy wymawiała wyraz „marzenie". Ostatecznie, czuł się nieco rozbawiony i nieco urzeczony zaufaniem, jakim go obdarzyła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top